o Monice Cichoń

Tekst laudacji na dzień 12-09-2014 , Warszawa

TEKST LAUDACJI NA CZEŚĆ LAUREATKI NAGRODY ZŁOTEJ RÓŻY

Kochani w Poezji

Spotykamy się tu dziś odświętnie, spotykamy się „jak zawsze”, ale przecież „bardziej” wyjątkowo. Spotykamy się uroczyście, wykwintnie, i właściwie, jak nas określają – niszowo.

Przecież nasz współcześnie doświadczany świat jest na poezję coraz hermetyczniej zamknięty. Coraz mocniej obojętny i coraz silniej zmaterializowany, a w miejscu wielce zróżnicowanej Materii nie pojawia się już żaden Duch. Duch pozostaje na marginesie pędu tego świata. W Ducha się nie wierzy.

Po co więc strofy wzniosłe, trudne, skomplikowane? Po co słowa misternie tkane na firmamencie myśli, słowa, budzone z niebytu Bytu coraz prostszego, coraz mniejszego, coraz bardziej wyrachowanego. Po co słowa, które niosą – wiarę, nadzieję i miłość. I wreszcie po co sama – WIARA, NADZIEJA I MIŁOŚĆ. Jak wszystko tak i te pojęcia można przecież przedefiniować, coraz różniej wyrażać, odejść od znaczeń owych stanów pierwotnych z jakże wielkim uwzględnieniem świata Obrazu – w miejsce świata Słowa. I po co w ogóle słowa?

Odpowiedź stoi przed Wami i nazywa się Monika Cichoń. Jest kobietą, Europejką, Polką, studentką i jest człowiekiem nowego wieku. Jest też poetką. W tym świecie, gdzie poetów wykreślono z przestrzeni publicznej. Gdzie wymazano ich z gąszczu dylematów, rozważań, pociech i w ogóle zutylizowano do roli nadwornego błazna, dziwoląga, który pisze. Pisze coś, czego masowo się nie czyta. Za trudne, za wymagające, zbyt nudne.

Kolejnym zasadnym pytaniem jest – dlaczego Ona to robi. Rodzi pytania jeszcze dalsze – kontynuujące – dlaczego tak wielu młodych ludzi wkracza na tę najtrudniejszą ze ścieżek – na szlak poezji?

Odpowiem Wam. Bo musi, nie potrafi inaczej.

Coś, skądś, gdzieś woła w jej sercu – napisz to, i kołowrót zaczyna się kręcić, i pisze się, cierpi się, szlocha się do poduszek wielu, łamie się karierę, odpuszcza sobie sukces, rezygnuje z innych marzeń … Pisze się – choć świat się wali, płonie, zabija wzajemnie z ciężko pojmowalną determinacją. Pisze się – powtórzę – bo się musi. Bo nie da się inaczej, bo przychodzi z zewnątrz, ogarnia, pochłania, wciąga i jest.

Słowo w poprzek świata, słowa za ból, słowo w kierunku piękna, które przecież trzeba ocalić. Nie da się inaczej. Życie jest tego warte. Choć mówią, że jest tylko jedno.

Monika Cichoń GRA W ZIELONE. Co to jest za gra? Postaram się wyjaśnić.

O czym powiedziała nam Pani Monika w tym tomie?

Myślę, że o wielu ważnych sprawach współczesności. O „zielonej walizce słów” zabieranej ze sobą przez każdego poetę w ten nadal zadziwiający nas świat. Barbara Augustyn we wstępie do tego zbioru wierszy widzi w nim duchy czy też zastaną rzeczywistość rodem z Wojaczka. Bunt gubi się w chaosie emocji i jak gdyby ucieka od niego w ironię oraz autentyczny i autonomiczny – własny język poezji. To odważna konotacja i sięga głęboko w moc skojarzenia. Ja nie widzę w Monice Cichoń Wojaczka. Bardziej widzę utuloną drapieżność kobiecą początku nowego wieku, która wyznacza nowe szlaki poezji, podąża własną drogą i szuka dopiero języka przekazu. Wszelkie porównania personalne tracą moc i znaczenie. Charakteru nabierają wypowiedzi uniwersalne, bardzo swoje, a jednocześnie przejmująco wierne duchowi czasu, losu człowieka w nim zanurzonego – jego samotności, uczuć, rozterek – słowem jego „ja” banalizowanego do utylitarnej egzystencji pośród niepewności.

„Gra w zielone” stanowi wyraz głosu pokolenia. Obserwując młodych ludzi, którzy twardo chodzą po tej ziemi, a jednocześnie chowają się przed życiem mam wrażenie, że autorka odzwierciedla stan duszy ludzi wchodzących w dorosłość, nakładając ich maski w odczytywaniu kodu pojęć progu nowego tysiąclecia. Ci młodzi są zagubieni. Zatrwożeni. Choć kazano im zrobić dobrą minę do złej gry. Uczyniono z nich żołnierzy nowoczesności wbrew naturze, odarto ze złudzeń, a jednocześnie kazano się bić. O co? To właśnie jest zagadką. Wyzwaniem. A może już tylko pytaniem …

Charakterystyczne są wiersze – jak zawsze – otwierające i zamykające tom. Tam możemy dokonać próby odkodowania przesłania zawartej w całości. Mamy zatem zaklęcie „abrakadabra” skontrastowane z „wigilijną opowieścią”.

mógłbyś tak bez końca zagłuszać bicie

swojego serca

chciałbyś je zapomnieć

ulotnić się nawet

niestety

sztuczka ze znikaniem nie przejdzie

w XXI wieku

(„abrakadabra”)

No właśnie. Ucieczka się nie uda. Serce nie sługa – lecz dziś, rzucone w wir plastikowych namiętności gubi się, drży i za wszelką cenę chce … właśnie uciec. Wszystkie jego prawdy, atrybuty, poruszenia zamknięto w klatce ponowoczesności, która oznacza jakże wolną niewolę. Jej testem, egzaminem, sprawdzeniem są chwile rzadkie, ostateczne w swej powinności czułości, takie jak Wigilie – by nie szukać daleko.

ciepło choinka już czeka

na nieznanego gościa

Dzieciątko wędruje w brzuszku oślicy

w poszukiwaniu jakiejś szopki

tym razem innej bo:

(…)

jest już dawno po wzajemnym

przebaczeniu

miłość jest, owszem

nagle ktoś puka

(…)

u nas już nie średniowiecze

cywilizacja, przyszłościowość

stary pyta:

odpowiadam

nie już nie prowadzę hotelu

(…)

ale naprzeciwko jest motel

podobno otwarty 24 h i tani

(…)

również życzę wszystkiego dobrego na

święta

nie ma za co

dobranoc

kto to był?

Bóg

(„wigilijna opowieść”)

Zwróćmy uwagę, że Bóg Moniki Cichoń pisany jest wielką literą. Nie jest pytaniem, nie jest milczeniem. Ludzkim fantomem. Czyli nie udało się Go pozbyć. Wykreślić, wymazać, zdeprecjonować, ośmieszyć. Włożyć na półkę z bajkami dla naiwnych. On przychodzi realnie, namacalnie, i w razie czego możemy odesłać Go do motelu. Podobno tani. Jak wymyślił guru ateizmu Richard Dawkins – na napisach reklamowych londyńskich autobusów - Boga prawdopodobnie nie ma, więc uwolnij się, wyzwól i … ciesz się swoim jednym, jedynym życiem.

Z pewnością Cichoń idzie pod prąd dominującym dziś tendencjom. Prowokuje rozmyślania. Pokazuje lapidarnie odwieczne dylematy i zarazem komplikuje ten prosty, by nie powiedzieć prostacki świat. Całą gamę wyznań i słownych, lekko zmetaforyzowanych przemyśleń przynoszą kolejne mocno zabarwione emocjami wiersze. Ból człowieka XXI wieku okazuje się mało istotnym bólem jednej z miliona, zatraconej duszy (duszy?), która tak bardzo chce od „tego wszystkiego” uciec. Odlecieć jak ptak ku innym krainom. Istnieją? Niestety. Chyba tylko w poezji.

I znów dochodzę do sedna, o którym piszę ponoć mantrycznie, nachalnie i stale. Docieram do pytania zasadniczego, które przewija się przez nasze myśli. Komu potrzebna jest poezja? Kim jest człowiek naszych czasów? I dokąd zmierza.

dziś leżę sama

nie znam świata

nie znam nieba

już nie próbuję udawać

(„ewolucja”)

(…)

a artystką będę dopiero wtedy

kiedy sprzedam swój obraz

za minimum bezcen

do tego momentu zostanę pielgrzymem

odbuduję świat

i zwiedzę samego Boga w jego grocie

tęczą wymaluję polskie drogi

zaniecham zła.

tak to jest możliwe

(„końcówka końcówki końca końców”)

Tytuł wiersza być może nawiązuje do Becketa, a być może mnie się tylko tak kojarzy. Jednak duch beckettowskiego absurdu krąży nad tymi refleksjami. Nastrój czekania na Godota przy jednoczesnym jasno określonym buncie młodości. Przekonaniem, że „jest możliwe” … to, co blaknie z czasem do wygasłego wulkanu braku możliwości, do końca końców i apatycznej rezygnacji. Żar z wiekiem gaśnie, ale póki co –świeci jasno. Pulsuje. Chce zwiewnie „Grać w zielone”, a zielone … wypełnione jest Nadzieją. Jak długo – zapytam? Oby jak najdłużej. Ale zapytam o coś jeszcze. Czy ta nadzieja, albo jej ślady, zalążki, gdyż zestawione z bolesną prawdą współczesności, będzie jeszcze w stanie pewną, właściwą sobie dozę wlać w nas, co nieco zrezygnowanych? …

Powrócę tu do dobrego, choć nie pozbawionego rozbieżności z moim odczytaniem tej poezji, wstępu Barbary Augustyniak. Uznała ona, że kluczem do poezji Moniki Cichoń jest serce – jako słowo użyte i „nadużyte”, jako wyraz, kod źródłowy, pytanie czy nawet dylemat. Jako serce, które w „liście po którym serce spadło” - … czołga się ufa swemu utylitarnemu biciu / nie prosi o karabin po zepsuciu przez / ciebie swej sukienki (…)

Jest to serce zamglone, schorowane, potłuczone … pęknięte (?) – ale sercem wciąż pozostaje. Nie da się go wyciąć całkowicie. Nie da się go pozbyć, wykluczyć, umartwić, zamrozić, aż wreszcie o nim nieskończenie zapomnieć. Odezwie się w najmniej spodziewanych okolicznościach. Nagle i głośno. W „liściu” , „oddechu” (tak, tak – to tytuły wierszy), w „grze w zielone” – po prostu, zwyczajnie, poza wszelką kategoryzacją, relatywizacją, mechanicznym planem jego chorobliwie wyczekiwanej nowoczesnej eutanazji. I serce – to właśnie serce, chciałoby się może rzec – takie właśnie serce – w wierszach Cichoń, ale i w naszym życiu, w dzisiejszym świecie musi stać się „skałą”. Nienaruszalną. Dosłownie i metaforycznie. Czym bardziej? Nie wiem. To się nierozłączalnie przenika. Uzupełnia. Aż do konkluzji właśnie z mocnego niczym skała - wiersza „skała” – jesteśmy tacy sami bo łączy nas szczęście / do którego na szczęście dążymy” (…)

Na szczęście.

A na nieszczęście – rzeczywistość ukazuje się jak w wierszu „wiara w miłość”

ocenzurowano naszą modlitwę

o trzepot skrzydeł

zakłamano naszą historię

bo wstyd

zabito naszego Boga

bo mówił jak żyć święcie

bez zawzięcie

lecz otwarcie

żyjemy pośród kłamstwa

brutalne z nas zwierzęta

ale wierzę

tak okropnie wierzę

że jest przestrzeń która przybędzie

w swoim polonezie

i pozwoli nam powoli

porządkować w nas miłość

(„wiara w miłość”)

To jest ten moment, w którym trzeba dobitnie podkreślić, że słowa te pisze osoba dwudziestojednoletnia. Czyli – ujmując rzecz socjologicznie – nasza Przyszłość … Nasza, że się tak wyrażę … „następczyni” na tym świecie. Młodsza od mojej córki o dwa lata. Bardzo się cieszę, że młodość dostrzega to samo, co i my dostrzegamy. Ba, że tak prawdziwie potrafi to zebrać w słowa i wyrazić. Co jest takiego w tym świecie, że nakładają się w nim obawy pokoleń, że się utożsamiają, jednoczą i unifikują? Kto taki świat stworzył, kto takim go uczynił? I dlaczego? Znów. Pytam nie dla odpowiedzi – pytam podążając szlakiem młodej, zdolnej poetki, idąc drogą swoich, ale właśnie i jej – ważnych i przejmujących pytań. Choć wielu dziś od nich ucieka, banalizuje je, bądź też wikła w ich relatywizowanie czy też umniejszanie znaczeń. A te pytania są. Będą nadal. Pozostaną, i odnoszę wrażenie, że spotęgują się, zwielokrotnią, a nawet nabiorą coraz powszechniejszego charakteru.

Monika Cichoń podąża wyboistą drogą. Jak długo starczy jej sił na kopanie się z koniem? Na bitwę z góry przegraną? Na los wykluczenia z powszechnej pozornej szczęśliwości głuchych sumieniem i pustych sercem – rozkrzyczanych hedonistów? Tego również nie wiem. Cieszę się jednak, że wybór tej poetki – jako laureatki tegorocznej Złotej Róży był prawie jednomyślny. To był dobry wybór. A jej poezja stanowi „punkt wyjścia”, nadzieję i poszukiwanie prawd.

Zatem szczerze gratuluję Pani Moniko. A naszych czytelników zachęcam do lektury. Nie będzie to czas zmarnowany. Będzie to czas emocji i rozmyślań. Jako taki – najważniejszy. Wierzę też, że tych kilka cytowanych fragmentów, kilka refleksji – Barbary Augustyniak (czy też również moich) wychodzi horyzontem myślowym poza sprawy li tylko opisu poezji Moniki Cichoń. Sprawy to bowiem dziś wielkiej wagi. Nasz świat stał się areną agresywnej wojny światopoglądowej na niespotykaną dotąd skalę. Można to wiedzieć, widzieć, albo bagatelizować. Nie da się jednak tego wykreślić. „Gra w zielone” - zaczyna się wciąż od nowa …

Andrzej Walter

Please publish modules in offcanvas position.