Guziakiewicz Edward


Edward Guziakiewicz
Pisarz, polski autor fantastyki, dziennikarz kulturalny i self-publisher. Pisze dla dzieci i młodzieży oraz uprawia fantastykę naukową. Jego dorobek twórczy obejmuje: 8 powieści, 10 mikropowieści, 26 opowiadań, dramat, a ponadto 2 poradniki dla młodzieży (know-how), jeden dla dzieci, 2 tomy wywiadów i tom eseistyki, nie licząc kilkuset publikacji prasowych oraz drobnych utworów poetyckich. Należy do autorów, kładących nacisk na obecność w Internecie i oferujących swoje książki w pierwszej kolejności w postaci elektronicznej.

Urodzony w Mielcu w 1952 r. Absolwent Wydziału Teologii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Obronił pracę magisterską z oceną bardzo dobrą, następnie zdobył tytuł kanonicznego licencjata teologii pastoralnej z oceną valde bene (tzw. licencjat rzymski), a wreszcie ukończył studia doktoranckie. Został wysłany przez uczelnię na stypendium naukowe do Belgii (Katholieke Universiteit Leuven). Potem wciągnęły go publicystyka i dziennikarstwo z racji związków z tygodnikiem „Gość Niedzielny”, na łamach którego zamieszczał pierwsze teksty. Jego młodzieńczą biografię wzbogaca działalność w Ruchu Światło-Życie oraz we wspólnotach neokatechumenatu.

W latach 1981-1982 etatowy sekretarz redakcji tygodnika „Gość Niedzielny” w Katowicach. W latach 1986-1993 współpracownik i redaktor miesięcznika „Wzrastanie”. W latach 1987-1993 stały współpracownik działu religijnego tygodnika „Katolik”. W latach 1994-1999 regionalny korespondent Gazety Codziennej „Nowiny” w Rzeszowie. W latach 2003-2008 współpracownik kwartalnika „Nadwisłocze”. Publicystyka tego autora jest rozsiana po łamach około trzydziestu czasopism, w tym polonijnych. Ponad pięćset tekstów zamieścił w periodykach regionalnych i lokalnych regionu Podkarpacia.

Od 17 października 2006 roku  jest członkiem Związku Literatów Polskich.


W świecie poezji

Sen

Ledwo smak wiosny poznała, gdy nagle
w jego ramionach odkryła swe baśnie.
Ach, młodość, młodość, dmuchnąć tylko w żagle,
wzburzone morze pokona — i zaśnie!

Prorok, kto dojrzy serca sekret we mgle,
ocean wzruszeń i pragnień odgadnie,
sercu się skłoni, słowem włada biegle,
odsłoni z gracją, co skryte gdzieś na dnie!

Niczym ogrodów miłości mamidła,
rozkwitła, pragnie owoców dać grona.
Ach, wiosna, wiosna, dorzuć wiatru skrzydła,
wnet ją przyniesie, uśpioną w ramionach!

Prorok, kto senne serca ścieżki zgadnie,
słowem przywita, utkanym w mimozy,
piórem wyścieli łoże jej paradnie,
bielą wyłoży niby korą brzozy!

W złotym promieniu marzenia ukryte,
lato upalne przetrwają w ogrodzie,
barwami kwiatów zachłysną się, syte,
zbudzi je jesień, nurząc w słodkim miodzie!

Wyznanie

Nie usłyszysz dźwięku gitary,
nie obdarzę Cię kwiatów naręczem,
ale wyślę słów moich flary,
w kształcie serca otoczą Cię wieńcem.

Nie zamówię kolacji przy świecach,
nie zaproszę pianisty we fraku,
morzem słów Twoją postać ukwiecę,
dodam barw jak na płótnach Kossaków.

Nie uczynię Ci raju aresztem,
nie wynajmę hotelu w tropikach,
lecz zabiorę Cię na wyspy wieszcze,
nieśmiertelność dam Ci w lirykach.

*********
W świecie prozy

Bunt androidów
(fragment powieści sf)

Trójoki planował nowe akcje na Ziemi i dobierał do nich wykonawców z pierwszego poziomu. Urodzony optymista, opanowany i skupiony, emanował pogodą ducha. Usiadłem przy nim, wpatrując się w monitory. Wstydliwie omijałem wzrokiem jego trzecie oko, jakby to była jakaś ułomność, którą nie należało się chwalić. Mimowolnie zakładałem, że służy ono do specjalnych, paranormalnych celów, ale jak dotąd nie odkryłem, żeby posługiwał się nim inaczej niż parą pozostałych. Musiałem przyzwyczaić się do tej przypadłości jego gatunku, o którym nadal niewiele wiedziałem.
Miał na tapecie kilka powoli się obracających dziewczęcych postaci. Nie powiem, młódki były atrakcyjne, niczym z ilustrowanych magazynów dla kobiet, szczupłe jak Kasandra i wprost rwące się do działania. Skupiłem uwagę na uśmiechniętej Mulatce o wydatnych piersiach.
— Rozkoszna — rzekłem, nie mogąc wyjść z podziwu. — Dla mnie bomba. Żywcem Miss Universe, kocham takie lale!
Pozwolił mi nacieszyć oczy.
— Myślę o tej zmysłowej blondynce — ostrożnie zasugerował. — Długo się zastanawiałem, wydaje mi się w sam raz.
Na pierwszy plan wypłynęło zbliżenie dziewczyny. Włosy zebrane z tyłu głowy w koński ogon odsłaniały czytelne rysy twarzy.
— Ja cię pierdzielę, ale szprycha, prawdziwe bóstwo, nie da się ukryć, miód, rarytas, cimes. Co za zderzaki?! — odrzekłem, z uznaniem kiwając głową. Bez dwóch zdań, Or-Mat miał naprawdę dobry gust. Chyliłem przed nim czoła. — Jak ty łowisz takie foczki? Podpatrujesz kreatorów mody? Chyba nie ogłaszasz castingów? A może sam szlifujesz im geny?
— Te landszafty malowała natura, mamy ich od groma, jest w czym wybierać — żartobliwie skwitował i zerknął na mnie z zaciekawieniem. — I nie trzeba niczego poprawiać. Podoba ci się ta mała? Jeśli tak, to zaczniemy ją klonować. Jest androidem klasy D2. Stwarza wrażenie czujnej i umiejącej się kontrolować. Będzie odważna i całkowicie oddana sprawie. Wymyślimy dla niej nietrudne zadanie, żeby się sprawdziła. Potem będzie do twojej dyspozycji. Musisz mieć w zapasie dwóch, trzech agentów, gotowych działać nie tylko na Ziemi, ale również na innych planetach.
Z zadowoleniem zatarłem ręce. Miał głowę nie od parady.
— Klasa! — zaczynało być ciekawie. — I pomyśleć, że w chwilach zwątpienia oczyma wyobraźni widziałem siedzących tu zgrzybiałych starców, nie dostrzegających popełnianych przez siebie błędów… — palnąłem bez namysłu.
— He, he, he! — cichutko się roześmiał. Udało mi się go rozbawić. — Nic z tych rzeczy. Tu trzeba ruszać mózgownicą. Sklerotyk nie zagrzałby miejsca.

Please publish modules in offcanvas position.