HALINA BOGACZ-WARDZIŃSKA rodowita mielczanka, absolwentka Akademii Medycznej w Lublinie - magister pielęgniarstwa.
Od lutego 2024 roku należy do Towarzystwa Miłośników Ziemi Mieleckiej im. Władysława Szafera w Mielcu, jest członkiem Mieleckiej Grupy Literackiej SŁOWO oraz Klubu Środowisk Twórczych.
Jest 3- krotną laureatką Konkursów Literacko-poetyckich organizowanych podczas Mieleckich Dni Seniora.
Otrzymała wyróżnienie w kategorii malarstwo w IX Plenerze Kultury Powiatu Mieleckiego "Z Nurtem Wisłoki".


NIEDOSYT
Budzić się przy Tobie
każdego dnia
Szperać po Twoim
ciele z ciekawością
Bez lęku podróżować
Zgłębiać zakamarki
miłości z pasją
Odkrywać nieznane
cudowności doznań
Rozsmakować się
zapachem rozkoszy
Długo pamiętać
burze uniesień
Te niesamowite
skrzydła ulotnej
nieokiełznanej fali
Morza fantazji
zakotwiczonych w podświadomości
uczuć wplątanych w życie
Naznaczonych piętnem
Nieśmiertelności.


IDEAŁ
Zostaw na wieszaku
ego i próżność
Porzuć bezwzględną wygodę
Złam zasady
typowego twardziela
Pokaż słabość
przykrytą powierzchownością
Nie wybrzydzaj
jak małe dziecko przy stole
Nie baw się życiem
Pozbądź się wszechobecnej
manipulacji
Wyrwij jak chwast hipokryzję
Spujż w głąb siebie
Bądź osiągalny
tu i teraz
Pozwól, bez maski
kwitnąć innym
przy Tobie
Bez zapłaty
Tak za darmo
Doskonały jest
  tylko Bóg


OSTOJA
Ogród sercem malowany
Otulony liśćmi pachnącego orzecha
Kwiatami bzu i dzikiej róży
Poprzeplatany konarami jabłoni
I starych grusz
Uwikłany w rabaty
Floksów, rumianów i jeżówki
Usłany dywanami zbóż
Nakrapiany chabrem
I czerwonymi makami
Zagonami słoneczników
Patrzących w firmament nieba
Łąkami pełnymi jaskrów
I wtulonych w trawę kaczeńców
Rozpieszczony wieczorem
Głośnym rechotem żab
I świergotem nocnych ptaków
Rozkosznie kołysanych do snu marzeń
Przyrośnięty do domostwa
Nadziewanego tradycją, miłością i wiarą
Obfitego w świeży chleb, masło i zsiadłe mleko
Nasyconego ciężką pracą Babci i Dziadka
Na wskroś przeniknięte dobrem
Z najwyższej półki życia
I najpiękniejszymi wspomnieniami
Beztroskiego dzieciństwa
Ogarnięte mocno zapachem
Polskiej ziemi i wolności.


Urodzony 03.04.1967 r. w Mielcu.
Absolwent Wyższej Szkoły Prawa i Administracji w Rzeszowie. Obecnie mieszka i pracuje w Mielcu.
Wiersze pisze od dwóch lat. W 2024 r. zdobywca pierwszego miejsca w konkursie poetyckim "Czermin - moja mała ojczyzna", organizowanym przez Wójta Gminy Czermin, za wiersz "Czermin - wspomnienia z dzieciństwa - droga", będącym częścią tryptyku "Czermin - wspomnienia z dzieciństwa".

W swoich wierszach opisuje piękno przyrody, porusza problemy społeczne, ale nie stroni również od tematyki religijnej, oraz humoru.


Dziewczyna w sukience

Z trudem przygarbioną dźwigam wyobraźnię,
poznaję śmiech słodki wśród nieznanych głosów,
czuję ją tuż obok, choć niezbyt wyraźnie,
dziewczynę w sukience z kasztanowych włosów.

Widzę ją jak biegnie po kwiecistej łące,
bosymi nogami krople rosy strąca,
uplata bukiety we włosy pachnące,
błyszczące w promieniach wiosennego słońca.

To znów się kołysze wśród kłosów złocistych,
włosami ociera łzy dnia upalnego
blaskiem noc rozświetla oczów swych gwieździstych,
rozpromienia uśmiech księżyca bladego.

Usiadła na ławce liśćmi obsypanej,
zanurza swe stopy w kolorowych wrzosach,
całuję policzki twarzy dobrze znanej,
dziewczyny w sukience o srebrzystych włosach.

Miskantów rewia jesienna

W naszym ogrodzie cisza nastała,
na próżno ptaszyn śpiewu by czekać,
jesień listowie z drzew otrzepała,
mróz pewnie zacznie wnet w furtkę stukać.

Jednak nim zima tu się rozgości,
nim białym puchem szarość przykryje,
dwadzieścia panien ciut nieskromności,
w pastelach sukni rewiowych skryje.

Kreacje w brązie w zielone pasy,
wszystkie na miarę pannom uszyte,
skrywać się zdają raz talię osy,
drugi raz kształty bardziej obfite.

Zaś na ich głowach pióropusz puchu,
rajskiego ptaka piór cudnych krocie,
nawet przy lekkim powietrza ruchu,
mienią się niczym skąpane w złocie.

Stanęły smukłe w równym szeregu,
zamiast ramp, słońce oświetla scenę,
zdają się kroczyć jak na wybiegu,
by jak najlepszą dostać ocenę.

To już ostatnia rewia w tym roku,
tak jak traw życie dobiega końca,
powróci do nas po zimy mroku,
w nowej scenerii letniego słońca.

Dziś na kankana widzów zaproszą,
by efektownie spektakl uwieńczyć,
wysoko w górę kiecki podniosą,
aby szpagatem występ zakończyć.

Serce poety

Serce poety to oczy duszy,
Serce poety rozumu ręce,
Jest w stanie każdą skałę poruszyć,
Pocieszyć w każdej życia udręce.

Serce wrażliwe i kochające,
Serce w rozterce i pewne swego,
Ogniem miłości swojej płonące,
Topiąc zmarzlinę serca naszego.

Serce tęskniące, bo ludzkie serce,
Serce radosne życia radością
Wychwalające Stwórcę w podzięce,
Za świat stworzony Jego mądrością.

Serce poety, które skonało,
Zgasło jak warkocz martwej komety,
Odeszło z ziemi którą kochało,
Niezapomniane - serce poety.

Jak to kobieta

Z budzikiem rano toczy bój zażarty,
choć na porażkę walka ta skazana,
rzęsą strącając tusz w poduszkę wtarty,
wstaje zaspana,
zbudziwszy jeszcze śpiącą z Morfeuszem,
liryczną duszę.

Łyk kawy w biegu nim szpilki ubierze,
by swą pozycję podnieść przy rozmowie,
z magicznym lustrem, które zwykle szczerze,
prawdę jej powie,
ujmując przy tym jak co dzień troszeczkę,
wieku chwileczkę.

Jedwabny bukiet w kształt serca ułoży,
przeszyje wsuwką jak strzałą Erosa,
a barwny motyl swe skrzydła rozłoży,
na jasnych włosach,
w porannej zorzy promieniach błyszczących,
wiosną pachnących.

Zanim w pośpiechu klucz w zamku przekręci,
z tremem wymieni milczące spojrzenie,
perfum zapachem zachłanne zanęci,
zmysłów marzenie,
pełna kontrastów, odcieni paleta,
jak to kobieta.

Wrocławianka z urodzenia, warszawianka z zasiedzenia. Absolwentka Wydziału Handlu Zagranicznego SGPiS. Matka syna i córki (chronologicznie) i szczęśliwa babcia czterech wyjątkowych dziewczynek, dwóch Warszawianek i dwóch polsko-hinduskich Brytyjek.
Imająca się wielu zawodów dziennikarka, księgowa, lektor akademicki i „pani od angielskiego”.
Entuzjastka lingwistyczna – nauczająca angielskiego, rosyjskiego i niemieckiego oraz pobierająca naukę włoskiego dla przyjemności. Zakochana – bez wzajemności w malarstwie van Gogha. Z entuzjazmem próbująca medytacji.
Od urodzenia niepoprawna optymistka, pełna naiwnej wiary w dobro człowieka, ostatnio ze zdumieniem odkrywająca,że potrafi pisać wierszyki, które także innym się podobają.


NADZIEJA,
Ze zostanie oddala się,
Jak peron, widziany  z okna
Odjeżdżającego pociągu.
Co było, nie wróci.
Ona nie stanie już w drzwiach,
Mimo to, słońce będzie wstawać
I zachodzić.
„Jakie to bolesne” – westchnął
Ocierając łzę.


POTĘGA MIEJSCA
Inaczej
Zachowujemy się
W znanym otoczeniu,
Zmieniamy się
Wraz z jego zmianą.
Raz swobodni,
Kiedy indziej – skrępowani.

A letnim wieczorem
Między szumem morskich fal
A rozgwieżdżonym niebem?
Na ukwieconej, pachnącej łące?

A w urokliwej kawiarence
Z tym Jedynym u boku?
No właśnie.
A wszędzie to ci sami MY.


POLSKICH ŁĄK
Rozmowy wieczorne:
Błękitne i fioletowe dzwonki,
Rozkoszne bławatki, maki i kąkole
Szepczą do siebie przed snem.
Ich delikatny zapach uspokaja.
Księżyc otula je srebrną poświatą.
Do jutra, kochani…


OBSERWUJĄC SIĘ
W lustrze,
Zastanawiała się,
Dlaczego czas jednych głaszcze,
A innych nie rozpieszcza.
I dlaczego właśnie ona
Należy do tej drugiej grupy.


RYZYKOWNE
Decyzje życiowe, podejmował bez strachu,
Wierząc w nieustającą dobrą passę.
„Tańczy na linie życia”,
Mówiono obserwując go z niepokojem.
Gdy nie spadł, niektórzy odetchnęli.
Inni starannie ukryli rozczarowanie.
Jak różni jesteśmy, prawda?


Wiersze do Mielca Marii Czechowicz
I. ŻYCIE

Za każdym razem
Obiecujemy sobie, że
Tym razem:
-nie popełnimy takiego błędu,
-nie damy się oszukać,
-nie okażemy słabości.
-nie będziemy się łudzić, że
TO szczęście,  to już na zawsze.
I – jak zwykle –
Okazuje się, że wszystko
Jest tak samo.

Przystanek
Ze spuszczoną  głową,
W otoczeniu plastikowych reklamówek
Siedzi Nieszczęście.
Kiedyś przytulane, kochane,
Nazywane pieszczotliwie
„Maleńkim skarbem”,
Teraz przegrane, odtrącone, zapomniane.
Nie odwracajmy głowy,
Los niesie każdemu niewiadome…

Puste frazesy   
„Możesz na mnie liczyć” – mówimy,
Wiedząc , że nie dotrzymamy słowa.
„Życzliwie przyjmę wędrowca z drogi”,
Zapewniamy przed Wigilią, szykując się na narty.
Czujemy się lepiej, składając obietnice.
Nie troszcząc się o nikogo, poza sobą,
Uważamy się ,mimo to, za porządnych ludzi.
Okrutne to, niestety…

Tęskniąc
Za tym, czego nie doświadczyliśmy,
Pragnąc tego, czego nie zaznaliśmy,
Tracimy czas,
Nie ciesząc się  z tego , co mamy,
Co przeżyliśmy.
Pod stertą wygórowanych pragnień
Zakopujemy dobre wspomnienia.
Może trochę szkoda?

II. SMUTECZKI

Wymagania
Wysokie wobec siebie.
Wobec innych – jakby mniejsze.
Dlatego tak często
Liżę rany.

Parasol  
Płacze deszczem
Pod nim ja
Cała we łzach.
Oboje mamy
Swoje powody,
Tylko on nie cierpi…

Częste deszcze
W moim życiu,
Częste łzy w moim sercu…
Mam jednak dużo miejsca
Na słońce.
Zapewne zagości u mnie
Kiedyś.
Optymistka to przecież
Moje drugie imię!

Bezlistne
 Gałęzie wielkiego drzewa
Wchodzą  na mój balkon.
Poruszając się z wiatrem,
Straszą nocą.
Przywołują koszmary z dzieciństwa.
Chowanie się pod kołdrą
Tym razem nie pomaga.
Mama nie przyjdzie
By je odgonić – cena dorosłości.




PRZYJAŹŃ
Nic bez Ciebie nie byłoby takie samo.
Wsparcia i lojalności nie da się zmierzyć , zważyć , wycenić.
Blask w mych oczach i radość w sercu
To głównie twoja zasługa -  dziękuję Ci!

KŁAMSTWO       
Rozbiegane oczy,
Spierzchnięte usta,
Łomot serca
                 KŁAMIESZ!
Strach Cię ogarnia,
Paraliżuje wolę
Przesłania racjonalne myślenie
                   KŁAMIESZ!
Odetchnij głęboko,
Rozejrzyj się wokół
Otwórz się bez lęku
                   NA PRAWDĘ.

BUNTOWNIK
Wpajano ci zasady, którym się sprzeniewierzyłeś.
Uczono cię uczciwości, która odtrąciłeś.
Walczyłeś  z wiarą w dobro i sprawiedliwość.
Jak więc brzmi twoja wersja prawdy, twoje  credo?

AROGANCJA
Powiedz,
Jak to jest być pewnym,
Że znasz odpowiedź na każde
 ‘dlaczego’?
Kto dał ci placet na mądrość,
zaopatrzył w księgę
 Niepodważalnych aksjomatów?
Skąd pewność, że się nie mylisz?

NIE ROZPĘDZAJ SIĘ!
Nie mów „nie” , nim cię zapytam.
Nie odwracaj wzroku, nim zobaczysz.
Nie oceniaj, nim doświadczysz.
Nie odrzucaj, nim spróbujesz.
                          Nic nie jest zero - jedynkowe.

WOLNOŚĆ
Wielobarwny motyl wpadł przez okno.
Rozpaczliwie bijąc skrzydełkami
Bezskutecznie starał się wyswobodzić z fałd firanki.
Pragnienie wolności go zabiło. Skądś to znamy….

PRAWDZIWE ZNACZENIE SŁÓW
Czy mówimy to, co myślimy?
Ile przemilczamy, ile  upiększamy?
Czy zawsze wypowiadane słowo znaczy to,
Co chcemy, żeby znaczyło?
                 Czy prawda jest prawdziwa?
                 Czy ufność jest ufna          
                 A szczerość szczera?
                 Kto zna odpowiedzi ?

UROK MILCZENIA
Świat bogaty w milczącą treść
Otwiera swój niewypowiedziany urok
Na kartach książki,
Którą przeczytasz.
               Niewyartykułowane emocje,
               Nienamacalne pragnienia,
               Nieprzewidywalne puenty…..
               Wszystko to fascynuje tajemniczością.


Wiersze o miłości

Samo życie
Jesteś…
Czuję dotyk twoich palców,
Bicie twojego serca.
Świat wiruje
W rytm naszych westchnień.
Nieugaszalny niedosyt, ulotna chwila
Nie do przytulenia, nie do zatrzymania…

Cieszę się,
Że nie jestem tobą.
Nie odczuwam twoich smutków.
Jednocześnie żałuję, że nie jestem tobą.
Nie wiem, jak to jest śmiać się tak serdecznie,
Ufać tak bezgranicznie,
Kochać tak bezwarunkowo.
Żyć pełnią życia.
Jak ty to robisz?


Zaproś
Mnie do tańca.
Zakołysz mną, zawiruj.
Niech serce zabije w szalonym tempie,
Niech radość rytmu mnie wypełni!


Co się stało?
Między nimi przepaść.
Jak ją zakopać?
Między nimi morze.
Jak go przepłynąć?

Na  dnie przepaści
Ich złamane serca.
Na dnie morza
Ich niespełnione przysięgi.

Gdyby uwolnili uczucia,
Gdyby zaufali sobie ponownie
Zakopaliby przepaść,
Wyłowiliby wzajemną miłość.


Pragnienie
Chcę wywołać uśmiech
Na twojej twarzy.
Zachęcić Radość by weszła pod twój dach.
Sprawić, byś poznał  Szczęście.

Chcę usłyszeć
Twój Śmiech,
Doświadczyć
Twojej Czułości.


I. MYŚL POZYTYWNIE

1.Odwaga
Spójrz w słońce,
Zostaw cień za sobą.
Błędy przeszłości niech ci nie ciążą,
Idź z nadzieją!

2. Pozytywnie   
Dzień się budzi.
Radość wstaje, przeciąga  się Nadzieja.
Coś się zdarzy!
Kusi Życie.

3. Nowy początek
Otwórz drzwi,
Wpuść promienie słońca,
Ogrzej się ich ciepłem.
Uśmiechnij się i zacznij żyć na nowo!

4. Pomyśl
Życie nie czeka
Każda chwila jest bezpowrotna
Delektuj się nią, smakuj.
Nie marnuj jej na złe emocje!

5. Czasomierz
Tykanie zegara życia
Przypomina o ulotności chwili.
Łapię  więc każdą,
Nie pozwalam jej się zmarnować.

II. MYŚL ROMANTYCZNIE

1. NIEDOSYT
Nie jesteś, bywasz.
Pragnienie rozbudzasz,
 wspomnieniami żonglujesz.
Znikasz….

2. TWORZENIE
Wyszeptaj mnie – a się stanę,
Wypowiedz – zaistnieję.
Wyśpiewaj – a rozkwitnę
Nie zapomnij – bo umrę.

3. LAMPIONY
Unoszone w górę westchnienia - marzenia
Romantyczne. Kolorowe
Lampiony pragnień,
Nieśmiało wyszeptanych.

4. CISZA
Raz przytłacza, kamieniem leży na sercu.
Raz kojąco, z lekkością ważki rozbudza nadzieję
Że zaraz, za chwilę
Spełni się wyśnione…

5. Wspomnienie
Mała czarna na Montmartre…
Każdy łyk przypomina chwile
Spędzone z Tobą. Wszystkie
Jak skarb hołubię w pamięci.
                
Mój nieporadny francuski,
Twoje zabawne „szephaszam”
I te, ukryte w nas, rozedrgane emocje,
Których teraz tak bardzo mi brak.


III. PYTAJ!

1. Test
Masz zasady, własne poglądy
A życie Cię sprawdza codziennie.
Warto spojrzeć czasami w lustro
Czy nadal widzisz siebie, czy obcą maskę?

2. Pytania
Znałeś go, czy nie?
Sam nie wiesz.
Ufałeś mu, jak sądzę.
A jednak się zawiodłeś.
                  
Jak poznać drugiego człowieka
Gdy każdy  ma swoją skorupę
I chowa się w niej.  Dla bezpieczeństwa,
Czy też  aby ukryć prawdziwe  „ja”?

3. Niecierpliwość
Czekamy na nieoczekiwane z niecierpliwością, drżeniem serca.
Łapczywie zachłystujemy się tym, co teraz.
Ale to za mało!
Dlaczego tak trudno ugasić pragnienie nowego?

4. Wahanie
Mijamy się codziennie nie zauważając.
Tęsknimy za bliskością marnując każdą szansę spotkania.
Dni, jak ziarenka piasku przesypują się przez palce,
Sekundy z bezduszną bezwzględnością ulatniają się na zawsze.
Może dziś odważymy się być odważniejsi?

5. PORZĄDEK
Tęsknię na przewidywalnością, spokojem
Bez gwałtownych uderzeń serca……
Wiem, co się stanie, kontroluję ‘tu i teraz’.
Ale  gdzie wzloty i porywy? A gdzie ŻYCIE?

 


Urodzony 16.05.1989 r. w Suchej Beskidzkiej. Dorastał w malowniczej Zawoi leżącej u stóp Królowej Beskidów Babiej Góry.
Jest absolwentem studiów licencjackich na kierunku Historia na Uniwersytecie Rzeszowskim podczas których poznał swoją żonę - członkinię Klubu Środowisk Twórczych - Przecławiankę i  malarkę Annę Wójcik-Kobiela. Studia magisterskie kontynuował na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Ukończył również na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie studia menedżerskie MBA oraz studia podyplomowe na Uniwersytecie Rzeszowskim z zakresu Ubezpieczeń Społecznych. Obecnie kończy studia z zakresu Zarządzania Kulturą w Wyższej Szkole Kształcenia Zawodowego we Wrocławiu. Od 2015 roku był mieszkańcem Przecławia a od 2018 roku wraz z rodziną – żoną i dwójką synów Aleksandrem i Janem mieszka w malowniczym Zaborczu otoczonym bogatymi walorami lokalnej przyrody. Zaborcze jest rodzinną miejscowością cenionego poety ludowego Stanisława Harli, którego grób znajduje się na cmentarzu w Rzochowie.
W latach 2014-2015 Daniel Kobiela pełnił funkcję Kierownika Instytucji Kultury Centrum Górskiego Korona Ziemi w Zawoi.
Od 2016 roku jest pracownikiem Inspektoratu ZUS w Mielcu.
W swoich wierszach inspiruje się twórczością różnych poetów choć nie ukrywa, że najbliżsi jego sercu są mistrzowie pióra różnych epok i szerokości geograficznych m.in.  Konstandinos Kawafis, Roman Brandstaetter, Charles Bukowski i Zbigniew Herbert.

 


***
Maskarada

Maskarada - witam w teatrze lalek
Theatrum Mundi karnawał bajek
umieram lecąc na karuzeli własnych myśli
jestem głuchy lecz w moich uszach
rozchodzi się dźwięk tajemniczej pozytywki
Otwieram bramy piekła
by szukać wśród potępionych swojego nieba
rozpływam się w krainie ciemności i nienawiści
jakże dobrze jest zasypiać w kotle własnego cierpienia


Do Człowieka

Człowieku, który jak niespokojny żeglarz rzucany jesteś każdego dnia na niezbadane oceany, pomimo trudu i ryzyka nie wypatrujesz lądu – swej przystani.
I chociaż czasami dobijasz do różnych portów, kolekcjonując przyziemne przedmioty, są to tylko jednak rzeczy, lecz twe oczy kierują swój wzrok do błękitnych fal niosących kolejny rozdział batalii życia.
Na wodzie jesteś jak Odys, nieraz toniesz wraz ze swym statkiem zanurzając się w głębinach swej herezji, kpiąc z Posejdona, kpiąc z bogów, pozostając dumnym w całej swej niedoskonałości z bycia człowiekiem.
I chociaż czasami wątpisz, płacząc i krzycząc, zagryzając swe wargi, rozlewasz czerwoną farbę, która jest miernikiem twego istnienia, to jednak wiesz, że jutro będzie nowy rejs, nowa powódź uczuć, burza namiętności, karuzela fal, na której będziesz jechać i znów beztrosko się uśmiechać…
A gdy rozwiniesz żagle swego statku po raz ostatni i wyruszysz w swój ostateczny rejs – zatrzymaj się i posłuchaj ciszy jak krzyczy, deszczu który szepcze i słońca, które przez tyle dni przytulało Cię do swego serca…


Anatewka

W mojej Anatewce mam wszystko czego potrzebuję
Tam za rogiem moja synagoga z krzyżem nad dachami góruje
Tam piekarz tam stolarz tam rzeźnik sklep swój posiada
Tam cham tam pan tam wśród wielu głów z rabinem w koloratce narada
I mój pogarbiony los po wzgórzach zielonych się błąka
Tam wszystko piękne i czas leniwy tylko strach przed słowem rozłąka
Czy to śpiew czy płacz nie ma znaczenia wszystko w okrąg wpisane
Tak z dziada pradziada na ziemi tej pięknej  i strasznej od Jahwe nam dane
Gość w naszej izbie zawsze może swój cień zagubiony schronić
Choć bieda, bogactwem przy stole obce usta nakarmić i spragnionego napoić
Tak mówi Tora tak mówi rabin tylko czasem zamyślenie
Pytania do Adonai, czekanie na eden i wieczne zdumienie
Mówią że ziemia od Pana nam dana i owoc jej nam dedykowany
A tu kamień i ziemia twarda i duch w trudach pracy zahartowany
Pod welonem szczęścia Szalom Alejhem w łzach niewiasty schowany
I ostatni kadisz za przyjaciela w szczęśliwej niedoli nad kwadratem jego snu oddany
A gdy powiedzą Ci że dom Twój dla Ciebie za ciasny i ściany jego rewolucją przyodziane
Wbrew żebraczym bogaczom królom carom cesarzom niech Twoje dzieci krwią nie będą skalane
Opuść czym prędzej ziemię tą którą z nienawiścią umiłowałeś
Byś odnalazł Izrael takim jakim przez całe życie w swym sercu go pielęgnowałeś
 Moja Anatewka…
26.09.2014 r.


Inwokacja

Towarzyszu istnienia, który otwierasz swe oczy zaślepiony promieniami słońca, mrugając jak kogut swymi skrzydłami, starasz się zapomnieć  o tym, że posiadasz skrzydła. Pędzisz autostradą życia, zmierzając pod prąd na hulajnodze, plując przeznaczeniu w twarz. Czasami tylko znajdujesz przystań zbaczając z autostrady do ogrodu pełnego zmysłów, zrywając mordujesz najpiękniejsze kwiaty swej poezji. Krzyczysz niczym Achilles na polu swej chwały i porażki. Jak Syzyf pchasz kamień zwany poronioną ambicją. Ile razy byłeś tu Hektorem a ile razy Achillesem…? Ile razy byłeś tu bogiem a ile razy człowiekiem…? Któż jeszcze pamięta jak nie ty co to znaczy być bohaterem w krainie emocjonalnych tchórzy, zdegustowanych gustów, wyciągając środkowy palec ze złamanym paznokciem osieroconych aspiracji. O muzy! Czemu milczycie kiedy płacze serce poety! Natchnijcie jego duszę, rozpalcie pochodnię jego zmysłów, całując go w przeklęte usta, zostawiając go ostatni raz zimnego bezdechu w świątyni natchnionych wersów…


Melancholia

Spójrz, zatrzymaj się, posłuchaj
Ten spektakl, ten aktor, ta muzyka
Nie śmiej się, proszę Cię nie płacz,
Wstań, usiądź, połóż się,
Nie wzdychaj, proszę Cię nie stękaj,
Zrozum, że tego nie zrozumiesz,
Wybacz choć nie potrzebuje wybaczenia,
Nie krzycz, mów szeptem,
Tak delikatnie, subtelnie,
Mordując moje marzenia,
Kochaj nienawiść bo to również uczucie,
Spójrz jeszcze raz w oczy szaleńca,
Posłuchaj melodii jego serca,
Kto jest autorem tego wiersza - Poeta?
Czy spróbowałaś dostrzec w nim choć raz zwykłego człowieka...?


W pociągu

W pociągu na trasie do dojrzałości
Tak bardzo boli z każdym pokonanym dystansem
Dystans nabierany do siebie
Kolejna zmarszczka na pomarszczonym życiorysie
Poprzecinanym bliznami błędów nie do końca zabliźnionych
Ale za to bliskich jak bliźni bliźniemu
Widok za oknem już nie surrealistyczny
Ale jakiś zwyklejszy – realistyczny?
Myśli bardziej przyziemne…
Poukładane, kalkulowane – pociąg staje?
Wysiadka – koniec podróży – ostatni peron?
A myślałem, że ta podróż się tak bardzo dłuży…
Bilet Green Hill – Los Angeles zjadły mole w kaftanach bezpieczeństwa


Przystanek miejski

Przystanek, sklepik, poproszę bilet
Przechodziłem obok wbijając wzrok
W osobę wymawiającą cicho – studencki
Czarny płaszcz, grzywka spadająca na oczy,
Długie, martwe, pełne życia włosy
Stałem z bagażem doświadczeń
Tuż obok, na wyciągnięcie ręki,
Dawno – już nigdy, aż tak blisko, daleko.
Do dziś pytam się dlaczego?
Stojąc osobno, razem w czarnym płaszczu,
Z włosami tańczącymi na wietrze,
Pozwoliłem kupić jej bilet i wykrzyczałem szeptem…
Studencki raz jeszcze.
Autobus odjechał ze skasowanym biletem.

******
Zapomniałem żeby pamiętać
Chciałem kupić bezcenne
Dostałem kwitek w postaci żegnaj
Zrozumiałem że nic nie rozumiem
Znalazłem coś co nigdy nie było zagubione
Odkryłem coś co już dawno wynaleziono
Przeprosiłem choć czekałem na dziękuję
Podziękowałem choć powinienem przeprosić
Prosiłem o coś o co nie powinno się prosić
Nie żałuję choć czuję smutek
Krwawię choć nie widzę żadnych ran
Spoglądam na ranę choć nie dostrzegam żadnych śladów krwi
Tonę we łzach choć moje oczy już dawno nie były tak suche
Może to tylko zapalenie spojówek?-
Tak to musi być zwykłe zapalenie spojówek….


Deficyt na miłość

Deficyt na miłość
O to cała prawda
Nie ma już miłości
Nie ma mnie ani Ciebie
Nie ma boga ani diabła
Deficyt na miłość
Wspomnienie przeszłości
Westchnienie wczorajszego jutra
Zapomniane sny w świecie racjonalnego gówna
Deficyt na miłość
Śmierć umiera ostatnia
Życie kończy się i zaczyna na krańcu wszechświata
Deficyt na miłość
Marzenia zadręczanego klauna
Malarza pozbawionego płótna w świecie wielu krajobrazów
Deficyt na miłość
Strach przed prawdą
Prawda zaczyna być kłamstwem w świecie w którym fałsz jest sacrum
Deficyt na miłość
Antidotum na pustkę
Na ostatni szelest własnego istnienia…
Deficyt na miłość
Łza na pustyni piasków namiętności
Krzyk szaleńca na grobie zamordowanych wartości

Gnosis

Do was świętych pogan Jeruzalem
Opluwacie swe twarze śliną własnych chciwości
Wasze oczy czarne od wyrzutów sumienia
Wargi popękane od ognia waszych kłamstw
Język wślizgujący się w łono dziewicy
Szukający zgniłego jabłka Ewy
O Adamie! Martwy twój żywot
Żywa twoja martwa dusza przeklęta
Oto nóż Kaina w mrowisku twojego serca
Ręka upominająca się o twoją zniewoloną duszę
Grabarze myśli kopulujący na pomnikach marzeń swoich truposzy
Kapłan odziany w purpurę swych demonicznych intencji
Wypuść ten kielich! Poczuj jak ześlizguje się po twych szkarłatnych dłoniach!
Niech noc zapanuje nad doliną twych pięknych dni
Dzieci cienia skradające się po drzewie edenu do owocu niedoskonałości
Zatrzymujące się na chwiejnych gałęziach żeglują ku przepaści w raz ze swym nałogiem śmierci
I Ty...! synu Adonai któremu Jeruzalem krzyczy w zmęczoną twarz Jeszua!
Nie uciekaj.
Zanim wyprą się Ciebie po trzykroć i wyrzeźbią z przeklętego drzewa Twój Święty Krzyż
Rozerwą twe ścięgna zgolą twą czaszkę zbierając cenny skalp twoich myśli i uczuć
Wyrwą kręgosłup rozrzucą kości następnie trąc na drobny proch
Twa krew płynie powoli jeszcze ciepła dogorywa na ołtarzu zbawienia
I gdy ostatni gwóźdź zgwałci święte członki i włócznia wojny dotknie ostatniego żebra pokoju
Będziesz wolny tak jak tylko ptak bywa wolny poza klatką swego więzienia
I gdy już lecisz tak beztrosko to wiesz, że oni nie mają żadnej władzy...


Edward Guziakiewicz
Pisarz, polski autor fantastyki, dziennikarz kulturalny i self-publisher. Pisze dla dzieci i młodzieży oraz uprawia fantastykę naukową. Jego dorobek twórczy obejmuje: 8 powieści, 10 mikropowieści, 26 opowiadań, dramat, a ponadto 2 poradniki dla młodzieży (know-how), jeden dla dzieci, 2 tomy wywiadów i tom eseistyki, nie licząc kilkuset publikacji prasowych oraz drobnych utworów poetyckich. Należy do autorów, kładących nacisk na obecność w Internecie i oferujących swoje książki w pierwszej kolejności w postaci elektronicznej.

Urodzony w Mielcu w 1952 r. Absolwent Wydziału Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Obronił pracę magisterską z oceną bardzo dobrą, następnie zdobył tytuł kanonicznego licencjata teologii pastoralnej z oceną valde bene (tzw. licencjat rzymski), a wreszcie ukończył studia doktoranckie. Został wysłany przez uczelnię na stypendium naukowe do Belgii (Katholieke Universiteit Leuven). Potem wciągnęły go publicystyka i dziennikarstwo z racji związków z tygodnikiem „Gość Niedzielny”, na łamach którego zamieszczał pierwsze teksty. Jego młodzieńczą biografię wzbogaca działalność w Ruchu Światło-Życie oraz we wspólnotach neokatechumenatu.

W latach 1981-1982 etatowy sekretarz redakcji tygodnika „Gość Niedzielny” w Katowicach. W latach 1986-1993 współpracownik i redaktor miesięcznika „Wzrastanie”. W latach 1987-1993 stały współpracownik działu religijnego tygodnika „Katolik”. W latach 1994-1999 regionalny korespondent Gazety Codziennej „Nowiny” w Rzeszowie. W latach 2003-2008 współpracownik kwartalnika „Nadwisłocze”. Publicystyka tego autora jest rozsiana po łamach około trzydziestu czasopism, w tym polonijnych. Ponad pięćset tekstów zamieścił w periodykach regionalnych i lokalnych regionu Podkarpacia.

Od 17 października 2006 roku  jest członkiem Związku Literatów Polskich.


W świecie poezji

Sen

Ledwo smak wiosny poznała, gdy nagle
w jego ramionach odkryła swe baśnie.
Ach, młodość, młodość, dmuchnąć tylko w żagle,
wzburzone morze pokona — i zaśnie!

Prorok, kto dojrzy serca sekret we mgle,
ocean wzruszeń i pragnień odgadnie,
sercu się skłoni, słowem włada biegle,
odsłoni z gracją, co skryte gdzieś na dnie!

Niczym ogrodów miłości mamidła,
rozkwitła, pragnie owoców dać grona.
Ach, wiosna, wiosna, dorzuć wiatru skrzydła,
wnet ją przyniesie, uśpioną w ramionach!

Prorok, kto senne serca ścieżki zgadnie,
słowem przywita, utkanym w mimozy,
piórem wyścieli łoże jej paradnie,
bielą wyłoży niby korą brzozy!

W złotym promieniu marzenia ukryte,
lato upalne przetrwają w ogrodzie,
barwami kwiatów zachłysną się, syte,
zbudzi je jesień, nurząc w słodkim miodzie!

Wyznanie

Nie usłyszysz dźwięku gitary,
nie obdarzę Cię kwiatów naręczem,
ale wyślę słów moich flary,
w kształcie serca otoczą Cię wieńcem.

Nie zamówię kolacji przy świecach,
nie zaproszę pianisty we fraku,
morzem słów Twoją postać ukwiecę,
dodam barw jak na płótnach Kossaków.

Nie uczynię Ci raju aresztem,
nie wynajmę hotelu w tropikach,
lecz zabiorę Cię na wyspy wieszcze,
nieśmiertelność dam Ci w lirykach.

*********
W świecie prozy

Bunt androidów
(fragment powieści sf)

Trójoki planował nowe akcje na Ziemi i dobierał do nich wykonawców z pierwszego poziomu. Urodzony optymista, opanowany i skupiony, emanował pogodą ducha. Usiadłem przy nim, wpatrując się w monitory. Wstydliwie omijałem wzrokiem jego trzecie oko, jakby to była jakaś ułomność, którą nie należało się chwalić. Mimowolnie zakładałem, że służy ono do specjalnych, paranormalnych celów, ale jak dotąd nie odkryłem, żeby posługiwał się nim inaczej niż parą pozostałych. Musiałem przyzwyczaić się do tej przypadłości jego gatunku, o którym nadal niewiele wiedziałem.
Miał na tapecie kilka powoli się obracających dziewczęcych postaci. Nie powiem, młódki były atrakcyjne, niczym z ilustrowanych magazynów dla kobiet, szczupłe jak Kasandra i wprost rwące się do działania. Skupiłem uwagę na uśmiechniętej Mulatce o wydatnych piersiach.
— Rozkoszna — rzekłem, nie mogąc wyjść z podziwu. — Dla mnie bomba. Żywcem Miss Universe, kocham takie lale!
Pozwolił mi nacieszyć oczy.
— Myślę o tej zmysłowej blondynce — ostrożnie zasugerował. — Długo się zastanawiałem, wydaje mi się w sam raz.
Na pierwszy plan wypłynęło zbliżenie dziewczyny. Włosy zebrane z tyłu głowy w koński ogon odsłaniały czytelne rysy twarzy.
— Ja cię pierdzielę, ale szprycha, prawdziwe bóstwo, nie da się ukryć, miód, rarytas, cimes. Co za zderzaki?! — odrzekłem, z uznaniem kiwając głową. Bez dwóch zdań, Or-Mat miał naprawdę dobry gust. Chyliłem przed nim czoła. — Jak ty łowisz takie foczki? Podpatrujesz kreatorów mody? Chyba nie ogłaszasz castingów? A może sam szlifujesz im geny?
— Te landszafty malowała natura, mamy ich od groma, jest w czym wybierać — żartobliwie skwitował i zerknął na mnie z zaciekawieniem. — I nie trzeba niczego poprawiać. Podoba ci się ta mała? Jeśli tak, to zaczniemy ją klonować. Jest androidem klasy D2. Stwarza wrażenie czujnej i umiejącej się kontrolować. Będzie odważna i całkowicie oddana sprawie. Wymyślimy dla niej nietrudne zadanie, żeby się sprawdziła. Potem będzie do twojej dyspozycji. Musisz mieć w zapasie dwóch, trzech agentów, gotowych działać nie tylko na Ziemi, ale również na innych planetach.
Z zadowoleniem zatarłem ręce. Miał głowę nie od parady.
— Klasa! — zaczynało być ciekawie. — I pomyśleć, że w chwilach zwątpienia oczyma wyobraźni widziałem siedzących tu zgrzybiałych starców, nie dostrzegających popełnianych przez siebie błędów… — palnąłem bez namysłu.
— He, he, he! — cichutko się roześmiał. Udało mi się go rozbawić. — Nic z tych rzeczy. Tu trzeba ruszać mózgownicą. Sklerotyk nie zagrzałby miejsca.


A jeśli jutra nie będzie
(fragment powieści sf)

Zniewalająca nieznajoma pojawiła się następnego dnia późnym południem. Robili pod okiem Briana porządki na autostradzie, znużony wrócił po pracy i zaszył się na pół godziny w łazience, eksperymentując z wanną jacuzzi. Miał na sobie szorty i płaszcz kąpielowy, gdy usłyszał gong. Zrelaksowany otworzył drzwi i zdębiał.
W progu stała zmysłowa młódka. Wykwitła niczym za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wyglądała prześlicznie, jak wy¬cięta z foldera, szykownie i ponętnie. Ktoś, kto wysłał ją w drogę, zadbał, by miała na sobie markowe ciuchy i dodatki. Dobrze położony makijaż dodawał jej uroku, a różowe czółenka na obcasie czyniły ją wyższą. Pełne karminowe usta wyzywały namiętnością i mogłyby skusić nawet świętego. Nie sądził, by miała więcej niż… Lepiej się było nie domyślać. Za zjawiskowymi turkawkami w jej wieku mimowolnie się oglądał i silnie pobudzały jego wyobraźnię. Nie śmiałby jednak uderzać do takich lal, były dla niego owocem zakazanym. Pochodziły z innej bajki i wyczuwał dzielący go mur. Gdyby się przystawiał, usłyszałby pewnie „wal się!” Były z lepszej gliny. On kończył szkołę i sięgał po dyplom, one jeszcze nie rozstały się z junior high school i miały swoje snobistyczne towarzystwo. Z reguły przy dużej kasie.
— Hej! Oscar Moore? — przestąpiła z nogi na nogę. Starała się okazać, że nie traci rezonu. Jej oczy jednak zdradzały, że nie jest zbyt pewna siebie.
Przytaknął. Z trudem przełknął ślinę i jabłko Adama wyraźnie mu podskoczyło. Już miał odruchowo dodać, że pomyliła numer. Na pierwszym piętrze były trzy apartamenty.
— Tak, to ja! — zdumiony potwierdził. — O co chodzi?
— Mam być twoją żoną — rzuciła jak mięsem elektryzującym tekstem, który sprawił, że w jednej chwili zmiękły mu kolana. — Czy mogę wejść?
Zatkało go. Omal nie padł trupem z wrażenia. Wpuścił ją do mieszkania, z przejęcia nie mogąc wyrzec ani słowa. Weszła do salonu, ciągnąc za sobą niepokojący zapach oszałamiających perfum i zdjęła plecaczek. Na dygocących nogach udał się za nią, potykając się o róg grubego dywanu. Uderzyła mu do głowy i nie potrafił oprzeć się jej urokowi.
— Kto cię przysłał? — wygęgał, mając stuprocentową pewność, że zaszła horrendalna pomyłka.
— Nazywam się Natasha Robinson, a skierowano mnie ze St. Mary's Medical Center. Masz powiedzieć, czy ci odpowiadam — wyjawiła ze zdumiewającą szczerością. Jej głos lekko drżał.
Była taka, że palce lizać! Przypadła mu do gustu. Uosabiała marzenia nastolatka o idealnej dziewczynie. Przyszła mu do głowy sprytna Angelina i uznał, że to może być jej pokazowy numer. Jeszcze lepszy niż striptiz. Nie wiedział, co począć. Próbował opanować łomot serca. Wreszcie kazał szczenięcej bogini usiąść przy stole i poszedł rozejrzeć się za swoim telefonem komórkowym. Okazało się, że Emily dwa razy do niego dzwoniła, ale nie odebrał, bo był w łazience. Nagrała mu się na pocztę głosową.
„Ta czarująca Natasha była przez dwa dni w szoku — słyszał w słuchawce jej dźwięczny głos. — Zatrzasnęła się w poniedziałek rano w piwnicy, nie umiała się wydostać, nic nie jadła, ani nie piła, a dopiero we wtorek ktoś ją przypadkiem znalazł. I zupełnie załamaną przywiózł do Medical Center. Psycholog cudem ją poskładał. Nie widziałam kozy, ale Angelina uznała, że jest… no wiesz... I że powinieneś ją wziąć, a przynajmniej obejrzeć!”
Wysłuchał do końca tyrady słów i wrócił do kuszącej małolaty. Poderwała się na równe nogi. Jej przyszłość wisiała na włosku. Nie wiadomo dlaczego przyszły mu do głowy filmowe bliźniaczki, Mary-Kate i Ashley Olsen. Przetarł zdumione oczy i z zapartym tchem obejrzał ją jeszcze raz. Boże, co za cudo! Wystawiono ją na sprzedaż jak niewolnicę na targu w starożytnym Rzymie i zdawał się rozumieć jej położenie. Malująca się na twarzy niepewność nie odbierała jej jednak uroku. Stąpała przecież po cienkim lodzie. Ze stężoną twarzą czekała na wyrok.
Gra była warta świeczki. Ménage à trois? Zapowiadało się ménage à quatre. Odchrząknął. Matka mówiła mu, żeby policzył do dziesięciu, jeśli chce zabrać głos i coś ważnego powiedzieć, do czego zwykle się stosował, ale tym razem nie wytrzymał. Jeszcze chwila i zamieniłby się z wrażenia w bełkoczącego idiotę.
— Odpowiadasz mi — wyjąkał, nie chcąc okazać, że zrobiła na nim szalone wrażenie. — A ja ci się… podobam?
— Mhm! — szybciutko przytaknęła. Odetchnęła z ulgą, a jej oczy się zaświeciły. Napięcie spadło.
— Możesz z nami zostać — rozsądził. — Wieczorem obejrzą cię moje królewny…
Zaniepokoiło ją ostatnie zdanie. Odniosła wrażenie, że chłopak się wyślizguje i zareagowała gwałtownie. Impulsywnie złapała go za pasek od płaszcza kąpielowego i wydawało się, że go już nie puści. Ruszyła do ataku.
— Słowa są tylko słowami, nie chcę wracać, musisz mnie przelecieć, jeśli to zrobisz, nie będziesz mnie już mógł odesłać — zatrajkotała w panice. — Rozumiesz? Teraz!
Była naprawdę zdeterminowana, a lęk przed odrzuceniem dodawał jej odwagi.
— Chyba zwariowałaś, robimy to wieczorem w łóżku — rzucił w samoobronie. — Jednak zaraz spokorniał, widząc jej przerażone oczy: — Okay, jak sobie życzysz.
Skonsumował ją w pokoiku Emily. Darła się wniebogłosy. Krzyczała, obejmując go za szyję. Przywarła do niego nagimi piersiami. A kiedy skończył, z trudem ją od siebie oderwał. Odwróciła się na bok i mocno zasnęła.
Zabrał płaszcz kąpielowy i skrył się w kuchni. Poszukał w lodów¬ce czegoś do picia. Ta siksa była z ikrą, efektowna i świeża jak poranek, więc powinien był czuć się jak młody bóg. I właściwie tak się czuł. Stanowiła wcielenie zmysłowej doskonałości i wspiął się na prawdziwe wyżyny. Nigdy nie przeżył czegoś równie ekscytującego. Iluż kumpli ze szkoły by mu zazdrościło! Zaprzedaliby duszę diabłu, żeby ją mieć. Jednak coś go ścisnęło w gardle. To, co się wokół niego działo, nie było wcale zabawne i wymykało się wszelkiej logice. Nie miał się czym chwalić. Posypało się jak z rogu obfitości, więc jego lista miłosnych zdobyczy była niebezpiecznie długa i zatrważająca. W ciągu kilku dni dał się zaciągnąć do łóżka pięciu szukającym ucieczki zrozpaczonym madonnom. Czyżby trafił na główną wygraną w Powerball? Były chętne, nie musiał ich uwodzić i leciały do niego jak ćmy do światła. Ten szturm kobiecego czaru zaczynał go jednak niepokoić. Jego życie stało się zwariowaną karuzelą i targały nim sprzeczne uczucia. Nie miał skłonności do zakazywania sobie przyjemności, niemniej jednak gubił się w nadmiarze. Zatęsknił za nieżyjącymi rodzicami oraz domowym porządkiem i ładem, który reprezentowali. Świat się walił, więc Oscarowi powinien był zachować przytomność umysłu i zimną krew, gdy tymczasem one wytrącały go z równowagi, co rusz wzniecając pożary zmysłów. Zadawały gwałt jego nieco bojaźliwej naturze, zmuszając go do przekraczania zakazanych granic. „Jesteś frajerem, który wybawia panienki z opresji!” — zachichotał w jego głowie cichy głosik.
— Dlaczego akurat mnie musiało to spotkać? — pociągnął nosem. — Ale się pochrzaniło? Prawdziwy obłęd — z jego oczu spłynęły dwie łzy. — I to cholerne tempo! Co za dużo, to niezdrowo!
Przez chwilę czuł się nędznym przybłędą w świecie pięknych kobiet. Miał zamęt w głowie. Umył twarz w łazience, wstydząc się spojrzeć w lustro. Superwirus wywołał prawdziwe spustoszenia, a wartości, które mu starzy wpoili, starając się wychować go na porządnego człowieka, przestały cokolwiek znaczyć. Wszystkie podeptał. Spadł do roli popapranego robota rekreacyjnego, androida do uciech cielesnych, sexbota z kiepskiego filmu science fiction. Przyzwoici ludzie, o ile tacy się ostali, powinni byli okrzyknąć go erotomanem i zboczeńcem.

Please publish modules in offcanvas position.