Daniel Kobiela MGL SŁOWO

Drukuj


Urodzony 16.05.1989 roku w Suchej Beskidzkiej. Dorastał w malowniczej Zawoi leżącej u stóp Królowej Beskidów Babiej Góry.
Jest absolwentem studiów licencjackich na kierunku Historia na Uniwersytecie Rzeszowskim podczas których poznał swoją żonę - członkinię Klubu Środowisk Twórczych - Przecławiankę i  malarkę Annę Wójcik-Kobiela. Studia magisterskie kontynuował na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Ukończył również na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie studia menedżerskie MBA oraz studia podyplomowe na Uniwersytecie Rzeszowskim z zakresu Ubezpieczeń Społecznych. Obecnie kończy studia z zakresu Zarządzania Kulturą w Wyższej Szkole Kształcenia Zawodowego we Wrocławiu. Od 2015 roku był mieszkańcem Przecławia a od 2018 roku wraz z rodziną – żoną i dwójką synów Aleksandrem i Janem mieszka w malowniczym Zaborczu otoczonym bogatymi walorami lokalnej przyrody. Zaborcze jest rodzinną miejscowością cenionego poety ludowego Stanisława Harli, którego grób znajduje się na cmentarzu w Rzochowie.
W latach 2014-2015 Daniel Kobiela pełnił funkcję Kierownika Instytucji Kultury Centrum Górskiego Korona Ziemi w Zawoi.
Od 2016 roku jest pracownikiem Inspektoratu ZUS w Mielcu.
W swoich wierszach inspiruje się twórczością różnych poetów choć nie ukrywa, że najbliżsi jego sercu są mistrzowie pióra różnych epok i szerokości geograficznych m.in.  Konstandinos Kawafis, Roman Brandstaetter, Charles Bukowski i Zbigniew Herbert.

 


Pokolenie
Przypadła mi niewdzięczna rola skryby i depozytariusza pełzającej zagłady
trzecie milenium stworzyło pokolenie ludzi umarłych
udawadniających z rozpaczą sens swej konsumpcyjnej egzystencji
omijamy z mozołem swoje dawne świątynie
a te które pozostały zupełnie puste przerobiliśmy
na wyszukane galerie sztuki i niewyszukane dyskoteki
do osób wierzących niepraktykujących z końca wieku drugiej apokalipsy
dołączyła generacja pobożnych ateistów
którzy modlą się już tylko z przyzwyczajenia i dla zachowania
dobrych manier wyniesionych z dzieciństwa

Zapisano nas do dwóch wrogich frakcji politycznych głównego nurtu
kilka innych pozostałych daje nam iluzoryczne poczucie trwania
w dogorywającej i kulejącej demokracji
już nikt z nas nie woła piersią ognistą Hannibal ad portas
słownik współczesnej dyplomacji nie zna pojęcia wroga
wszystko jest kwestią ceny i odpowiedniej narracji
pozostali już tylko byli i potencjalni kontrahenci

Miłość zastąpiliśmy wczasami w Dubaju i Zanzibarze
jedzeniem sushi na mieście, botoxem i niezobowiązującą kamasutrą
naszym kubkom smakowym nie odpowiada już kawior bordeaux i ośmiorniczki
więc zaczęliśmy zjadać siebie nawzajem
Święty węzeł małżeński wyparliśmy umową na okres próbny
żyjemy razem i jednocześnie osobno - rozmawiając ze sobą monologami
zamiast dzieci na początku XXI wieku rodzą się nam pieski, kotki
rzadziej chomiki i papugi – wszystko wedle uznania i preferencji
nieliczne ludzkie dzieci które przychodzą na świat
cechują się wadami genetycznymi:
mają zaburzony zmysł węchu – nie czując zupełnie zapachu
jabłoni ani gruszy a nawet woni cytrusów vide pomarańczy
wzrok mają również otępiały – ograniczony do jednego metra
w hipnotyzującym kontemplowaniu elektronicznego szkiełka
nie dostrzegają  już nad głowami płynących na niebie okrętów
czy ryczących złowrogo w kłębach obłoków smoków i tygrysów
nogi za to mają o dziwo nienaturalnie mocne – sztywne w kolanach
nie uginają się już przed Arką Przymieża i Tabernaculum,
ćwiczone i przeznaczone do wyższych celów –
maratonu kłamstw i nieustającego wyścigu szczurów

W pogoni za uznaniem w oczach świata zaciągnęliśmy pożyczki
we frankach i innych szeklach – kupiliśmy za nie luksusowe dobra i drogę na skróty
nieświadomi że przyjdzie za nie płacić czasem, który nie zna pojęcia waluty ani wakacji kredytowych
nie wierzymy już w Boga bo sami sobie jesteśmy muzami i herosami
do czasu złamania pierwszego paznokcia, rozbitego kolana czy śmierci
która jak zwykle bezczelna przyszła znienacka – za wcześnie, nieproszona i nieplanowana

Przerażeni swoją boskością i bylejakością otwieramy pospiesznie granice naszego Psychopolis wysyłając najlepszych laufrów i ambasadorów umęczonej cywilizacji
w poszukiwaniu Barbarzyńców z płomienną nadzieją w sercach, że nauczą nas oni
OD NOWA:

Wierzyć prawdziwie, Kochać bezinteresownie, chodzić boso po zielonej trawie, puszczać kaczki na wodzie, obserwować gwiazdy – i co najważniejsze rodzić zdrowe dzieci które będą wydawać na świat kolejne pokolenia.

Pytanie – kto ocali nasze P O K O L E N I E jeżeli okaże się że prawdziwych Barbarzyńców już nie ma...

Daniel Kobiela


Maskarada
Maskarada - witam w teatrze lalek
Theatrum Mundi karnawał bajek
umieram lecąc na karuzeli własnych myśli
jestem głuchy lecz w moich uszach
rozchodzi się dźwięk tajemniczej pozytywki
Otwieram bramy piekła
by szukać wśród potępionych swojego nieba
rozpływam się w krainie ciemności i nienawiści
jakże dobrze jest zasypiać w kotle własnego cierpienia


Do Człowieka
Człowieku, który jak niespokojny żeglarz rzucany jesteś każdego dnia na niezbadane oceany, pomimo trudu i ryzyka nie wypatrujesz lądu – swej przystani.
I chociaż czasami dobijasz do różnych portów, kolekcjonując przyziemne przedmioty, są to tylko jednak rzeczy, lecz twe oczy kierują swój wzrok do błękitnych fal niosących kolejny rozdział batalii życia.
Na wodzie jesteś jak Odys, nieraz toniesz wraz ze swym statkiem zanurzając się w głębinach swej herezji, kpiąc z Posejdona, kpiąc z bogów, pozostając dumnym w całej swej niedoskonałości z bycia człowiekiem.
I chociaż czasami wątpisz, płacząc i krzycząc, zagryzając swe wargi, rozlewasz czerwoną farbę, która jest miernikiem twego istnienia, to jednak wiesz, że jutro będzie nowy rejs, nowa powódź uczuć, burza namiętności, karuzela fal, na której będziesz jechać i znów beztrosko się uśmiechać…
A gdy rozwiniesz żagle swego statku po raz ostatni i wyruszysz w swój ostateczny rejs – zatrzymaj się i posłuchaj ciszy jak krzyczy, deszczu który szepcze i słońca, które przez tyle dni przytulało Cię do swego serca…

Anatewka
W mojej Anatewce mam wszystko czego potrzebuję
Tam za rogiem moja synagoga z krzyżem nad dachami góruje
Tam piekarz tam stolarz tam rzeźnik sklep swój posiada
Tam cham tam pan tam wśród wielu głów z rabinem w koloratce narada
I mój pogarbiony los po wzgórzach zielonych się błąka
Tam wszystko piękne i czas leniwy tylko strach przed słowem rozłąka
Czy to śpiew czy płacz nie ma znaczenia wszystko w okrąg wpisane
Tak z dziada pradziada na ziemi tej pięknej  i strasznej od Jahwe nam dane
Gość w naszej izbie zawsze może swój cień zagubiony schronić
Choć bieda, bogactwem przy stole obce usta nakarmić i spragnionego napoić
Tak mówi Tora tak mówi rabin tylko czasem zamyślenie
Pytania do Adonai, czekanie na eden i wieczne zdumienie
Mówią że ziemia od Pana nam dana i owoc jej nam dedykowany
A tu kamień i ziemia twarda i duch w trudach pracy zahartowany
Pod welonem szczęścia Szalom Alejhem w łzach niewiasty schowany
I ostatni kadisz za przyjaciela w szczęśliwej niedoli nad kwadratem jego snu oddany
A gdy powiedzą Ci że dom Twój dla Ciebie za ciasny i ściany jego rewolucją przyodziane
Wbrew żebraczym bogaczom królom carom cesarzom niech Twoje dzieci krwią nie będą skalane
Opuść czym prędzej ziemię tą którą z nienawiścią umiłowałeś
Byś odnalazł Izrael takim jakim przez całe życie w swym sercu go pielęgnowałeś
 Moja Anatewka…
26.09.2014 r.


Inwokacja
Towarzyszu istnienia, który otwierasz swe oczy zaślepiony promieniami słońca, mrugając jak kogut swymi skrzydłami, starasz się zapomnieć  o tym, że posiadasz skrzydła. Pędzisz autostradą życia, zmierzając pod prąd na hulajnodze, plując przeznaczeniu w twarz. Czasami tylko znajdujesz przystań zbaczając z autostrady do ogrodu pełnego zmysłów, zrywając mordujesz najpiękniejsze kwiaty swej poezji. Krzyczysz niczym Achilles na polu swej chwały i porażki. Jak Syzyf pchasz kamień zwany poronioną ambicją. Ile razy byłeś tu Hektorem a ile razy Achillesem…? Ile razy byłeś tu bogiem a ile razy człowiekiem…? Któż jeszcze pamięta jak nie ty co to znaczy być bohaterem w krainie emocjonalnych tchórzy, zdegustowanych gustów, wyciągając środkowy palec ze złamanym paznokciem osieroconych aspiracji. O muzy! Czemu milczycie kiedy płacze serce poety! Natchnijcie jego duszę, rozpalcie pochodnię jego zmysłów, całując go w przeklęte usta, zostawiając go ostatni raz zimnego bezdechu w świątyni natchnionych wersów…


Melancholia
Spójrz, zatrzymaj się, posłuchaj
Ten spektakl, ten aktor, ta muzyka
Nie śmiej się, proszę Cię nie płacz,
Wstań, usiądź, połóż się,
Nie wzdychaj, proszę Cię nie stękaj,
Zrozum, że tego nie zrozumiesz,
Wybacz choć nie potrzebuje wybaczenia,
Nie krzycz, mów szeptem,
Tak delikatnie, subtelnie,
Mordując moje marzenia,
Kochaj nienawiść bo to również uczucie,
Spójrz jeszcze raz w oczy szaleńca,
Posłuchaj melodii jego serca,
Kto jest autorem tego wiersza - Poeta?
Czy spróbowałaś dostrzec w nim choć raz zwykłego człowieka...?


W pociągu
W pociągu na trasie do dojrzałości
Tak bardzo boli z każdym pokonanym dystansem
Dystans nabierany do siebie
Kolejna zmarszczka na pomarszczonym życiorysie
Poprzecinanym bliznami błędów nie do końca zabliźnionych
Ale za to bliskich jak bliźni bliźniemu
Widok za oknem już nie surrealistyczny
Ale jakiś zwyklejszy – realistyczny?
Myśli bardziej przyziemne…
Poukładane, kalkulowane – pociąg staje?
Wysiadka – koniec podróży – ostatni peron?
A myślałem, że ta podróż się tak bardzo dłuży…
Bilet Green Hill – Los Angeles zjadły mole w kaftanach bezpieczeństwa


Przystanek miejski
Przystanek, sklepik, poproszę bilet
Przechodziłem obok wbijając wzrok
W osobę wymawiającą cicho – studencki
Czarny płaszcz, grzywka spadająca na oczy,
Długie, martwe, pełne życia włosy
Stałem z bagażem doświadczeń
Tuż obok, na wyciągnięcie ręki,
Dawno – już nigdy, aż tak blisko, daleko.
Do dziś pytam się dlaczego?
Stojąc osobno, razem w czarnym płaszczu,
Z włosami tańczącymi na wietrze,
Pozwoliłem kupić jej bilet i wykrzyczałem szeptem…
Studencki raz jeszcze.
Autobus odjechał ze skasowanym biletem.

******
Zapomniałem żeby pamiętać
Chciałem kupić bezcenne
Dostałem kwitek w postaci żegnaj
Zrozumiałem że nic nie rozumiem
Znalazłem coś co nigdy nie było zagubione
Odkryłem coś co już dawno wynaleziono
Przeprosiłem choć czekałem na dziękuję
Podziękowałem choć powinienem przeprosić
Prosiłem o coś o co nie powinno się prosić
Nie żałuję choć czuję smutek
Krwawię choć nie widzę żadnych ran
Spoglądam na ranę choć nie dostrzegam żadnych śladów krwi
Tonę we łzach choć moje oczy już dawno nie były tak suche
Może to tylko zapalenie spojówek?-
Tak to musi być zwykłe zapalenie spojówek….


Deficyt na miłość
Deficyt na miłość
O to cała prawda
Nie ma już miłości
Nie ma mnie ani Ciebie
Nie ma boga ani diabła
Deficyt na miłość
Wspomnienie przeszłości
Westchnienie wczorajszego jutra
Zapomniane sny w świecie racjonalnego gówna
Deficyt na miłość
Śmierć umiera ostatnia
Życie kończy się i zaczyna na krańcu wszechświata
Deficyt na miłość
Marzenia zadręczanego klauna
Malarza pozbawionego płótna w świecie wielu krajobrazów
Deficyt na miłość
Strach przed prawdą
Prawda zaczyna być kłamstwem w świecie w którym fałsz jest sacrum
Deficyt na miłość
Antidotum na pustkę
Na ostatni szelest własnego istnienia…
Deficyt na miłość
Łza na pustyni piasków namiętności
Krzyk szaleńca na grobie zamordowanych wartości

Gnosis
Do was świętych pogan Jeruzalem
Opluwacie swe twarze śliną własnych chciwości
Wasze oczy czarne od wyrzutów sumienia
Wargi popękane od ognia waszych kłamstw
Język wślizgujący się w łono dziewicy
Szukający zgniłego jabłka Ewy
O Adamie! Martwy twój żywot
Żywa twoja martwa dusza przeklęta
Oto nóż Kaina w mrowisku twojego serca
Ręka upominająca się o twoją zniewoloną duszę
Grabarze myśli kopulujący na pomnikach marzeń swoich truposzy
Kapłan odziany w purpurę swych demonicznych intencji
Wypuść ten kielich! Poczuj jak ześlizguje się po twych szkarłatnych dłoniach!
Niech noc zapanuje nad doliną twych pięknych dni
Dzieci cienia skradające się po drzewie edenu do owocu niedoskonałości
Zatrzymujące się na chwiejnych gałęziach żeglują ku przepaści w raz ze swym nałogiem śmierci
I Ty...! synu Adonai któremu Jeruzalem krzyczy w zmęczoną twarz Jeszua!
Nie uciekaj.
Zanim wyprą się Ciebie po trzykroć i wyrzeźbią z przeklętego drzewa Twój Święty Krzyż
Rozerwą twe ścięgna zgolą twą czaszkę zbierając cenny skalp twoich myśli i uczuć
Wyrwą kręgosłup rozrzucą kości następnie trąc na drobny proch
Twa krew płynie powoli jeszcze ciepła dogorywa na ołtarzu zbawienia
I gdy ostatni gwóźdź zgwałci święte członki i włócznia wojny dotknie ostatniego żebra pokoju
Będziesz wolny tak jak tylko ptak bywa wolny poza klatką swego więzienia
I gdy już lecisz tak beztrosko to wiesz, że oni nie mają żadnej władzy...