Pycior Tomasz

Krwią męczeńską spłynął Katyń

Nad Katyńskim lasem, mgła zawisła sroga.
Wśród mgieł krzyk, płacz, lament wznosi się do Boga.
Pośród dymu, huku, języków płomieni,
Ulatują dusze z ciał żywcem pieczeni.
A cóż to za straszna chwila, taka sroga?
To kwiat Polskich dzieci ze skargą do Boga.
Bo lat siedemdziesiąt ta ziemia zabrała,
Kwiat inteligencji, tu leżą ich ciała.
Dlatego, że wiernie przy Ojczyźnie tkwili,
Tu za nią swe życie w ofierze złożyli.
Dziś z hołdem wdzięczność ekipa zdążała
I ta katastrofa okrutna się stała.
Razem z Prezydentem, senat i posłowie,
Najważniejszych działów, władz polskich szefowie.

Kilku generałów, księża i biskupi,
Zestaw polskich mózgów ten samolot skupił.
Był były prezydent Kaczorowski, który
Tu w czterdziestym roku sam uniknął kuli.
I ci, dzięki którym kraj wszedł do wolności,
A także legendy tej Solidarności.
Przed siedemdziesięciu laty, zbrodnia tu spełniona,
Która jeszcze dotąd, nie jest rozliczona.
Dziś znowu tę ziemię Polska krew zrosiła,
Tragedia, ten biedny lud osierociła.
O biedna kraino, gdyby ci Rodacy,
Co za Ciebie giną, wzięli się do pracy
I po garstce ziemi z Ojczyzny zabrali,
Toby dłońmi swymi Polskę usypali.

I znów Zygmunta dzwon poniósł smutny ton,
To wielkich ludzi zgon swym jękiem głosił on.
Wspomnienia nie starte łez potoku warte.
W dniu niezapomnianym, Papież był chowany.
A ile takich dni w pamięci naszej tkwi?
Lotnictwa polskiego kwiat, tragicznie na ziemię spadł.
Tyle nieszczęść, krzyżów zda się,
Spadło na nas w krótkim czasie.
Czy nie znak do dla nas nakazany z nieba,
Że nam się pod krzyżem zjednoczyć potrzeba.
Bo tylko pod krzyżem tylko pod tym znakiem,
Polska jest Polską, a Polak Polakiem.
Że czas skończyć kłótnię, niesnaski i spory,
Bo nadszedł czas próby, smutku i pokory.
A któż nas przed zgubą sieroty uchroni?
Chyba Matka Boża! Wołajmy więc do Niej.

Nie opuszczaj nas, nie opuszczaj nas,
Matko, nie opuszczaj nas.
Matko pociesz, bo płaczemy.
Matko prowadź bo giniemy.
Ucz nas kochać, choć w cierpieniu,
Ucz nas cierpieć, lecz w milczeniu..

10.04.2010r.

 


SMOLEŃSK

Nad smoleńskim lasem wielka łuna świeci
To w tym ogniu giną nasze polskie dzieci.
Wnętrze samolotu gdy w ogniu stanęło
Jakby je na ziemi piekło ogarnęło.

Do pasa lotniska sekund brakowało,
Kiedy to potworne nieszczęście się stało.
Właśnie lewym skrzydłem o drzewo zahaczył
I jak ranny orzeł sterowność utracił.

Cielsko samolotu z ziemią się spotkało,
Przy takiej szybkości w proch się rozleciało.
Wewnątrz nastąpiła tam śmiertelna trwoga,
Bo w ogniu znalazła się cała załoga.

Nikt z tej katastrofy nie pozostał żywy
I cudu nie było, tylko szok prawdziwy.
Choć wiele wypadków lotniczych już było,
Nieszczęście tej miary pierwsze się zdarzyło.

By dwóch prezydentów i z jednego kraju
Choć różnica wieku wraz poszli do raju.
Dziesięć najgłówniejszych w armii generałów
I przedstawicieli ważnych w Polsce działów.

Trzech wicemarszałków i trzech senatorów,
Piętnastu posłów, kilku członków BOR-u,
Biskupi, kapłani też dziesiątek bity,
Lekarze i bliscy z prezydenckiej świty.

Kwiat inteligencji, kadra doświadczona
Cały ciężar państwa był na ich ramionach.
Przed siedemdziesięciu laty kiedy tu zginęła
Tak i teraz męczeńską krwią ziemia spłynęła.

O nieludzka ziemio! Polską krwią zroszona;
Tyś szczątkami Polaków na wskroś przesycona.
Tyś okupem największym za wolność. Płacona
Jeszcze po siedemdziesięciu latach odnowiona.

Ci, co na miejsce kaźni swych ojców jechali,
Po raz drugi od Ciebie takich zdrad doznali.
Tyś już własnością Polski, polską krwią kupiona,
Bo od tej krwi polskiej – tyś sama czerwona.

Logicznego brak tu jest uzasadnienia;
Jaki cel ta tragedia miała do spełnienia?
Czy aż takiego wstrząsu trzeba było,
By polską krzywdę reszta świata zobaczyło?

A może to przestroga dla tych, co zostali,
By szkalowania innych wreszcie zaprzestali.
By jak misję traktować poselskie mandaty
Nie gryźć się o stołki, jak psy o ochłapy.

Niech pamięta Polak; Polka go zrodziła
I że polska ziemia jego wykarmiła.
Niech dług swój z honorem swej Ojczyźnie spłaci
A wtenczas będziemy silni i bogaci.

11.04.2010 r.


Kruchość życia

Jak się coś zaczyna, kiedyś skończyć musi.
Tu historię życia też poruszyć kusi.
Niewinnie poczęte, a walczy o życie.
Chce prawa do niego potwierdzić niezbicie.

Choć z pomocą innych, jakoś stawia kroki.
Z latami wyruszy sam w ten świat szeroki.
Musi tylko nabrać pewności i wiary,
Żeby poznać życia tajniki i czary.

Niełatwa to sprawa, twierdzę jak tu stoję,
Wiedzieć jak pokonać trudności i znoje.
Bo taka jest prawda o życiu niestety,
W większości zależne właśnie od kobiety.

Są jednak przypadki, a jest ich niemało
Od płci niezależnie cierpi każde ciało.
Czy to przez chorobę, samotność, rozstanie,
W końcu nie przewidzi nikt, kiedy nastanie.

Słuszną nazwą tego będzie przemijanie.
Żal, smutek niosące, to jest to rozstanie.
W większości, to każdy ma kogoś bliskiego,
Który w jakiś sposób przystaje do niego.

Kocha, przywiązuje, dzieli wspólne trudy,
Jada z jednej miski, pierze wspólne brudy.
Aż tu w jakimś czasie coś złego się stało,
Z niezależnych przyczyn jedno pozostało.

I bez pożegnania, bez jednego słowa,
Odszedł i to życie trza kleić od nowa.
Ile wtenczas żalu, ile łez wylanych,
Ile słów zostało niewypowiedzianych.

Prac niedokończonych i spraw niezamkniętych
Ile planowanych, nawet niezaczętych.
Ile bliskich zostało, że nie pomnę dzieci
On odszedł! Niech mu Światłość Wiekuista świeci.

Jeszcze jak dane mu było się nacieszyć życiem;
A jak młody, co mówić? Że stąd odszedł z niczym.
Odszedł, po nim kamień grobowy zostaje.
Zostałem przy życiu do myślenia daje.

Że wszystko, co tutaj zgromadzić się dało,
Dalej za nim nie pójdzie. Na ziemi zostało.
Że nie dobra zdobyte są dla Boga tronu
Lecz dla dobra duszy trzeba spuścić z tonu.

Dla żywych, tylko wspomnieć pozostało,
Że odchodzi człowiek, jakich bywa mało.
I że próżni po nim zastąpić nie sposób
Bo nie ma na ziemi identycznych osób.

14.04.2010 r.

Please publish modules in offcanvas position.