Urodzony 3 października 1939 roku. Emerytowany nauczyciel historii i geografii ze Szkoły Podstawowej Nr 1 im. Władysława Szafera w Mielcu. Członek Grupy Literackiej „Słowo”, działającej przy Towarzystwie Miłośników Ziemi Mieleckiej im. Władysława Szafera w Mielcu.

Autor tomiku ,,Posłuchaj wiatru, posłuchaj” (Mielec 2010). Swoje utwory prezentuje na spotkaniach autorskich, na niniejszej stronie, na portalu www.hej.mielec.pl , w prasie regionalnej oraz w wydawnictwach  Grupy m.in. w almanachach: „W rytmie słowa” (Mielec 2009), „Zanurzeni w słowie” (Mielec 2011), w tomie miast partnerskich „W dalszej i bliższej perspektywie” („Sofern wie nah”) wydanym w 2011, a także w „Artefaktach” – Mieleckim Roczniku Literackim Nr 1 (2012). W roku 2013 wydał swój drugi tomik poezji „Reminiscencje” [więcej].
Zmarł 18 grudnia 2016 roku, pogrzeb śp. Janusza Kapuścińskiego odbył się w środę 21 grudnia 2016 roku w kościele MBNP w Mielcu.


Piwnica pod Baranami

Wino grzane z korzeniami wonnymi
przepijam w piwnicy do baranów kariatyd
spod maski widać zarys ust
błyszczące oczy
ciała rozpalone
brak miejsca na oddalenie
czy przepływ powietrza między materią
bezzębne maszkarony patrzą ze zrozumieniem
burzy się młode wino
ile zachodów słońca trzeba
by stało się starym dobrym Węgrzynem

Róża

Esencja wdzięku
miraż istnienia
efemeryda
wśród flory barw
doznaję lęku
gdy z krzewu cienia
twoja uroda
ostra jak karb
wchodzi w me ciało
kłuje niechcący
gdy innym zmysłem
oglądam cię
czy to jest mało
gdy w krzew kwitnący
piękno z cierpieniem
jednoczy się
płatki twe cudne
wabią i nęcą
zapach przyciąga owady
nas
gdy płatki złudne
wreszcie się skręcą
piękno noc przyjmie
cierpienia czas.

Jesień

Tuż przed dwunastą przyszła jesień
pogodnie cicho i dostojnie
paletę barw za sobą niesie
lecz już bez kwiatów
kwiatów polnych
wyprzedaż lata wszystko zmieni
weszła do żółtych kalendarzy
już wszystko było o jesieni
może nowego coś się zdarzy
przejrzę na oczy potem nagle
obrócę wzrok swój poza siebie
jak stary okręt zwrócę żagle
tam gdzie zobaczyć mógłbym ciebie
pożółkłe kartki znaki lata
wspominać będę nieustannie
już tyle było lat jesieni
ja trwam i pamięć twoja o mnie

Nałęczowski święty

Ławeczki na wzgórzu
ławeczki na wzgórzu „Jabłuszka”
na wzgórzu gdzie brzozy
gdzie brzozy płaczące i dróżka
ta dróżka tak kręta
tak kręta i wąska
i wąska i długa do nieba
tą dróżką tą wąską
szedł żołnierz z Sybiru
jabłuszek mu brakło i chleba
i chleba i ziemi
tej ziemi z brzozami
brzozami krzyżami świętymi
szedł żołnierz polami
polami lasami
lasami dróżkami krętymi

Gdy wrócił krzyż stanął
a obok kapliczka
kapliczka na wzgórzu „Jabłuszka”
gdy jego nie stało
innych tutaj niemało
została kapliczka krzyż i dróżka


Pomnik Chopina

Widzę w bryle wierzby zaklęte nuty
szum wiatru w brązowych szponach
czas stanął w miejscu
jest gdzieś ponad

w wielkości przeplatanej zwątpieniem
trwa sztafeta pokoleń
z pałeczką wartości nieprzemijających
mimo trudów ludzkiego istnienia

jego muzyka
daje wiarę w trwanie

może choć czasem zabije nam mocniej
serce do niej
gdy ją zrozumiemy


Moje miasto

Z topornego cementowego piętra
patrzę na miasto
moje miasto
moje życie
wszystko przelewa się przez mrowisko ruchu
kakofonię dźwięków
migotanie stugębnych barw
przez noc dzień i świt
przez świt dzień i noc
i nowy zmierzch
o zmierzchu w ciszy patrzę przez światło
zamkniętych powiek
na moje miasto
moje życie
ta retrospekcja i introspekcja
nie wychodzą na moją korzyść
coś mi przecieka między palcami
moje miasto
moje życie


Zamek w Lublinie

Ciała poszarpał tlen
pamięć poszarpał czas
kraj już dawno nie ten
i płomień gniewu zgasł
leżeli cicho jak kłody
z niemym tragicznym wyrzutem
nie dano im kubka wody
myśli ich były zatrute
z oddali jutrzenka wolności
pukała do miasta bram
kto nimi plac zamku wymościł
ich strzępy bezwładne
leżą tam
ślady zębów na ciele
palce zgryzione do krwi
jak zwierzęcości wiele
miał ten co wina w nim tkwi


Limba

Posadziłem limbę zielonopalcą
drgają na niej dzwoneczki rosy
kierdel dzwonków cichutkich
sama
mizerna
opuszczona przez swoich
wypatruje halnego
tu w dolinie śle listy szelestem
tęskni
opłakuje ojczysty brzeg
i kamienistą wąską drogę do domu
czasami zamigocze ta sama gwiazda
zaświeci ten sam księżyc
zaszumi we śnie
ten sam zielony las
czasami
zaświeci to samo słońce


***

Kiedyś mówił
że już nie może
nie potrafi jak inni
cieszyć się słońcem
albo tak normalnie
jak inni ludzie
iść w sobotnie popołudnie na spacer
do parku
nad rzekę
w nieznane
ku przygodzie
ku życiu
ku nowemu

Chciałbym napisać o nim wiersz
o człowieku
ale nie mogę
nie potrafię znaleźć rymu
do słowa esperal.


Rozstanie


Pędzi dudni pociąg
w takt bicia serca
jestem sam
słyszałem uderzenia serca czyjegoś
idącego po schodach
jestem nie w swoim domu u obcych
muszę jechać wrócić
jak tam trafić
nikt nie potrafi wskazać drogi
wezmę czajnik łyżkę pomidora
pójdę szukać
dlaczego leżę w trawie
i tak blisko dudni pociąg
jestem nagi
okradziony z myśli
strzępy uczuć
strzępy wspomnień
chęć trwania
jak pięknie śpiewa Beniamino Gili

Doradź czy wysiąść z tego pociągu
lepiej zostań tu bezpieczniej
gdzie pójdziesz
to czego szukasz już nie istnieje

wysiadam
koniec drogi.

Durak Piotr

Piotr Durak (ur. 22 sierpnia 1985 roku w Mielcu) – polski prozaik, poeta, dziennikarz i podróżnik.

Ukończył Szkołę Podstawową nr 9 w Mielcu. W 2004 roku zdał maturę w I Liceum Ogólnokształcącym im. Stanisława Konarskiego w Mielcu. Od 2009 roku absolwent polonistyki Uniwersytetu Rzeszowskiego. W okresie studiów pracował m.in. jako murarz, pomocnik operatora pługu śnieżnego, mechanik rowerowy, rozwoziciel pizzy, korepetytor, dziennikarz, korektor[1]. Pisywał recenzje do regionalnych i ogólnopolskich czasopism literackich. Był też spadochroniarzem w Sekcji Spadochronowej Aeroklubu Rzeszowskiego. W roku 2007 był współpracownikiem i korektorem w mieleckim Tygodniku Regionalnym "Korso".

W latach 2005-2009 członek Sekcji Twórczości Literackiej UR, współzałożyciel studenckiej grupy poetyckiej "Polifonia". W latach 2008-2009 aktor w Studiu Teatralnej Ofensywy Studenckiej przy UR. W latach 2005-2010 był członkiem Robotniczego Stowarzyszenia Twórców Kultury w Rzeszowie. Od 2006 roku pełni funkcję wiceprezesa mieleckiej Grupy Literackiej "Słowo". W roku szkolnym 2009-2010 nauczyciel polonista w Gimnazjum im. Jana Pawła II Sióstr Prezentek w Rzeszowie. Stypendysta Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

Debiutował w rzeszowskim BWA w kwietniu 2005 roku. Opublikował dwa zbiory wierszy: Odnaleźć siebie (SCK, Mielec 2006), Wiatrołomny (Biblioteka "Frazy", Rzeszów 2008) oraz dwie powieści: Ostatni rok (Rzeszów 2007, SCK Mielec 2009), Dzienniki rowerowe ("Nowa Dobra Literatura", Kraków 2011). Jest autorem blogu literackiego Raport zza mgły. W roku 2007 otrzymał honorową nagrodę im. Andrzeja i Brutusa Strumskich za Najlepszy Debiut Literacki Roku 2006, przyznawaną przez rzeszowski oddział Związku Literatów Polskich. Twórczość Piotra Duraka była omawiana w podkarpackich mediach, stała się też obiektem badań języko- i literaturoznawczych[2].

Pasjonat podróży rowerowych[3], spływów pontonowych i wspinaczki górskiej. Zdobywca większości szczytów Korony Gór Polskich. Z aparatem fotograficznym odwiedził kilkadziesiąt miejsc opuszczonych przez człowieka. W kwietniu 2009 roku wraz z ekipą Polskiego Towarzystwa Nukleonicznego spędził tydzień na Ukrainie w opuszczonej strefie po katastrofie reaktora w Czarnobylu. Efektem wyjazdu była seria reportaży w lokalnych mediach i wystawa fotografii w Uniwersytecie Rzeszowskim[4]. Na przełomie lipca i sierpnia 2009 roku przepłynął samotnie pontonem trasę z Rzeszowa do Gdańska. W lipcu 2010 roku dokonał samotnego spływu pontonowego Dunajcem, od Nowego Targu do ujścia w Opatowcu i dalej, Wisłą, do Sandomierza. Akcja miała na celu oszacowanie strat powodziowych i stworzenie reportażu z zalanych terenów. Podróżuje samotnie, bez rozgłosu i pomocy z zewnątrz.




Sonet o wiośnie II

Wiosna błotem wypełnia dziurawe chodniki,
Śmierdzi gnijącym ścierwem psa padłego w grudniu,
Szerzy syf i choroby, krok robactwa dudni
W ściany przegniłej trumny ukrytej w piwnicy.

Brudni, brzydcy, obdarci, straszni i zmęczeni,
Kopulują po parkach obleśni gówniarze.
Wiosenne słońce bluzga w wygłodzone twarze.
Rzeka ma kolor moczu, wśród zgniłej zieleni.

I tylko śnieg, jak kłamca, próbuje ocalić
Sytuację swą bielą, która w oczach ginie,
Odsłaniając duszący odór wysypiska.

Niewinność szybko znika, jak nafta się pali.
Pozostaje brnąć w gnoju cudownej krainie,
Śmiejąc się, wracać z tłumem do swego mrowiska.

Marzec 2006


Pokolenie

teraz już nie ma o co walczyć
wystarczy tylko wyciągnąć rękę
i mamy wszystko w ilości większej
niż mógłbyś sobie to wyobrazić
i mamy miłość i mamy brata
i słońca wielkiej wiary blask

teraz już nie ma za czym gonić
życie to tylko garstka piasku
dzierżona nieopatrznie w dłoni
małego dziecka w klatce czasu
sekundy lata uciekają
niechybnie gdzieś między palcami

teraz nie ma przed czym uciekać
więc wychodzimy samotni szczerzy
nie patrząc na to czy ktoś uwierzy
czy kłamstwem plunie nam w jasną twarz
więc uciekamy do światła lampy
żeby zabijać próżnię - jak ćmę

myśmy wierzyli – miłość to miłość
wiara jest wiarą a śmierć to śmierć
myśmy ufali kształtom przedmiotów
nawet gdy we mgle rozmyta treść
czyniła echo naszego głosu
ulotnym wrzaskiem


* * *

...a kiedy ona cię kochać przestanie
odstąpią góry morza i doliny
od ciebie gdy ją porzucisz w noc ciemną
za szklaną taflą deszczów i snów nieprzejrzystych
uciekną psy dzieci nocy i wiatr
zamknie za tobą swe usta

poczujesz brzytwę trawy na czarnym policzku
i łaskotanie ognia purpurowej ściany i wiara cię
nawiedzi tak że będzie boleć
a woda nie ukoi swym chłodnym lazurem

a kiedy ona cię kochać przestanie
pójdziesz prosto przed siebie bez celu
bez końca drogą krętą i wąską
drogą zamazaną
bez krwi blady jak obłok
w dzień pierwszego śniegu


bez nas

wbrew pozorom mieliśmy bardzo dużo czasu
by zaszyć się w ciemnościach dworcowych neonówek
ukryć twarze w dłoniach zamknąć drzwi na słowo
honoru i wyjść nie myśląc o złodziejach mebli i rowerów

mogliśmy też pozostać drzewami na wielkiej pustyni
by nie wiedzieć dlaczego i jak długo jeszcze
mogliśmy iść po lesie albo podróżować przed siebie
samochodem śpiewając coś odpowiedniego tak wygląda wolność

mogliśmy też walczyć lub próbować walczyć o każdą
płytę chodnikową kartkę zdjęcie kwiatek
mieliśmy wystarczająco dużo czasu by pożegnać się
z przeszłością by zasnąć we mgle wieczoru

i nie obudzić więcej zmysłów przy obcym człowieku
może powinniśmy zaczekać aż nadejdzie ta właściwa godzina
zamiast rozkradać łapczywie sekundy jak pióra
ptaków malowane zmierzchem rzeźbione świtem

a może należało odejść nic nie mówiąc już na początku
tylko popatrzeć na siebie i z twarzy odczytać wszystko
co może się wydarzyć ale nie nadejdzie
wbrew pozorom mieliśmy dużo czasu by nie istnieć


Raport z M.

23 grudnia w godzinach nocnych
z siódmego piętra Szpitala Powiatowego
wyskoczył mężczyzna z ręką w gipsie
lat około 40 i zginął na miejscu.

A mógł żyć! – mówią – Dlaczego to zrobił?
Mógł żyć – miał tylko złamany nadgarstek…
Mógł żyć – zostawił rodzinę, czekoladę
na stole sok pomarańczowy…

Nigdy się nie dowiedzą,
jakie to nieszczęście
złamać tylko nadgarstek
próbując wycelować
z rewolweru
w głowę


Portret współczesnej nastolatki

Jej usta pozostały wilgotne i świeże
pod grubą warstwą szminki
zgwałcone tysiącem obcych języków

Jej włosy nie stały się martwe
od kłębów trującego dymu papierosów
nakładanych co wieczór jak fałszywy balsam

Jej ramionom nie odebrał blasku
szorstki dotyk tysiąca męskich rąk

Jej piersi są ciągle młode i jędrne
ze śmiesznie sterczącymi różowymi sutkami
nawet oddane w posiadanie setkom obcych warg

Jej nogi wciąż są tak samo zgrabne i szczupłe
choćby nawet codziennie rozkładała je
przed innym kochankiem

Jej wnętrze pozostaje tak samo puste
choćby nawet tańczyła ufała błądziła
i codziennie wstawała żądna świeżych doznań

Dlaczego więc płacze?


Mielec 2005


Obiad z ludożercą Tadeuszowi Różewiczowi

najpierw były problemy z odprawą
że to bez paszportu można z tak dalekiego kraju
i że noży nie wolno nosić w samolocie
list od Tadeusza Różewicza załatwił sprawę

później był duży kłopot z walizkami
nie mam pojęcia dlaczego przywiózł ze sobą pół domu
skóra i kości
nie miał szczęścia ostatnio

potem godzinę straciliśmy na tłumaczenie
że Chrystus mówiąc kto spożywa ciało moje i pije moją krew
wcale nie miał na myśli
kanibalizmu

wreszcie poprosił o spacer po mieście
wszystko tu inne większe i jakby piękniejsze – mówił i pytał
o te kamienice ruiny i pomniki

opowiadam to miasto nie szczędząc szczegółów
zatrzymując się dłużej na pojęciu „wojna”
którego nie rozumie i jakby nie wierzy

opowiadam więc bomby czołgi samoloty
i czarną krew płynącą w załamaniach bruku
i gniew i bezsilność i poświęcenie
opowiadam obozy gaz i ściany śmierci
znane tylko z muzeum
ludziom mego wieku
opowiadam więc Westerplatte
Warszawę Gdańsk

słucha kiwając głową
milcząc prawie śmiertelnie
jakby stał za szybą
zadowolony wstrząsem
biorę go na obiad
czekam na pierwsze słowo
które padnie z jego szerokich ust
po mojej przemowie

z braku alternatywy
wybiera świńską nogę
wreszcie jakby się łamiąc rzęzi ponad blatem
wie pan stało się wiele nie mogę zaprzeczyć
ale Ziemia się kręci cokolwiek pan powiesz
ja i tak będę wierzył
że człowiek jest dobry

i od takich się można cokolwiek nauczyć


Wędrowiec po morzu chmur

opis obrazu C. D. Friedricha

nigdy nie wybadamy co przyśniło mu się
nim stanął odwrócony na krawędzi skały
może cisnął zegarek w otchłań czas zatrzymał
tkwiąc nieruchomo na wybranym szczycie
dlaczego na tym?

pozornie nie dzieje się tu nic
morze ze świerków granitu i mleka
droga która zaprowadziła go w górę
pozostanie zawsze tajemnicą
buty musiał mieć wygodne inaczej nie doszedłby
na falochron linii chmur

odwagę musiał zbierać długo
zielony płaszcz zakładać starannie
włosy rozwiać niebieskim wiatrem w nieładzie
być poetą to prawie tak jak być malarzem

skały były czarne i śliskie a mgła
osiadała na rzęsach
nie dowiemy się nigdy o napięciu mięśni ścięgien
sile woli i walce jaką stoczył z opiekuńczą matką
zatroskaną kochanką

ważne jest to że stoi patrząc w otchłań
nogi trzyma pewnie prawa ręka ściska kostur
nie zamierza więc skakać
popatrzy odwróci się zejdzie
lecz kiedy to nastąpi nie dane nam poznać

nie spojrzymy nigdy w jego oczy
nie policzymy kropel potu
nie dotkniemy zachwytu granitem i wanilią chmur
nie zajrzymy pod zmarszczone a może właśnie pogodne czoło

przestrzeń pozostanie przestrzenią
zbyt wielką by zmieścić ją w kadrze ogarnąć wzrokiem
on będzie zatrzymywał czas
a my będziemy obserwować fałdy płaszcza
opinającego skórę jego pleców


Rugia 19 IV 08


Gdzie jesteś?

przybądź aniele o złamanym skrzydle
o posklejanych ropą pióropuszach przybądź
i zabierz mnie stąd!

przyszli źli ludzie oni cię skrzywdzili
a przecież wciąż masz uśmiechniętą twarz

dlaczego boli ta samotność która pośród gawiedzi
otacza mój łeb
dlaczego szukając miłości ciągle patrzę
między karty starych ksiąg

wszystko się kończy – to jest moja wina
aniele o złamanym skrzydle przybądź ponownie
i zabierz mnie stąd!

zabierz mnie i unieś wysoko
polećmy nad miastami

tam gdzie wiatr niesie tylko ukojenie
tam gdzie nóż staje się tylko narzędziem
tam gdzie wędrowne ptaki zakładają gniazda
gdzie kończy się włóczęga i zaczyna świat

przybądź aniele o złamanym skrzydle przybądź z daleka
i zabierz mnie stąd!

popłyńmy nad lasami i nad dolinami
zobaczmy z góry śmieszny szklany łańcuch chmur
pokaż mi niebo świetliste niebo gwieździste pokaż

jednym skinieniem głowy ukołysz mój ból


Mielec 16 września 2007, wschód słońca


Remedium

Kiedy w końcu przyjdzie mi umrzeć
kiedy wszyscy odstąpią ode mnie
Ty odejdziesz i wiary mi braknie
zadrży serce nazwane kamieniem
kiedy nawet swą duszę zaprzedam
i nie będzie światła i miłości
a nadzieja pozostanie słowem
wiatr owieje mi głowę oddechem
martwym jak widok miasta
na starej pocztówce

Kiedy nawet przyjdzie mi zniknąć
i zostawić tu miłość i szczęście
kiedy Bóg zapuka mi w okno
i uśmiechnie się do mnie łagodnie:
Miałeś rację, mówiąc, że mnie nie ma
lecz choć żyłeś beze mnie - mi powie -
ciągle czułeś ten dotyk bieli piór na dłoni
ciągle poszukiwałeś i byłeś mi cenny

Kiedy wstanę aby już nie walczyć
tylko by się spokojnie ułożyć
i zabraknie słów by opisywać
i zabraknie myśli aby tworzyć
Kiedy wreszcie nic już nie będzie
nawet żadnej cienistej alei
i tuneli i trąb jerychońskich
i tych murów i krat dookoła
ani kobiet tańczących w bieli...

Powiem tylko słowo dziękuję
i odejdę tak jak się znika
z wnętrz gdzie orkiestra gra zawsze do końca
gdzie tańczą i się bawią i nie zauważą
I wesoły wymknę się chyłkiem
a śmierć będzie już tylko wspomnieniem
wiatr kurz wmiecie na moje miejsce
puste krzesło zajmie ktoś inny
tylko sztuką będzie być cieniem
gdy nadejdzie nowy wschód słońca
 

 

Jerzy  Mamcarz – poeta, kompozytor, pieśniarz, satyryk, konferansjer, członek Związku Artystów Scen Polskich (egzamin  u prof. Aleksandra Bardiniego), członek Związku Polskich Autorów i Kompozytorów ZAKR - sekcja literacka (przewodniczący Literackiej Komisji Kwalifikacyjnej), Stowarzyszenia Autorów ZAiKS -€“ sekcja literacka i kompozytorów, Stowarzyszenia Artystów Wykonawców STOART, w latach 2014-2016 członek Zarządu ZAKR, od 2016 członek Zarządu Związku Zawodowego Twórców Kultury, założyciel i  prezes Stowarzyszenia Warszawska Scena Bardów (od 2006r), pomysłodawca i dyrektor artystyczny Festiwalu im. Jonasza Kofty „Moja Wolności”, który odbywa  się  od  2006 roku.  Absolwent Politechniki Krakowskiej. Urodzony 31.07.1952 w Mielcu.

Biografia
Był laureatem konkursów i przeglądów m.in. w Myśliborzu, Olsztynie, Toruniu, Wałczu, Tarnowie, Krakowie, Rzeszowie. Uczestniczył w wielu Warsztatach Piosenkarskich w Lublińcu. W latach 1980-1981 był  członkiem Kabaretu Piwnica  pod  Baranami.  Po egzaminach w 1982 roku u prof. Aleksandra Bardiniego w latach 1983–1988 pracował w kabarecie Ostatnia Zmiana przy ZPR Warszawa m.in. z J. Himilsbachem, A. Dymszówną, J. Cnotą, W. Niderausem, S. Zachem, B. Wrocławskim. W latach 1988–1989 współpracował z Młodzieżową Agencją Koncertową w Warszawie m. in. koncerty z Tomaszem Raczkiem pt. „Ze sztuką na Ty”. Od 1990 roku  wykonuje  autorskie, poetycko- satyryczne recitale oraz  prezentuje  z własną  muzyką  poezję  współczesną.

Telewizja emitowała jego recitale „Na początku słowa” reż. Marian Ligęza i „Jeszcze skrzydła mam odrosną” reż. Barbara Sałacka, zrealizowane w Gdańsku i Warszawie dla TVP2. Wydał kasetę i płytę CD – (Polskie Nagrania Edition 1997) pod tytułem „...jeszcze tańczą ogrody”, nagraną z orkiestrą Zygmunta Kukli oraz książkę poetycką pod ww. tytułem (Dom Wydawniczy Bellona 1998) z wierszami i tekstami piosenek, które zinterpretował graficznie Krzysztof Litwin. W 2009 roku ukazała się jego płyta pt. „Lustrum” (Fonografika), która zawiera utwory nowe, nagrane z Marcinem Partyką oraz utwory z archiwów Polskiego Radia w Warszawie i Rzeszowie. Na Festiwalu OIRT Redakcji Rozrywki w Pradze w 1989 roku reprezentował Program 3 Polskiego Radia, co zaowocowało recitalem na Tage der Leichten Musik w radiu Hessischer Rundfunk we Frankfurcie n. Menem, gdzie wykonywał własne utwory w tłumaczeniu prof. Zdzisława Wawrzyniaka. W  2012  roku  obchodził  jubileusz  pracy  artystycznej  w  SCK w Mielcu, z udziałem  m.in. Zbigniewa  Zamachowskiego, Olgierda Łukaszewicza, Marka Bałaty. W 2016 roku  wydał  płytę CD pt. „Romans  na  łyżworolkach” ( D: Warner Music Poland), która  zebrała  znakomite  recenzje, a  promująca płytę  pieśń „Zbyt późno” była  Piosenką  Dnia  Jedynki.

Pieśń z płyty „…jeszcze  tańczą  ogrody” pt. „Śmieszna lub smutna piosenka o Don Kichotach” wiele miesięcy gościła, a 3 miesiące zajmowała 1. miejsce na Liście Przebojów w kategorii Piosenka Literacka w I Programie Polskiego Radia.

Z recitalami występował m.in: w Teatrze Rampa, w Starej Prochowni, w Teatrze na Woli, w klubach i kabaretach: Piwnica pod Baranami, w Klubie Aktora, w Klubie Pod Harendą, w kabarecie Loch Camelot, w cyklach: Ogrody Frascati, Galeria Śpiewających Poetów, Poznaj Bardów. Wielokrotnie w koncercie Premiery w ramach Międzynarodowego Festiwalu Bardów OPPA w Warszawie. Występował w programach radiowych i telewizyjnych, jak Muzyczna Jedynka, Poranek z Polsatem, Kawa czy Herbata, Halo Polonia, Pytanie  na  Śniadanie, Akademia Rozrywki w Programie 3 Polskiego Radia.

W programach łączy nastrojową poezję z satyrą. Wykonuje recitale w pełni autorskie, jak również sięga po twórczość współczesnych polskich poetów( Zb. Herbert, Cz. Miłosz, ks. J. Twardowski, W. Szymborska, T. Różewicz, St. Barańczak). Tworzy także kalambury, aforyzmy, sentencje, które oprawia tytułem „krótkie mieszkanka”. Jest autorem nowych pojęć anegdotyk i przewodnik poetycki.

Jest  prezesem Stowarzyszenia Warszawska Scena Bardów  oraz  wykonawcą  i konferansjerem, koncertów "Warszawska Scena Bardów”, którą tworzą m.in. Andrzej Brzeski, Piotr Bakal, Krzysztof Daukszewicz, Andrzej Garczarek, Jerzy Filar, Stanisław Klawe, Ryszard Makowski, Tomasz Szwed, Kuba Sienkiewicz.
Przygotował  i  prowadził  koncert „Bardowie ZAKR” (z okazji 60 lat istnienia Związku) oraz w 2015 roku również prowadził             w teatrze  Rampa” Koncert Jubileuszowy 70  lat Związku  Polskich  Autorów i  Kompozytorów  ZAKR”.
Jerzy  Mamcarz jest ponadto pomysłodawcą  i  dyr.  Festiwalu im. Jonasza Kofty „Moja Wolności”, w ramach którego organizowany jest konkurs wokalny dla młodych wykonawców. Po  kilku  latach Festiwal stał  się  jednym  z  najważniejszych  festiwali poświęconych piosence  artystycznej.  Z  okazji jubileuszu  10  odsłony  Festiwalu wydał wspólnie  z  Centrum Promocji Kultury Praga-Południe, współorganizatorem festiwalu, podwójną  płytę „Laureaci Festiwalu  im. Jonasza Kofty Moja Wolności 2007-20015”.

Dyskografia
„...jeszcze tańczą ogrody” (Polskie Nagrania Edition 1995) (MC)
„...jeszcze tańczą ogrody” (Polskie Nagrania Edition 1997) (CD - z orkiestrą Zygmunta Kukli)
„...jeszcze tańczą ogrody” (Dom Wydawniczy Bellona 1998) (książka z interpretacjami graficznymi Krzysztofa Litwina + CD)
„Spojrzenia dotyk - prawie erotyk” 2005 /MAART/ (singiel ze Zbigniewem Jakubkiem)
„Bardowie ZAKR” 2006 (2xCD) /WSB/ (opracowanie i udział)
„Lustrum” 2009 (CD) /WSB, Fonografika/ (m.in. z Marcinem Partyką)
„Romans na łyżworolkach” 2015  D: Warner Music Poland
„Laureaci Festiwalu im. Jonasza Kofty Moja  Wolności 2007-2015” 2x CD (układ, wybór i opracowanie) Wyd. WSB i CPK Praga-Południe

Telewizja
1985–1986 Zapiski Kabaretowe Bogdana Wrocławskiego TVP Gdańsk reż. Marian Ligęza dla TVP 2 cykl 5 odcinków
1987 Recital Na początku słowa TVP Gdańsk reż. Marian Ligęza dla TVP 2
1990 Recital Jeszcze skrzydła nam odrosną reż. Barbara Sałacka TVP 2
2008 Film biograficzny reż. Andrzej Potocki TVP Rzeszów

Nagrody i wyróżnienia
1977 Giełda Piosenki Rzeszów, I miejsce z zespołem wokalnym Limbus Fatuorum
1978 Spotkania Twórców i Wykonawców Piosenki Autorskiej STiWPA Myślibórz
1979 Towarzystwo Kultury Teatralnej -  Złota Odznaka Recytatora, wręczona  w czasie Festiwalu „Śpiewajmy Poezję” Olsztyn 79
1979 OMPP Toruń
1980 Giełda Piosenki Rzeszów, I miejsce
1980 Turniej Recytatorski Wałcz, I miejsce, w kategorii poezja śpiewana
1980 konkurs  „O Laur Pogórza” organizowany przez  Teatr im. Ludwika Solskiego w Tarnowie, I miejsce
1980 Old Folk Meeting Kraków, I miejsce
1981 Giełda Piosenki Rzeszów, I miejsce
1995 Nagroda Prezydenta Mielca
2012 „Zasłużony dla Kultury Polskiej” - tytuł nadany przez Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego
2012 medal  Prezydenta Mielca  „Sercem Mielczanin”
2014 medal 50 lat Towarzystwa  Miłośników Ziemi Mieleckiej
2016 Srebrny Krzyż Zasługi  nadany  przez Prezydenta RP >>>
2019 Brązowy Medal Zasłużony Kulturze Gloria Artis
2022 Złoty Krzyż Zasługi  >>>
2022 Nagroda ZAiKS-u >>>

Prywatnie
Wraz z żoną Barbarą, filologiem, mieszka w Warszawie. Utrzymuje stały kontakt ze swoim rodzinnym miastem, współpracuje z Grupę Literacką Słowo przy TMZM w  Mielcu, gdzie publikuje w zbiorowych wydawnictwach nowe wiersze.

Zmarł 17 XII 2023 roku, pochowany na Cmentarzu komunalnym w Mielcu (VII/2/2).

więcej  na stronie internetowej Jerzego Mamcarza  www.mamcarz.art.pl


Benefis  Jerzego  Mamcarza,  40-lecie  pracy  artystycznej

W  koncercie  Jubileuszowym Jerzego  Mamcarza,  z  okazji  40-lecia  pracy  artystycznej,  udział  biorą: Marek  Bałata, Krzysztof  Heering, Stanisław  Klawe, Olgierd  Łukaszewicz, Zbigniew  Zamachowski, Andrziej  Szęszoł z  zespołem  i  3  Zmiana w  składzie:  Wacław  Firlit, Zbigniew  Maniak, Agata  Kusek, Jasiek  Kusek, Kuba  Blokesz, Waldemar  Ruda.

Benefis  odbędzie się 11  maja  2012 roku o godzinie 19:00 w sali widowiskowej Domu Kultury SCK  w  Mielcu.  Bilety w cenie 20 zł - sala, 15 zł -  balkon, do nabycia w  kasie  kina  Galaktyka (czynna  godzinę  przed  każdym  seansem)  oraz  w  pokoju nr 10  I p. DK SCK w godzinach 8:00 - 15:00.

 


Siena

Sienne miasteczko
otwiera okiennice
mury obronne
przekraczają ludzie
tropiciele miejscowych marmurów
przemykają grupami
za krokiem zwiadowców

mówią o walce
gotyku francuskiego
z tradycją geometrycznych kształtów
o dramatycznej ekspresji rzeźb
o Pisano
to wszystko

zdobyta św. Katarzyna
zdobyta katedra
zdobyty rynek
zdobyte freski
zdobyte kamienice
zdobyte pamiątki

zdobyta Siena
w cztery godziny

pora na obiad


z tomu „Ponte – przewodnik poetycki Italia”


Mój równoważnik

Przepraszam cię
słowo
że skąpcem w pieszczotach
zostałem ostatnio
ze nie kołyszę
twojego echa
w zazwyczaj chętnej
małżowinie
że pozwoliłem ci nałożyć
potoczne szaty
wyświechtane
z odrobiną naftaliny i wysuszonym molem
że nie chciałem cię
odkryć
z wieczną naiwnością dziecka
że nie poszukiwałem cię
by spotkać nagle
w wyśmienitym towarzystwie
powracające z niebiańskiego rautu

za to, że wypluwałem cię
wyjątkowo – użytkowo
najchętniej w równoważniku

- przepraszam Cię
słowo
daję
ze tak jest

z tomu „Żeby lub Żaby”


Romans na łyżworolkach

Od dni poczętych
do ostatnich
w rodzeniu słów
na wyrost
Jak ćmy szukamy trochę światła
Biegniemy po
miłość

koniec epoki
dekadentyzm
bis może lepiej bi
znajoma
guma do żucia
maraton otwartych
drzwi

Serca na wynos, serca na wynos
miłości Piza – Hut
promocja uczuć, promocja uczuć
dogodny pakiet rat
To romans
na łyżworolkach
z rabatem na szczęście trwałe
najnowsza receptura
na żucie doskonałe

Absolutnie masaże, masażystki
Absolutnie, potrzeba nagła
Absolutnie, zagrają maszyniści
albo tu zagra viagra

Zmierzch dawno
po premierze
przymierza chłodny płaszcz
czy ty naprawdę wyszłaś
czy tylko za mną
grasz?

Serca na wynos...


z tomu „Żeby lub Żaby”

 


Sz. P. Fillipo Brunelleschi

podobno
w XV wieku
wygrałeś przetarg
na prace budowlane
jako zupełny amator

- to nawet teraz jest możliwe

znalazłeś sposób
na bezpieczną, łatwą
wędrówkę ku górze

- dziś byłbyś politykiem

tysiące osób podziwia
jak obliczyłeś
jak wykonałeś
kopułę w Santa Maria del Fiore

inni zaś plotkują
że nie umiałeś czytać

- jeżeli to prawda
to na pewno nie było Ci to potrzebne


z tomu „Ponte – przewodnik poetycki Italia”


Mielecki bard

Rozmawiamy z Jerzym Mamcarzem – pieśniarzem, kompozytorem i poetą. Mielczanin od wielu już lat mieszkający w Warszawie, ciągle identyfikuje się z Mielcem ale jak deklaruje...


Powspominajmy stare czasy, wyrastał Pan w cieniu mieleckich ośrodków kultury. Związany był Pan również z naszym Domem Kultury, oczywiście...

Najdłużej. To były głównie lata 70-te, a od końca 1982r.uprawiam zawodowo piosenkę autorską. Wtedy miałem możliwość wielokrotnie reprezentować środowisko artystyczne Mielca, na różnych przeglądach, konkursach czy festiwalach. Po egzaminach w Ministerstwie Kultury, u prof. Bardiniego, moja działalność zaowocowała pracą w kabarecie w Warszawie. Był to kabaret Ostatnia Zmiana, w którym pracowali m.in. Anita Dymszówna, Jerzy Cnota, Piotr Skarga, Stefan Zach, a także Jan Himilsbach. W ciągu 5 lat odwiedziliśmy wszystkie większe miasta i ośrodki w kraju. Potem był krótki epizod współpracy z Tomkiem Raczkiem, gdzie prezentowaliśmy koncerty pod hasłem „Ze sztuką na ty”. Natomiast od koncertu w Pradze, gdzie reprezentowałem pr. III PR na festiwalu OIRT, czy jeszcze później po Tage der Leichten Musik w Hessischen Rundfunk we Frankfurcie n. Menem, a może bardziej trafnie, po moim drugim recitalu telewizyjnym zarejestrowanym na Woronicza, zacząłem funkcjonować jako wykonawca samodzielny, który prezentuje swoje recitale. I tak zostało do dzisiaj.

Jak trafił Pan do Piwnicy pod Baranami?

Pod koniec moich studiów na Politechnice Krakowskiej, na tejże uczelni zorganizowano konkurs Old Folk Meeting, który wygrałem. Przewodniczącym jury był znany grafik i działacz Instytutu Katyńskiego Adam Macedoński. To właśnie Adam zaprowadził mnie do Piwnicy i przedstawił Piotrowi. Piotr Skrzynecki z Jackiem Zielińskim przesłuchali moje pieśni. Piotr powiedział: Dobrze, dziś wieczorem zaczynasz występy w kabarecie. Tak się zaczęła moja przygoda z Piwnicą, przerwana po roku przez stan wojenny. Później były pewne powroty i luźna współpraca.


To za Pana pośrednictwem Piwnica pod Baranami na początku lat 90 zawitała do Mielca...

Miałem przyjemność wystąpić w tym koncercie. Przyznaję, było to duże wydarzenie dla miasta. Można powiedzieć, że jeżeli chodzi o tzw. wrażliwość artystyczną, rodzaj estetyki, ostrogi artystyczne, to zdobywałem je właśnie tam, w piwnicznych zakamarkach. Jest to o tyle istotne, że gdziekolwiek bym nie pojawił się z moim recitalem, recenzenci mówią, że słychać w nim echa krakowskiej nuty.

Należy pan do grona nielicznych piszących poetów, którzy jednocześnie poprzez swoją działalność estradową popularyzują poezję. W Starym Dobrym Małżeństwie występuje na co dzień również poeta Adam Ziemianin – który tą drogą prezentuje swoje utwory publiczności. Poezja śpiewana dociera do ludzi lepiej niż tomik poetycki?

Funkcja muzyki w przypadku piosenki poetyckiej jest służebna. Chodzi o to, żeby wiersz nie tyle dopełnić, co przekazać w formie bardziej strawnej, z ludzką twarzą. A wtedy okazuje się, że poezja to nic strasznego, trudnego i odległego, że można ją namacalnie odczuć i w pełni zrozumieć. W przypadku bardzo intelektualnej i skomplikowanej poezji taki utwór może wymagać wielokrotnego słuchania, ale zawsze jest przynajmniej ta pierwsza warstwa znaczeniowa, która mam nadzieję, zawsze dotrze do słuchacza.

Czy określenie poezja śpiewana pasuje do pańskiej twórczości?

Poezja śpiewana to: słowa mówione, muzyka grana. Jest taka definicja kabaretowa i jest coś w tym prawdy; ponieważ śpiew jest to mówienie, tyle że na dźwiękach. Ja unikam tego sformułowania, ponieważ w tym co robię zawsze interesowało mnie, oprócz naprawdę dobrego słowa, które czerpię również z twórczości polskich poetów współczesnych od Barańczaka po Herberta, to żeby każdy utwór miał pewien charakter, żeby to nie było wykonywanie jednego utworu, tak jak w przypadku wielu moich kolegów, którzy śpiewają całe życie jedną pieśń i ewentualnie zmieniają tekst. W warstwie muzycznej moich utworów pojawiają się na przykład rytmy samby czy tanga. Jest różnorodność, jeśli chodzi o dynamikę jak i stronę słowną.



Ma pan bardzo interesujący tembr głosu i świetną dykcję, a to cechy nie zawsze obecne u wszystkich bardów estrady...

Moi koledzy bardzo często swoją drogę rozpoczynali od pisania tekstów. Poziom literacki, tego co pisali, upoważniał ich do występów na scenie. U mnie rzecz wyglądała inaczej. Najpierw uzyskałem zawód artysty estrady. Zostałem członkiem ZASP-u, czyli związku odtwórczego, bo taka jest rola aktora, czy niejednokrotnie osoby występującej na scenie. Rozpocząłem od wykonywania cudzych tekstów, najpierw ukształtowałem, można to tak nazwać „aparat wykonawczy”, będąc wielokrotnie uczestnikiem Ogólnopolskich Warsztatów Piosenkarskich, pod okiem znanych wykładowców Akademii Teatralnych i Muzycznych jak: Ewa Mentel, Lech Terpiłowski, Zbigniew Górny, Janusz Kondratowicz czy Andrzej Ibis-Wróblewski, który zaakceptował moje pierwsze próby literackie i zachęcał do pisania. Stąd teksty autorskie pojawiły się trochę później. Tekst jest rzeczą najistotniejszą w tym co robię, ale warstwa muzyczna stanowi ważne dopełnienie.

Uprawia pan sztukę trudną, nie komercyjną – jaki jest odbiór tego rodzaju gatunku twórczości muzycznej? Przychodzą ludzie na koncerty?

Udaje mi się dotrzeć do różnych pokoleń. W ostatnim okresie najwięcej recitali zagrałem w Warszawie , np. Klub pod Harendą, Klub Aktora, w ramach Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Autorskiej OPPA 2005, w teatrach: Rampa, Na Woli, Stara Prochownia, w Ogrodach Frascati, w cyklu Galeria Śpiewających Poetów, który ma miejsce w warszawskich muzeach literatury, w większości Ośrodków i Domów Kultury Warszawy, ale bywa że wyjeżdżam do ciekawych miejsc w Polsce, jak Muzyczna Owczarnia, znakomity klub w Szczawnicy-Jaworkach. Ta grupa słuchaczy może nie jest zbyt liczna, ale utrzymuje się od wielu już lat na stałym poziomie. A poza tym teksty, które wybieram lub piszę są komunikatywne i czytelne. Staram się aby pojawiały się w moich recitalach elementy satyry, w formie doskonałej pożywki dla inteligentnych ludzi.

Media, a telewizja zwłaszcza kierują się głównie kryterium oglądalności, pragną przyciągnąć masowego widza. Gatunek, który Pan uprawia rzadko gości w ich ramówkach…

Kryterium oglądalności powinno jedynie dotyczyć mediów komercyjnych i wtedy to jest zrozumiałe, ale ściganie się telewizji publicznej, która ma wpływy z budżetu i abonamentów, z komercyjną, jest wychowawczym samobójstwem. A gdzie kształtowanie gustów, misyjność…

Pomówmy o znakomitym, dwupłytowym wydawnictwie, w którym Pan uczestniczył i do którego realizacji walnie się przyczynił. „Bardowie ZAKR-u” – bo tak zatytułowana jest ta płyta - to rejestracja warszawskiego koncertu z okazji 60-lecia Związku Autorów i Kompozytorów Polskich ZAKR. Prowadził Pan ten koncert wspólnie ze Stanisławem Klawe, a wśród wykonawców same znakomitości...

Ze Stanisławem prowadziliśmy i występowaliśmy w tym programie. Pomysł, który zastosowałem do tego koncertu był taki, że zaprosiłem artystów o ugruntowanej pozycji, takich, którzy wykonują własne recitale i są członkami ZAKR-u. Jest tam: Krzysztof Daukszewicz, Piotr Bakal, Andrzej Brzeski, Stanisław Klawe, Ryszard Makowski, Marek Majewski, Kuba Sienkiewicz. Moją ideą było zintegrować warszawskie środowisko, co zresztą udało się, tak żebyśmy mogli od czasu do czasu pojawić się na większym koncercie wspólnie. Nota bene tym koncertem właśnie zainaugurowała działalność Warszawska Scena Bardów, jako stowarzyszenie, którego jestem prezesem. Od strony artystycznej, natomiast, myślę, że wspólnie się uzupełniamy i inspirujemy.

Czy płyta Bardowie ZAKR-u będzie miała edycję ogólnopolską ?

Wygląda na to, że tak. Radiowa Agencja Fonograficzna jest zainteresowana tym, aby tę płytę wydać. Będzie utrzymana forma dwukrążkowa, być może tylko z niewielką korektą. Warszawskie media interesują się tym materiałem. Paweł Sztompke, kierownik redakcji Muzyczna Jedynka, już parokrotnie na temat tej płyty i całego projektu wypowiadał się na antenie.


A może by tak nowy sezon kulturalny otworzyć w Mielcu tym spektaklem?

Bardzo chętnie. Byłaby to okazja pojawić się w Mielcu po latach przerwy. Program, który prezentujemy jako Kabaret Literacki BARDOWIE to ok. 3 godzinna propozycja intelektualna z mocnym akcentem na satyrę, co tworzy znakomitą zabawę.

Pamiętamy trzy Pańskie recitale w Mielcu. Bardziej znają pana w całej Polsce i w Warszawie, okazuje się, że Mielec nie jest zbyt łaskawy dla swoich artystów. Cóż, nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.

Tak. To był chyba 98 rok, kiedy pojawiłem się tutaj z Krzysztofem Litwinem, z okazji otwarcia wystawy jego grafik (jak napisała Polityka wykonanych w stylu Chagalla) do moich wierszy, które wydała Bellona w tomie „ …jeszcze tańczą ogrody”. Trochę czasu już upłynęło, więc może to twierdzenie jest prawdziwe. Wywędrowaliśmy z żoną na stałe do Warszawy. Ale mamy tu dom i nadal chętnie i często do Mielca wracamy. Jestem u siebie i tam i tu.

Satyra to inna strona pańskiej działalności, znamy pańskie próby w tym gatunku – nie ciągnęło pana do kabaretu?

W kabaretach działałem, ale raczej od strony piosenki literackiej, jako przeciwwaga dla czystej satyry. Choć przyznam, że jest mi ona coraz bliższa, jak się dobrze przyjrzeć, większość moich utworów na pierwszy rzut oka bardzo poetyckich, ma podtekst satyryczny. Bo jedynie w tym widzę sens istnienia, żeby się uśmiechnąć od czasu do czasu.

Plany wydawnicze – przygotowuje pan dwa tomy poetyckie do druku..

Pierwszy: z cyklu przewodniki poetyckie, jest o Italii. Piszę głównie o architekturze, stąd do każdego obiektu przypisany jest wiersz o pewnych walorach poznawczych, Cieszę się, że prof. Wiktor Zin zadeklarował, że swoim piórkiem i węglem je zinterpretuje. Świat antyczny jest mi bliski, mam nadzieję, że jeśli się ukaże ten pierwszy tom, będą kolejne o Grecji, może Francji... Pan profesor namawia mnie żebym napisał jeszcze przewodnik po Polsce. Druga pozycja – wspólnie z Krzysztofem Krawcem przygotowałem tomik ”Żeby lub żaby”, który będą ilustrowały jego prace w technice malarsko – komputerowej. Obie pozycje oczekują na ukazanie się. Mam nadzieję, że to niedługo nastąpi.

Kroi się nowa płyta Jerzego Mamcarza?

Ona jest nagrana, jeśli chodzi o demo, już tak gdzieś od trzech lat. Przyznaję, że mało energii poświęciłem na to, by się ukazała. Warto by się tym zająć, ale niestety ciągle brakuje mi czasu.

A może książka z płytą, teraz to modne?

Ten układ już u mnie zaistniał, bo wydawnictwo Bellona dołączyło moją płytę nagraną z Zygmuntem Kuklą i muzykami jego orkiestry Kukla Band, do partii tysiąca sztuk mojego tomiku „...jeszcze tańczą ogrody”. W tej książce zastosowałem taki mój autorski pomysł, żeby każdy wiersz był narysowany, czyli zinterpretowany graficznie. Udało mi się namówić do tego projektu Krzysztofa Litwina. Myślę, że w przypadku tomu „Ponte, przewodnik poetycki - Italia” będzie podobnie, takie sprzężenie zwrotne, obie sfery: literacka i graficzna będą się wzajemnie przenikać.

Ostatnie pytanie - czy Piwnica pod Baranami przetrwa?

Trudno dać prostą odpowiedź na to pytanie. Na pewno przetrwa, tylko, jaka to będzie kondycja, to jeszcze trudno powiedzieć. Największa broń Piwnicy to środowisko krakowskich intelektualistów i jeżeli będzie pielęgnowała ich gusty, to przetrwa bez wątpienia.

Dziękuje za rozmowę

 

Urodzona 15 listopada 1961 roku w Mielcu, gdzie mieszka do chwili obecnej. Absolwentka Technikum Mechanicznego. Od dziecka interesuje się malarstwem, literaturą i dziewiarstwem. Członek Klubu Środowisk Twórczych przy Towarzystwie Miłośników Ziemi Mieleckiej im. Władysława Szafera w Mielcu. W malarstwie zajmuje się szczególnie portretem. Uczestniczyła w wielu plenerach i wystawach. Jej obrazy znajdują się w USA, Austrii i Niemczech. Jest autorką wielu utworów poetyckich, prozatorskich, bajek, esejów i innych.


Córki dobrych Ojców

O córki dobrych Ojców,
myśli święte,
co macie malutkie rączki,
gdy się modlicie pięknie,
wy kobiety wychowane
u matki Teresy,
by czuwać nad życiem,
niemowlęcia i starca,
by ukochać w ramionach,
wszystkie biedy Dauna.
O córki dobrych Ojców,
damy filigranowe,
najpiękniejsze staruszki,
najlepiej wykształcone,
na skromności i pokorze.
O córki dobrych Ojców,
ubrane w odwagę,
gdy budujecie słowem
najpiękniejszą mowę,
by błyszczały pałace,
od szarych diamentów,
a Matka Najświętsza,
od klejnotów bohaterstwa.
O córki biednych Ojców,
nauczone życia,
w szkole najdroższej,
w szkole cierpienia,
gdy łzę przełyka cisza.


Różańcowe okruchy

Zagłaskany strumień łez,
wycisza się,
zbytniej osobistej troski,
by zapomnieć o codzienności.
Teraz święto będzie radości,
perlistych śmiechów zbyt niedorosłych.
I księżne wszystkie uroczyste,
już idą rozłożystą drogą
zimowych lasów,
nadwrażliwie nasłuchujące
jęków głodnych ptaków,
więc hojną dłonią,
same głodne,
częstują gości skrzydlatych,
jakby aniołów spragnionych modlitwy,
módl się, módl,
na okruchach różańców.


Cichością poranka przebudzeni

Pięść się zaciska i otwiera,
kropla, łza,
po nierównościach jej drogę
sobie wybiera.
Głęboko w nocy po kątach wiersz
się snuje,
białymi niewinnościami,
koronki misterne,
alabastrowych katedr buduje.
Śpij, śpij cichością Twą poranną,
lekko płynącą łzę,
świeżość poranka utuli,
w wielkie ramiona,
drżące ciało w zgrzebnej koszuli
i białe bose stopy,
idące tam gdzie pierwszy dotyk,
śnieżnych krajobrazów
i szczytów lodowych.
To dzień zimowy się budzi od Pana Boga
dla wszystkich ludzi.


Księżyc

Wśród świateł latarń o wieczorze,
mgły się skradają,
wilgotnosłodkie,
a z okien patrzą wszyscy świata
domatorzy,
jakby ulicami tłumem szły,
białe anioły,
a z nimi sowy świecą oczami,
i nietoperze straszą psimi
pyszczkami.

Ref.
To jesień hrabina nad hrabinami,
jakby wyszła
z mokrych spleśniałych cmentarzy,
a liście z drzew się sypią,
wariackim tańcem,
to balet wszystkich świata wariatek.

A tam zobacz to on wielki księżyc,
o którym róże czerwone,
plotkują szeptem,
w tańcu samotnym,
księżyc nad księzyce,
wariat nocy nad wariatami,
patrzy srebrnymi na świat oczami.


Bezsenne noce

Nie zasmucaj się chwilo, gdy
kłopotów tysiące,
tak cię wiążą i męczą po nocach bezsennych.
To dzień dniowi, to cierpienie, cierpieniu,
jedno ochłodę niesie drugiemu,
choć jakby nic się nie zmienia,
ale czas płynie i minuty zbiera,
aby łódź twa na wielkie morze wypłynęła.
I coraz mniej biedy z każdym dniem,
choć patrzysz z przerażeniem w przyszłość
ostatni dzień, to chwila zwycięstwa
nocy nad każdą słabością,
bo już wolne twe ręce i nogi, już nie musisz,
biegać i mówić,
już nie musisz się bronić,


Prośba

Daj mi Boże sen głęboki,
aż zapomnę myśli swoich,
aż cisza mnie ogarnie,
uspokojenia,
od wszelkich strapień duszy,
co tak mnie męczą bezlitośnie,
jak sępy ciało szarpiące.
Daj mi Boże sen głęboki
abym zasnąwszy obudziła się
pogodna,
bez zgryzoty, co sercem moim
wstrząsa,
dusząc i oddech zabierając
jako wieczny koszmar się śniąc.
Daj mi Boże sen głęboki,
jako spokojne morze i słońce
we mgłach rosy.

Beata Pleban

Urodzona 21 czerwca 1971 r. w Żołyni  k. Łańcuta. Absolwentka II Liceum Ogólnokształcącego w Rzeszowie oraz studiów polonistycznych w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Rzeszowie. Mieszka w Radomyślu Wielkim, gdzie także pracuje jako nauczyciel języka polskiego w Szkole Podstawowej im. gen. Wł. Sikorskiego.

Wiersze pisze od najmłodszych lat. Niektóre z nich zostały wydane w antologii „Wiersze radomyskich poetów”. Jest laureatką konkursu literackiego „Na skrzydłach Ikara” ( wiersz „ Już kołyszą mnie”). Lubi opowiadania Bruno Ferrero i teatr. Interesuje się dziennikarstwem. Śpiewa w chórze „Echo” , działającym przy Samorządowym Centrum Kultury i Bibliotek w Radomyślu Wielkim.

Uważa, że poezja jest zwierciadłem, w którym odbija się wszystko to, co kochamy i czym się fascynujemy.

Pozwól mi
Pozwól mi Boże
uczyć, pisać i śpiewać
patrzeć w dziecięce oczy
dłoń w dłoni męża chować
tęsknić za wiosną
uciekać od zmartwień
włos dzielić na czworo
myśleć, wspominać
planować i czekać
pozwól mi Boże
żyć


Moje Westerplatte

Idę pod górę ścieżką stromą
podjętych obowiązków
Walczę o słuszne sprawy,
o które nie sposób nie walczyć
Od powinności moich się nie uchylam
W postanowieniach trwam
Niekiedy myśl się rodzi
by uciec, gdzieś się schować
Ale nie można zdezerterować
Każdy ma w życiu swoje
Westerplatte


Miłość
Dawna miłość
Prosta, skromna, zagubiona
Ta Cecylii i Jana
Ta zbawiona
A dzisiejsza
Szybka, z górnych półek, idealna
Czemu znowu rozwiedziona?


Istnieje taka miłość
Istnieje taka miłość głęboka
Oczekiwaniem serce wypełnia
Jeszcze nie widzi, a już kocha
I duszę dumą przepełnia

Istnieje taka miłość prawdziwa
Co patrzy w oczęta zawsze szczere
Co delikatne rączki w swoich skrywa
I wybaczyć potrafi tak wiele

Istnieje taka miłość radosna
Co rozkwita w uśmiechach na twarzy
Pocałunkami pachnie jak wiosna
I pozwala dziecku ciągle marzyć

Istnieje taka miłość zniewalająca
Co większej już na świecie nie ma
Co wczoraj, dzisiaj, bez końca
Taka miłość matki do córki i syna


Z Tobą
Mężowi
Jak wiele wspólnych wieczorów
Świtów rozbudzonych
Ile ulotnych spojrzeń
Rąk splecionych
W zakamarkach szarości
I w rozkwicie słońca
Jak wiele już lat z Tobą
I oby wiele do końca


Obawa
Drżę jak osika na wietrze
o jutrzejszy dzień
serce zamknięte w rozterce
niespokojny sen
Milionami spóźnionych chwil
idzie przyszłość
twarda jak orzech
wciąż nie do zgryzienia


Dlaczego
Dlaczego tak się stało Boże
Czy tak być musiało
Pytania dzisiaj mnożę
Jaki sens to miało

Odeszli najlepsi z nas
Mądrością, misją, wiarą
Dlaczego znów katyński las
Nie pojmę żadną miarą

Nadzieją czoło me zdobisz
Mimo że dusza się lęka
Ty Boże wiesz, co robisz
Choć po ludzku serce pęka

Na  zawsze
Szczęśliwy, co wolność odkrył
w skrzydłach rozpiętych
Roztańczone jego serce
dusza wniebowzięta

Otulony chmurami unosi się
w bezkresnej przestrzeni
Już ptakom nie zazdrości
nic nie pragnie zmienić

Chciałby tylko chwilę uchwycić
na zawsze, bo ciągle mało
Zbyt to jednak cudowne
by wiecznie trwało


Traviaty pejzaże
W kulisach serce drży
Gdy pierwsze dźwięki słyszę
To wcale mi się nie śni
Już czas rozpocząć grę

Violetty śpiew rozbrzmiewa
Ja tutaj jestem? - tak
I myśl we mnie dojrzewa
Że to szaleństwa smak

Uniesiona Adamka batuta
Piękne solistów twarze
Orkiestry za nutą nuta
Traviaty to pejzaże

Szalony bal aż do świtu
Cudowny pląs Cyganek
Chór matadorów z Madrytu
Scena za sceną wyśpiewane

Na chwałę i cześć miłości
Która do wyrzeczeń zdolną była
Łzę roniąc w samotności
Zranić nie potrafiła

Spotkanie zakochanych
O wspólnej przyszłości marzenia
Skupienie na twarzach zebranych
I szczere widowni wzruszenia

Wątłe ciało chorobie ulega
Przed oczyma życie się przewija
Ostatni czuły gest Alfreda
I nagle wszystko cicho mija

Już czas zakończyć grę
To wcale mi się nie śni
Ostatnie brawa słyszę
A serce ciągle drży


Sumienie
Sumienie nie milkniesz
Gdy wokół hałas nieznośny
Sumienie nie milkniesz
Gdy cisza w uszy kłuje
O sędzio sprawiedliwy!
Ty zawsze pracujesz


Nie zapomnij

Martwisz się, biegniesz, kupujesz co trzeba
By móc żyć na tym świecie
Ziemia jest tylko przystankiem do nieba
Czy pomyślałeś o bilecie?

Urodzona 22 stycznia 1954 roku w Rzeszowie. Tam też ukończyła II Liceum Ogólnokształcące oraz studia w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Z wykształcenia rusycystka i polonistka. W zawodzie nauczyciela przepracowała 35 lat, w tym 33 lata w Szkole Podstawowej im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Tuszymie. Od września 2011r. przebywa na emeryturze. Zakochana w poezji Haliny Poświatowskiej.

Od kilku lat stara się ujmować swoje uczucia w strofy. Autorka licznych wierszy oraz haiku, w którym się specjalizuje. Publikuje swoją poezję na Zaszafiu / www.zaszafie.pl /, pod pseudonimem "belferka" oraz na blogu www.zanaar.bloog.pl

Artykuły:
W lustrze babiego lata Elżbiety Pyzik

u schyłku

za progiem tyle dróg
śnieg szarości wybiela
sumienie usypia
stary rok kartki liczy
odmierza godziny
upadki Ikarów do wora wciska
cichy poblask kominka
drogę w przyszłość wyznacza
ryzyko porażki myśli odważne
przywołuje do poziomu morza
nawet niżej do depresji
obarczona pękatym brzemieniem doświadczeń
czekam na ruch ze strony przybysza

bezsenność
Stado baranów
sięgnęło Jakubowej drabiny

Myśli z prędkością światła
bombardowały umysł,
plącząc postaci i wydarzenia.

Zegar na wieży kościelnej
kończył kolejny pracowity dyżur.

A ona?

Ona prężyła się zalotnie
na poduszce snów.
Bezsenność jestem
- szeptała.

Rodzicom
ciemne ramiona krzyża
ozdabiam kirem bólu z którym potrafię już żyć
kwiaty chryzantem
wkładam do wazonu
by czuły się jak firanka wspomnień
odprowadzona w ostatnią drogę
zapalam świeczkę pamięci
by poczuć ciepło Waszych serc
wrastam w płytę chodnika
i trwam i prowadzę monolog
który nie dokończy niedomówionego

***
tylko w poezji
duszę swą odsłaniam
na chwil kilka
a ramiona twe
otwarte są
na moje słowa
zamykam miłość naszą
i strzegę przed światem
odkrywam prawdę
między wierszami
wybiegam na spotkanie
i spełnienie
jestem wolna od myśli
spokój burzących
mój świat ze snu
prawdziwy się staje
i kochać mi wolno

dłońmi ramion dotykam
i skrzydła wyczuwam


lubię
zatrzymywać cię wierszem
nad kubkiem kawy porannej
kiedy samotność strwożona
umyka w zastygłe ramiona nocy

a ty
kreślisz mój portret
pocałunkiem słów nie wypowiadanych
pragnieniem miłości
która syci nie karmi

dotykiem dłoni
przemierzającym sny
do miejsc nieznanych

i jestem twoją Ewą
w chaosie przemijania

***
gdy jesień na dobre zagości
w mych progach
babie lato zwiąże w kokardę
rozpierzchłe marzenia

na tafli lustra
zakreślę palcem twe imię
a noc zaczesze biel włosów
bolesnym wspomnieniem

lekcję nadziei będę odrabiać
do ostatnich godzin snu


kocham
spokój moich myśli
gdy tuż obok jesteś

szybkie ruchy dłoni
wygładzające drogi zmarszczek

tak radosne lustro wnętrza
jak o świtaniu łąka kwiatów

rozciągam po naszym niebie
aby jawą się stały
niedomalowane do końca tajemnice

słowami wypełniam usta
o podróży wspólnej

bo ciągle jesteśmy spóźnieni

więc może tym razem
zdążymy
na wspólne przemijanie


jutro
jest czekaniem
do miejsc nienazwanych
gdzie wiatr rzeźbi dla nas
przystań dni

gdzie o poranku
nieskalanym żadnym błędem
oddechy wyrównuje
wygładza wgłębienie
na poduszce twoich oddaleń

dłonie w dłoni układa
rozpala zmysły poezją syte

a księżyc
drogę pospiesznie
wśród gwiazd wymiata
romantyk stary

Haiku

***
na moim niebie
słońce twe imię kreśli
słów brak emocjom


***
pierwszy przymrozek
chryzantemy na grobach
wartę skończyły

***
z nieba błękitu
spływają tchnieniem wiosny
poezji skrzydła


***
przez iskry w oczach
tchnienie na ego spływa
trwa lato w sercu


***
ty ja i lato
zauroczeni wizją
czasu przyszłego

***
kończący się dzień
kartka zapisana
drobną czcionką serca

***
maturę zdaje
sędziwy kasztanowiec
powtórka za rok

***
rozterki duszy
na wietrze chorągiewka
przeciągam strunę

***
wypiję kwartę lata
chwycę słońce w locie
utonę w marzeniach

***
zapach lata
w pamięci zapisany
kłosami zboża

***
zamknęłam myśli
w haiku napisanym
barwami lata
***
przymrozek na trawie
rozpuszcza się wraz z cukrem
w filiżance kawy

***
po winorośli
przemknął słońca promyk
rodzynków żniwa

***
płomienie wspomnień
jak żywe na granicy
życia i śmierci

***
wełniane skarpety
mole wyżerkę zrobiły
a mróz trzyma

***
radośnie białe
róg Amaltei skradły
szlak nieprzetarty

***
woda się marszczy
wiatr chmury rozwiesza
pragnę spokoju.

Urodził się w 1971 roku w Sanoku, a od 1976 roku mieszka w Mielcu. Tu ukończył Szkołę Podstawową nr 5 a następnie Technikum Budowlane. Interesuje się poezją i uprawia malarstwo sztalugowe. Wiersze zaczął pisać w wieku 25 lat. Zadebiutował w TR "Korso" wierszem pt " Modlitwa narkomana"(pierwotny tytuł "Modlitwa szarego człowieka we mgle).Od kilku lat pisze do szuflady, od 2010r należy do Grupy Literackiej "Słowo".

„MODLITWA SZAREGO CZŁOWIEKA – WE MGLE…”

Zimna szarość- niczym wiosna,
Nieprzetarte ścieżki kryje,
Dumna, wolna, bezlitosna,
Bezszelestnie mgła się wije…

Choć odwieczne są to prawa,
I przyrody strona jedna,
Źle, gdy siła się jej wzmaga,
Gdyż istota ludzka biedna…

Mgła swą biel wciąż rozpościera,
Na granicach tego świata,
Pustkę ma za przyjaciela,
Ze słabością wciąż się brata…

Pod jej płaszczem wszystko ginie,
Kształty, cienie, promyk słońca,
Nawet człowiek, co przy winie,
Upatruje wciąż jej końca…

Niczym czas jest nieuchwytna,
Chociaż mniejsze stawia kroki,
Dusza, która nie jest sprytna,
Pozna ból i strach głęboki…

Przy jej gęstych, mocnych sidłach,
Wzrok sokoli to potęga,
Szary człowiek przy mamidłach,
Po omacku celu sięga…

Lecz daremną jest to próbą,
Przy okrągłym życia kształcie,
Wie to człowiek, co przed zguba,
Wznosi modły swe zażarcie…

Mgła, jak niegdyś, bez wzruszenia,
Swoje karty wciąż wykłada,
Szary człowiek do kamienia,
Swą kamienna twarz przykłada…

Wzrok ma smutny, zapłakany,
Ręce wznosi swe do góry,
Los przeklina, co mu dany,
Gdyż nie sprawdza się raz, który…

W zbożu, w polu pięknym,
Gdzie przez mgłę przykryta droga,
Człowiek głosem zachrypniętym,
Zwraca się do swego Boga…

„ Panie –światła i ciemności,
Ty, co władasz ludzką duszą,
Pełen serca i litości,
Czemuż ludzie grzeszyć muszą…?


Czemu świat ten, dzieło Twoje,
Ludzka ręka przeinacza,
A samotne serce moje,
Pełne smutku krew przetacza…?

Czemu błądzę, szukam celu,
Szczytu swojej własnej góry,
Wiem, przede mną było wielu,
Powiedz,– który jestem, który..?


Pozwól odkryć swe talenty,
Lub pomnożyć te, co dane,
Bym się nie czuł jak przeklęty,
Gdyż Twe dary zmarnowane…

Dodaj sił i mocy Twojej,
W każdym czynie mym, geście,
Choć powstałem bez swej woli,
Ja nie żyję –chcę żyć wreszcie…!

Chciałbym cofnąć koło zdarzeń,
Przeznaczenie znać do końca,
Uciec od swych ciągłych marzeń,
By na jawie dożyć końca…

Chcę dumnie patrzeć w oczy,
Przy ostatnim serca drżeniu,
Ludziom i tej mgle, co kroczy,
Wiedząc o własnym spełnieniu…

Pragnę silnym być i zdrowym,
By móc zwalczać ból, nieszczęście,
Chcę też być kimś wartościowym,
To jest moje własne szczęście…

Wiem, nie jestem godzien Panie,
Gdyż są innych większe żale,
Prosić o Twe zmiłowanie,
Im błogosław wiecznie, stale…!

Nie bądź dla mnie Panie srogi,
Wyzwól wszelkie dobro we mnie,
Wskaż mi koniec własnej drogi,
Mgłę okrutną weź ode mnie…!”

Szary człowiek wstał i poszedł,
Kamień został tylko niemy,
We mgle zniknął, a gdzie doszedł,
Nigdy tego nie zgadniemy…

Bez miary

Życie, — jaką też miarą należy cię mierzyć,
wielkością słów czy gestów — może własnych przeżyć,
skrywanych skrzętnie pragnień lub spełnionych marzeń,
może ciszą, hałasem — kołowrotem zdarzeń?..

A może tylko rytmem wschodzącego słońca,
blaskiem gwiazd i księżyca — na niebie bez końca,
potęgą własnych doznań lub też świadomości,
strachem albo odwagą, falą namiętności?..

Może stopniem własnego wzlotu lub upadku,
częstotliwością przeznaczenia i przypadku,
radością, bólem, odpowiedzią czy pytaniem,
kolejnym powrotem lub kolejnym rozstaniem?..


Jak by cię nie ujmować lub próbować mierzyć,
jesteś darem, wartością, którą trzeba przeżyć,
ogarnąć duszą, ciałem pośród miar liczności,
trzeba cię mierzyć miarą bez miary — miłości!

13.02.2005


Wieczności...

Wieczności — ileż mieścisz w sobie chwil życia,
Ile oddechu, tęsknoty, łez i miłości,
Czy wypełnia cię hałas, czy zupełna cisza,
Czy więcej jest w tobie smutku, czy radości?..

Powiedz… ile mieścisz wieków w swej wieczności,
Ile pełnych istnienia początków i końca,
Ile zdrad jest w tobie, a ile wierności,
Jak mam cię mierzyć — blaskiem księżyca czy słońca?..

Jak mam cię uchwycić lub, jakich słów mi trzeba,
Wszak nie mogę cię dotknąć i ująć w dłonie,
Tyś nieskończona jest niczym płaszczyzna nieba,
Powiedz, jaka też to moc w twym łonie płonie?!..

Cóż ci, więc zapewnia bezkształtność twojej formy,
Bezbrzeżne, przezroczyste ściany twego ciała,
Czemu tak trudno jest określić twoje normy,
I wszystko, co mieścisz, co wciąż w tobie działa?..

Czymże jesteś — wieczności, nieuchwytny tworze,
Własnym żyjesz czasem, czy znaczysz jego drogę,
Czy ktoś twe istnienie pojmie, lub zgłębić może,
Tak wiele jest pytań… czy jeszcze pytać mogę?..

Powiedz, — czym zatem jesteś, nieśmiertelny dziele,
Który drwisz i masz za nic zwykłe ramy życia?
Podobnie człowieka w jego ziemskim ciele,
Jakże daremne stają się więc serca bicia?!..

Wszystko, co łączy ducha z ciałem w całość,
Zatem — czy ja w ciebie, czy ty we mnie wnikasz,
Z braku odpowiedzi ogarnia mnie żałość…
Czy jesteś też w miejscu, czy ciągle gdzieś znikasz?..

Bo nie wiem już, czym jesteś i gdzie mam cię szukać?..

08.05.2008


Szkic

Samotność — Ty i ja — czas zamknął nas w swych słowach,
w dźwięcznym kształcie zdań, w nieznanej linii losu,
w bezbarwnym potoku, na falach przeznaczenia,
budując jakże nową, bezimienną prozę dnia…

Podążam za ciągiem słów oczami wyobraźni,
wsłuchując się w ich rytm, szukając Twojej twarzy,
próbuję sporządzić szkic słownego uniesienia,
odbity w literach kształt tajemnej postaci…

Na próżno wytężam wzrok, nie widzę wciąż obrazu,
zbyt szybko płynie czas, zbyt szybko mija rozmowa.
Czy w oczach Twoich jest blask, czy są bez wyrazu,
a może nie ma słów, by mogły piękno ich oddać?..

Nie, one żyją! Radosne niosą usta dźwięki,
lecz nie wiem, czy barwa ich równa jest barwnej treści,
a słodycz, czy dopełnieniem jest słodkiej rozmowy…
A może przewyższa swą głębią pryzmat miłości?..

Nie wiem, skończyła się rozmowa, nie widzę już nic,
czas zamknął swą opowieść, ucichły fale dźwięku,
przepadł gdzieś w wyobraźni zarysowany szkic,
Nie przemawia już nikt — słychać wciąż głos samotności!.. 

24.07.2008


Życie

Kochaj mnie „teraz” i „jutro”, — lecz kochaj stale,
Światłem dnia i ciemnością nocy, w każdy czas,
Oceanem nadziei, gdzie wiary są fale,
Chórem spełnienia od sopranu, aż po sam bas...

Kochaj każdą porą roku, każdym jej echem,
Świeżym powiewem wiosny i przez zimowy lód,
W letni, ciepły wieczór przepełniony śmiechem,
Lub w jesienny deszcz i przeszywający chłód...

Kochaj tęczą namiętności, myślą i czynem,
Obrazem tęsknoty wśród upływających snów,
Pełnym bukietem rozkoszy, słodyczy winem,
Pragnieniem gorętszym od wypowiedzianych słów...

Kochaj oddechem woli i siłą marzenia,
Wsparciem, obecnością — na każdej z moich dróg,
Kiedy małe i wielkie toczą się zdarzenia,
I nawet wtedy, kiedy wielce zrani mnie „wróg”...

Kochaj i nie przestawaj nucić mi o świcie,
Pokazywać biciem serca każdy jego sens,
Kochaj mnie pieśnią miłości Ty, moje Życie,
Kochaj mnie „teraz” i „ jutro” przez każdy swój kęs!..

19.04.2011


Pytania do Miłości

Czym jesteś Miłości lub cóż też jest w Tobie,   
Że dla Ciebie rodzi się i umiera człowiek?
Gdzie źródło jest Twej siły i jakiej jest miary,
Że tylko śmierć potęgą dorównać Ci może?
Skąd czerpiesz swoje tchnienie niezmienne od wieków,
Że wszystko jest z Twej woli nic zaś bez Ciebie?
Powiedz, zatem Miłości, co znaczy Twe imię,
Skoro zapisane jest na Ziemi i Niebie?
Skoro aż tak wielu opiewało Cię wieszczy,
I stałaś się treścią dla poezji czy pieśni?..
Czym jesteś Miłości, bo przecież Cię nie słychać,
To jednak są symbole Twojego istnienia?
Przychodzisz, zostajesz lub znikasz w wieczności,
Rzucając cień bólu, nadziei lub spełnienia?..
Gdzie należy Cię szukać i przy jakiej gwieździe,
Wszak nie widać Twych skrzydeł w swej rozciągłości?
Czy można Cię odnaleźć i wyjść na spotkanie,
Skoro skupiasz w swym losie niejedną drogę?
O, najdroższa Miłości proszę powiedz szczerze,
Co należy uczynić, by Cię nie przegapić?
By nie przejść obojętnie wśród Twych znaków czasu,
Czy zjawiasz się raz w życiu, czy wiele razy?..
I kiedy już jesteś, czy jesteś tą jedyną?
A gdy już będziesz powiedz, jak też Cię zatrzymać,
Jakie też podjąć kroki, by Cię nie utracić?
Najszlachetniejszy klejnocie ziemskiego życia,
Czy można upatrywać sens większy od Ciebie?!..
Czym jesteś Miłości, gdyż trudno Cię wyrazić,
I zamknąć jednoznacznie w czynie i słowie?
Czy pojawiasz się z pierwszym promieniem słońca,
Lub też z pierwszym zalotnym mrugnięciem powiek?
Czy też określa Cię mocniejsze drżenie serca,
Lub wirujące szczęście zaklęte w głowie?
A, może zawiera Cię słodycz uniesienia,
Okraszona deszczem swych barwnych pocałunków?
Czy jesteś może płynącą łzą z tęsknoty,
Albo też bólem wyrosłym gdzieś z jej wnętrza?
A może jesteś stałym pragnieniem bliskości,
Odwzajemnionym szacunkiem aż po kres życia?
Może uściskiem dłoni pośród przeznaczenia,
Na trwale łączącym wiarę z zaufaniem?
Cierpliwością, dobrocią bez oznak zawiści,
Tym, co się zaczyna i nigdy się nie kończy?
Może jesteś wszystkim i każdym z osobna,
Tak wiele pozostało pytań bez odpowiedzi?..
Ktoś kiedyś znowu zacznie rozważać o Tobie...
Czymkolwiek jesteś i jakie jest Twe znaczenie,
Jesteś najpiękniejsza, gdy wypływasz z serca!...

17.05.2010


Wyznanie...

Tak wiele pragnę Ci dać, a tak mało mogę,
Przemierzam pośród myśli swoją własną drogę,
I szukam odpowiedzi na życia pytanie:
,”Co ofiarować sercu za jego tykanie?..”

Tak wiele pragnę Ci dać wśród czterech por roku,
Błękitną przestrzeń nieba odbitą w oku,
Pełne radości wschody i zachody słońca,
Gwiezdne upojenie ciągnące się bez końca...

Tak wiele pragnę Ci dać na każdy dzień życia,
Nadzieje wzmacniające Twego serca bicia,
Wiarę dającą siłę ciału jak i duszy,
Uczucie wolności, którego nic nie skruszy...

To wszystko pragnę Ci dać, lecz tego jest mało,
Choćby Ziemię z Niebem połączyć się dało,
Choćby u stop Twych złożyć księżyc jak i słońce,
Zbyt piękne jest Twe serce, zbyt rozległe końce...

Tak wiele pragnę Ci dać, a tak mało mogę,
Przemierzam bezustannie swoją ziemską drogę,
I wciąż się zastanawiam jak ująć Cię wielce,
Przyjmij proszę w darze moje skromne serce!..

Tak wiele pragnę Ci dać, lecz nie mam nic więcej...

21.01.2010


Sonata — Dla Ciebie...
Do utworu L. van Beethovena „ Moonlight Sonata”   

cichutko, cichutko... leciutko, leciutko...
wiatr wieje, wiatr wieje... muzyka, muzyka...
i słychać, i słychać... jak szumi, jak szumi...
jezioro, jezioro... i niebo mym świadkiem
jak tęsknię i szukam i wołam...
więc gdzie jesteś, proszę, powiedz mi, powiedz, gdzie?..
szukam cię już tak długo, całe życie... tyle lat...
kto skradł mi cię z tafli szkła?..

więc proszę, powiedz mi, gdzie blask twój piękny znikł,
i jak tu, jak tu dalej, dalej żyć...
w smutnych, czarnych chmurach tła?..
wciąż cię wołam, usłysz mnie i mój krzyk —
proszę cię, wróć!..
dlaczego tak już jest, że znikasz jak we śnie,
gdzieś tak... daleko stąd, daleko gdzieś...
aż po horyzont dnia... aż po żal...
proszę zostań przy mnie dłużej,
niech poczuję serca bicie,
niech ożyję w blasku twym...
cichutko... leciutko... wiatr wieje, wiatr wieje...
i słychać, i słychać... jeziora, jeziora...
szum... i żal...

23.02.2008

Urodzony w Rykach, mieszka w Mielcu. Absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Rykach (1961), studiował na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Marii Curie – Skłodowskiej w Lublinie, gdzie w 1967 roku uzyskał tytuł magistra filologii polskiej. Po studiach pracował jako statysta i dubler w „Filmie Polskim”, polonista i wychowawca w domu dziecka, po czym w 1975 roku zatrudnił się w Ośrodku Rehabilitacji Zawodowej WSK Mielec na stanowisku pracownika socjalnego.  W 1975 roku ukończył studia podyplomowe z zakresu pedagogiki specjalnej i uczestniczył w międzynarodowym sympozjum Światowej Organizacji Pracy przy ONZ w Sztokholmie, gdzie wygłosił referat. W 1981 roku uczestniczył w tworzeniu struktur NSZZ „Solidarność” w WSK Mielec. Należąc do Klubu Inteligencji Katolickiej brał udział w proteście przeciwko likwidacji znaków religijnych, w efekcie czego został dyscyplinarnie zwolniony z pracy. Po przywróceniu do pracy został skierowany do Robotniczego Centrum Kultury na stanowisko instruktora. Wówczas przerwał studia doktoranckie i w 1985 roku ukończył kurs kulturalno – oświatowy. W 1990 roku mianowany dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury w Mielcu, a następnie w 1998 zastępcą dyrektora Samorządowego Centrum Kultury Ds. Domu Kultury, skąd w 2009 roku odszedł na emeryturę. Był dwukrotnie radnym miejskim. Jest zagorzałym myśliwym, ale przede wszystkim znawcą literatury i sztuki.

Pisze recenzje tomików poezji, a także do wystaw znanych mieleckich twórców.


O wystawie Doroty Łaz

MALOWANA MUZYKĄ SZTUKA,

akcentuje autorską wystawę Doroty Łaz – znanej w mieleckim środowisku plastycznym – malarki. W  zdziwieniu, uniesiona – brew! Dlaczego, dopiero teraz?!

Z  nieznanych powodów, ta interesująca artystka, zawsze obecna w kręgu twórców STKP i KŚT TMZM, nie doczekała się dotąd znaczącej wystawy prac.  Uczestniczka niezliczonych przeglądów, wystaw zbiorowych, plenerów i prezentacji prac wychowanków – bez własnej wystawy?! Mniej godna?! Dotknięta anatemą własnego środowiska?! Nic podobnego! Ta pragmatyczna, ukształtowana artystycznie twórczyni, uprzedzająco skromna, do swego wernisażu po prostu odpowiedzialnie dojrzewała. Zadziwiająco krytyczna wobec swych malarskich kreacji, przemykająca wystawy zbiorowe jedną lub dwiema zauważalnymi pracami, zaskakująca techniką, tematem, metodą twórczą (coraz to, inną), eksperymentująca z samą sobą, w oczekiwaniu na odczyn środowiska, metodycznie „dorastała” do tej ważnej chwili - wystawy autorskiej. Brnęła uparcie przez meandry  środków wyrazu artystycznego, by po latach skonstatować, że najbardziej odpowiadającą jej formą wypowiedzi jest niemal od zawsze uprawiane - malarstwo olejne. Rozważna indywidualistka, potrafiła tę charakterystyczną odrębność nieść przez lata, by w pełni zrealizować się właśnie teraz, jako „wyemancypowana”, ewoluująca artystka, próbująca w stadiach twórczych niemal wszystkiego.
Wyróżniający ją od początków styl, nie ma nic wspólnego z akademizmem i naśladownictwem czegokolwiek, choć jak sama twierdzi, wiele zawdzięcza impresjonistycznym inspiracjom (czytelnym w pejzażach). Malarstwo Doroty Łaz jest rozpoznawalne w klimacie, fakturze, sposobie kładzenia pędzla, nie dające się identyfikować z nikim innym. Świetnie zakomponowane martwe natury i portrety - „specjalite de la maison” - autorki, owiane aurą tajemnicy i refleksji, romantycznej zadumy, celowo niedokreślone,  (jakże inne od wystudiowanej, eleganckiej, a jednak galanterii - mieleckich portrecistów), budzą podziw i respekt, również przez wyrafinowany dobór modeli, z charakterem.    
Wysmakowana tytułowa kolekcja prac, wielce udanie kojarzy abstrakcję z niewymuszonym realizmem. Obrazy wypełnione muzyką w sensualny iście sposób przenoszą ruch, gest muzyków w sferę odgadnionego przez malarkę ducha - Sound of Music. Zilustrować wizyjnie brzmienie muzyki – zadanie wręcz niebywałe.  Wśród znanych mi twórców współczesnych, tylko Władysław Ławrynowicz z Litwy, w konwencji symbolicznego nadrealizmu, sięgnął po ten arcytrudny temat oraz  natchniona realizmem magicznym Debra Hurd (USA). Dorocie, śmiałymi pociągnięciami pędzla i odważnym sposobem kładzenia szpachli udało się uchwycić ciężką od oparów marihuany i trunków atmosferę pubów, piwnic, jazz-klubów obok wytworności music-hallów, hieratyczności krużganków i naw katedr, przenikającym fluidem muzyki. Jeśli do tej fascynującej, przemyślanej wystawy, dodamy aktywność pedagoga plastyki jako autentyczny wysyp dziecięcych indywidualności i młodych talentów - otrzymamy niebanalny „autoportret” spełnionej, w pełni dojrzałej, artystki wyzwolonej – Doroty Łaz. Jej twórczość – wykwintne danie firmowe - pragnę polecić uwadze koneserom sztuki oraz bywalcom galerii i wystaw artystycznych.  Każdemu...!

Marek Skalski


Dorota Łaz. Artystka wyzwolona i zodiakalny Baran. Urodziła się...(jak wszyscy!). Jej dzieciństwo ukształtowane zamiłowaniem do plastyki, upłynęło w Niedźwiadzie k/Ropczyc. W 1987 roku ukończyła, postrzegane jako kuźnia talentów, osławione Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Rzeszowie, by wkrótce rozpocząć dwuletnią pracę nauczyciela plastyki w Szkole Podstawowej, w rodzinnej miejscowości Tadeusza Kantora – Wielopolu Skrzyńskim. Studia wyższe podjęła na WSP w Krakowie, uzyskując dyplom magistra wychowania plastycznego, pod kierunkiem prof. dr hab. Wojciecha Kubiczka, w roku 1994
Od kilkunastu lat żyje i tworzy w Mielcu, pracując równocześnie w Szkole Podstawowej nr 6 jako dyplomowany pedagog plastyki.
W roku 2008 ukończyła studia podyplomowe ze specjalnością oligofrenopedagogiki, co obok  pełnej pasji pracy nad uczniami uzdolnionymi plastycznie, pozwala jej oddziaływać na dzieci i młodzież z deficytami intelektualnymi. Współinicjatorka Stowarzyszenia Twórców Kultury Plastycznej im. Jana Stanisławskiego w Mielcu i jego wieloletnia członkini, zrzeszona równocześnie w Klubie Środowisk Twórczych Towarzystwa Miłośników Ziemi Mieleckiej im. Władysława Szafera.
Malarstwo sztalugowe uprawia od lat 80-tych, eksperymentując w technikach: olej, akryl, pastel (suchy i tłusty), rysunek, tempera. Od kilku lat najchętniej artykułuje się w malarstwie olejnym, śmiało operując pędzlem i szpachlą. Od niedawna manifestuje się też w malarstwie abstrakcyjnym. Uczestniczka licznych  wystaw zbiorowych STKP i KŚT (TMZM). Od marca 2009 prowadzi własną galerię. Wielorakie spektrum malarstwa Doroty Łaz można śledzić w internecie na stronie: www.dorota-laz.com
Marek Skalski


 



Wędrujemy cygańskim obozem,
nocujemy w gwiaździstej grozie,
dzisiaj pod Wielkim Wozem,
jutro na Wielkim Wozie...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Wielki Wóz

 

Muśnięć Mus Muzycznych Muz!

Tak oto w jednym zdaniu, które tu za tytuł służy, można by zrecenzować nowy tom wierszy Wojciecha Szczurka. Gdyby piszący te słowa miał niejaki wpływ na tytuł zbioru, to zapewne byłby on fuzją tytułów dwóch cykli wierszy, przewijających się uporczywie przez cały tom i artykułowałby się jako „Muśnięcia muz”, w miejsce lakonicznych „Muśnięć”. Pomysł autora, jak i dywagacje piszącego przedmowę, już na wstępie deszyfrują enigmatyzm tytułu, ewokując zaledwie otykalność, szkicownik olejny malarza w owe muśnięcia pędzlem strojny lub de facto muśnięcia warg rzeczonych muz (w domyśle Erato i jej Siostry), o których przychylność autor tak zabiega i do muz się łasi, przymila, kokietując słowem kapryśne opiekunki swego talentu, który wybuchł późno i od razu obficie – tomem „Wyśpiewać Zdziwienie”.

Obecny zbiór wydaje się być kontynuacją, prostą konsekwencją wyzwania, jakie stanowiły „Zdziwienia”, moszcząc wygodnie w przychylnej zawartości wiersze, które nie przepchnęły się przez wrota okładek debiutanckiego tomu. Obecny bliźniaczy tom przywołuje te same klimaty wędrówki po bieszczadzkich połoninach, piargach, żlebach. Osią spinającą, kośćcem i pępowiną tej poezji, jest motyw wędrówki, ciągłego poszukiwania, zauroczenie Biesem i Czadem, mitem owego
polskiego Dzikiego Zachodu, który już tylko gdzieniegdzie pozostał dziki. W odróżnieniu od „Zdziwień” nie jest to już naiwny zachłyst oniemiałego majestatem natury wtórnego odkrywcy,tylko dojrzała, mądra konstatacja filozoficzna praw życia, natury, mechanizmów przyrody, zjawisk i emocjonalnych relacji międzyludzkich. Autor nie odbiegł daleko od protagonistów śpiewanej poezji, tj. Stachury, Barana, Ziemianina, Majstra Biedy – Wojtka Bellona, jak świadczy o tym „Urodzinowy blues”, pod których przemożnym wpływem wydaje się pozostawać. Niektóre wiersze z cyklu „Piosenki” stanowią jakby portfel zamówień dla bardów bieszczadzkich, rezonans gitarowych pudeł, nieodłącznych atrybutów złazów, rajdów, wyrajów, wędrowania i magicznych ognisk wspólnotowej gromady. Ich żar wręcz zda się płonąć do taktu muzyki. Może ktoś ją napisze? Owa oczywista balladowość, muzyczność wręcz nachalna, aż błaga struny gitar o akord adekwatny.

Mniej zachwycają wiersze z cyklu „Muzy”, które jawnie muzy kokietują, podlizując się,łasząc, ale muza też człowiek, po Bieszczadach bieży chyżo i żyć z poezji musi, a autor o przychylność muz i ich muśnięcia też zabiegać pragnie. Nie ustrzegł się autor owej późnomłodopolskiej nuty, rodem ze Staffa, Leśmiana, która tu i ówdzie mocno pobrzękuje. Dziwi trochę nadmierna łatwość pisania i zadyszka, by zaistnieć kolejnym tomem. Niezdyszany dystans natomiast stanowią (i te naprawdę mnie urzekły) mądre i chłodne z pozoru wiersze różne cyklu bez tytułu, stanowiące egzegezę aktualnej, ewolucyjnej twórczości autora. Te, a zwłaszcza „Chlebowy piec”, zdają się przemawiać do wyrobionego miłośnika poezji najbardziej. Do mnie przemówiły dalece, jak cała dotychczasowa twórczość Wojciecha Szczurka, którego poetyckiemu rozwojowi przychylnie sprzyjam, ceniąc sobie z wierszami jego – obcowanie.

Marek Skalski – MarS


Jadą, jadą dzieci drogą...
Siostrzyczka i brat,
I nadziwić się nie mogą,
Jaki piękny świat!
Maria Konopnicka
„Co dzieci widziały w drodze” (1890r.)

KU ZDZIWIENIU CZYJEMU, CO ROBIĆ...
Jak tu nie zadziwić się nad „Zdziwieniami” – debiutanckim tomikiem mężczyzny w średnim wieku, który odkrył w sobie przemożną potrzebę poezjowania. Zdziwieniem wreszcie napawa natrętna myśl, dlaczego tak późno i cały ich następny rój, że to debiut jednocześnie dojrzały, i tak pięknie – naiwnie, w życie zapatrzony. Wręcz natrętnie ciśnie się młodopolska, rodem ze Staffa, refleksja: „Nic mi, świecie piękności twej zmącić niezdolne”, z tomu „Kochać i tracić” (1914r).

Miłość, szczęście, zaduma nad życiem i jego ulotnością, pięknem świata i nieuchronnym jego przemijaniem, śmierć, wieczność, smutek, cierpienie, szacunek i zgoda na wyroki boskiego demiurga – to kilka uniwersalnych uogólnień i doznań, jakie przezierają przez strofy autora, który o dziwo, posiadł łatwość pisania i trafnych skojarzeń, wyrażanych prosto, uczciwie, bez udziwnień i pseudoliterackich chwytów. Jeśli dodamy do tego intuicyjnie kobiecą wrażliwość, to mamy wyczerpujący obraz cech składających się na materię owego poezjowania. Autor prezentuje uczuciowo-refleksyjny zachwyt nad urodą świata, przetwarzając go na zdumiewająco (zadziwiająco przemyślaną) pogodną mądrość, wywiedzioną z potęgi uniwersum, z umiejętnie wyakcentowanym sacrum i profanum. Świeżo, szczerze i uroczo-naiwnie odkrywa aksjomaty obszarów, wydawałoby się wyeksploatowanych przez piszących poezję.

„Świata - poema naiwne” albo „Gucio zaczarowany”, chciałoby się powiedzieć, w nawiązaniu do cykli wierszy Miłosza. Naiwne z pozoru fantazjowanie przekonuje czytelnika „Zdziwień”. „Wszystko jest poezją” Edwarda Stachury, owa biblia wszystkich piszących, zdaje się znajdować odniesienie do tej niewymuszonej twórczości, której leitmotivem jest podróż (wędrówka), wyrażonej komunikatywnie i zgoła porywająco. Zadziwiający i rzadki to dar w odróżnieniu od licznych wyrobników słowa, u których migotliwość znaczeń ma być wyznacznikiem poziomu piszącego, a oznacza słowotok zrozumiały wyłącznie dla niego samego. Te rafy zgrabnie i zadziwiająco trafnie wyminął autor „Zdziwień”. Co prawda nie ustrzegł się - świadomych lub nie - zapożyczeń. Sentymentalno-melancholijną stylistykę łączy wyraźna pępowina z piosenkami Ewy Demarczyk a zwłaszcza z jedną („Groszki i Róże”) w wierszu „Miałaś...”. (Notabene, czy ktoś dziś jeszcze pamięta, że jej twórcami  jest autorski tandem Julian Kacper i Henryk Rostworowski). Wiersz autora broni się przed zarzutem plagiatu umiejętnym przetworzeniem, nobilitującym autora – w końcu równajmy do najlepszych. Zgrabnie i wytwornie operuje nostalgiczną metaforą, zderzając w puencie zaskakujące semantyczne antynomie, w bodaj najlepszym z tomiku wierszu „Wiosna w Zalipiu”: „...bo w drewnianych domach murowane szczęście”.

Tomik zdziwień świata jest zapisem fascynacji wędrówką śladem powsinogów beskidzkich, mistycznym kultem biesz¬czadzkich szlaków, apologetyką hieratyczności cebulastych cerkiewek, lekcją pokory wobec Radosnej Pani Urody Świata. Uderza zadziwiająca śpiewność, z  muzyki wywiedziony rym i rytm, jak z tekstów kultowych piosenek „Wolnej Grupy Bukowina” i Starego Dobrego Małżeństwa, śpiewanych na rozlicznych górskich złazach, nieodparcie cisnących się pod struny gitary w somnambulicznej magii ogniska. Cieszy nadto, zawoalowany, dyskretny erotyzm, nachylony w hołdzie kobiecie (-tom). Przed autorem wiele pracy, wiele czytania, mozolna wspinaczka po schodach wierszy własnych i cudzych, by Gucio zaczarowany – Piotruś Pan, spotkał kiedyś Pana Cogito. Tymczasem, choć młodopolski nieco, udany wcale debiut, co rzadkość w nachalnej zalewie quasipoezji.

P.S. Tomik dyskretnie dopełnia i komentuje rysunkami, najlepsza wśród mieleckich plastyków portrecistka – Ewa Czeczot.

Pozytywnie zdziwiony
Marek Skalski

Urodzona  21 sierpnia 1945 r. w Brniu Osuchowskim. Mieszkanka Brnia Osuchowskiego.Po ukończeniu szkoły podstawowej pracowała w gospodarstwie rodziców i uczęszczała do szkoły przysposobienia rolniczego w Czerminie, a następnie pracowała w „Iglopolu” w Trzcianie i w PKS Mielec, skąd w 1996 roku odeszła na emeryturę. Kocha wieś, pracę na wsi i przyrodę, wszelkie kultywowane tradycje, wyczulona jest na każde cierpienie, w szczególności cierpienie zwierząt i bezduszność człowieka. Należy do Grupy Literackiej „Słowo” od 2010 roku.

Zaproszenie

Na ucztę Cię zapraszam czytelniku miły
Menu będzie wykwintne, urozmaicone
Nasze czasy w talenty mocno obrodziły
Stąd duchowym pokarmem stoły napełnione

Pysznią się więc dorodne różne winogrona
Aby nam wapniem wzmocnić kręgosłup moralny
I kalorie też nęcą w grubych, tłustych tomach
Będą aminokwasy i węglowodany

Cenne białko w cieniutkich tomikach króluje
A jest to najcenniejszy do życia budulec
Cała gama witamin ducha prowokuje
Zapewne trudno będzie pokusie nie ulec

Warto zatem skosztować z każdego talerza
I także tę w wazie rozwodnioną zupę
Każda myśl cenna bywa, sama w sobie świeża
Nawet gdyby ją trzeba wyławiać przez lupę

Tu można też bez obawy skosztować słodkości
Bo stać się mogą dobrym katalizatorem
Kiedy los kapryśny z ciężarem zagości
Pocieszą i zabliźnią ranne serce chore

I ja tam nieśmiało swe trzy grosze podtykam
A może tam spełni choć rolę błonnika.


Rady praktyczne

Nie zatrzymuj Wisły kijem
Pozwól niech swobodnie płynie
Oliwa na wierzchu żyje
Zmierzch głupoty zaś w głębinie

Nie płyń z prądem choć porywa
Bo zagarnia martwe ryby
Często koniec smutny bywa
Gdy osaczą życia tryby

Nie idź w szranki z wiatrakami
Raczej daj im do wiwatu
Za niedługo padną sami
Ty szczęśliwy spojrzysz na to

Nie wierz wszystkim i we wszystko
Co Twe ucho rejestruje
Przesiewaj przez gęste sito
Bo to dobro owocuje

Nie krocz w parze z naiwnością
Przyjaciółka to zawodna
Gdy rozsądek przyjmiesz w gości
Twa starość będzie pogodna

Nie wydawaj też wyroków
Zanim nie przemyślisz sprawy
Choćby źdźbło raniło oko
Twój sąd nie będzie łaskawy

Nie zamykaj serca swego
Gdy jak strunę Ci porusza
Cichy głos Ducha Świętego
Gdy omdlewa Twoja dusza


Boże Dziwy

Znowu pełnia w kalendarzu
Na niebie księżyc w koła wachlarzu
Dumnie króluje w złotym otoku
Lśni jak latarnia o szarym zmroku

Dumne chmurki jak w defiladzie
Suną dostojnie w wielkiej paradzie
Ciemne jasne małe i duże
Swój wkład mają w nieba strukturze

Gwiazdek srebrnych cała plejada
Pogodną nocą do okna wpada
Takie poważne i zamyślone
Jakby z ażuru tworzą koronę

Taka to cudna niebios uroda
Że aż niekiedy zasypiać szkoda
Cicha harmonia doskonałości
Wieńczy to dzieło Boskiej mądrości

Ale powieki same się kleją
Zakodowane stałą nadzieją
Że gdy przemienię snu liczne fazy
Oczy zobaczą nowe obrazy

Zorza oznajmi że nowy dzionek
Pobudką zbudzi miły skowronek
Dzięki Ci Panie za Twoje dziwy
Bo jesteś Święty, Żywy, Prawdziwy


Karuzela

Jedzie w polu karuzela
Duży bęben tańczy młynka
Od łęcin bulwy odcina
Taka mądra ta maszynka

Pac, pac, spadają piłeczki
Różnie tańczą, podskakują
Nie ma dla nich już ucieczki
Na przyczepę wprost wędrują

A z przyczepy do piwnicy
Tam w cieple przetrwają zimę
Już szczęśliwi są rolnicy
Teraz czas siać oziminę

Ale problem z łęcinami
Co je zaraz zgarną brony
Bo nas straszą mandatami
Ekolodzy od ochrony

Wyczytali gdzieś tam z tomów
Że dym truje środowisko
Tak spłoszyli nam z zagonów
Zacny urok kartofliska

Moi drodzy bez przesady
Nie nękajcie tak rolników
Posłuchajcie mojej rady
Bo wciąż mamy trosk bez liku

Bo dylemat ten prawdziwy
Niech wszyscy przekonsultują
Kto lud w mieście będzie żywił
Gdy rolnicy zastrajkują

 


Józefa Kardyś


Urodziłam się 16 sierpnia 1950r. w Mielcu. Moi rodzice prowadzili gospodarstwo rolne w Brniu Osuchowskim. Ojciec zmarł, gdy byłam jeszcze dzieckiem. Ukończyłam I LO w Mielcu, Studium Nauczycielskie i Wyższą Szkołę Pedagogiczną w Rzeszowie – kierunek Matematyka. Uczyłam matematyki w Dobryninie, Jamach i Czerminie. Obecnie jestem emerytką.
Poezją zajmuję się amatorsko. Należę do Klubu Środowisk Twórczych w Mielcu. Wiersze ukazują się w kwartalniku „Nadwisłocze”, a można je także znaleźć w zbiorkach wydawanych okolicznościowo: „Albertiana”, „Otulić Miłość”, „Mosty ponad czasem”.

Nagrody w dziedzinie poezji:
JAROSŁAW 2004 – III nagroda w Wojewódzkim Konkursie na „Wiersz o Albertianie”
PUŁAWY 2006 – I nagroda w Ogólnopolskim Konkursie Poetyckim „O pajdkę chleba razowego”.

Józefa Kardyś
39-304 Czermin 457
woj. Podkarpackie
tel. 17 774 0 274
adres internetowy : Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
strona internetowa : www.jkardys.prv.pl


BŁOGOSŁAWIONY JAN PAWEŁ II - 1 maja 2011

 


Dzisiaj niebo bardziej błękitne
A słońce złoto rozsiewa
Mnóstwo mleczy siadło na trawnikach
W sadach w biel stroją się drzewa

Każde serce bije dziś radośniej
Dusze wszystkich krzyczą do Nieba –
Błogosławiony Jan Paweł II !
Dziś Polakom cieszyć się trzeba

I Maryi za łaskę dziękować
Za to że tu zstąpił Duch Boży
I za białe otwarte ramiona
Za otwarcie drzwi Chrystusowi

Za Ewangelii darowane słowa
I za to że jesteśmy wolni
Że uczymy się wiary od nowa
Że jesteśmy Jego rodakami

Że tu w naszej Ojczyźnie wyrastał
Wielki niedostatek cierpiąc nieraz
Że błogosławił polskie wsie i miasta
Że pokazał jak godnie umierać

Jak wybaczać wrogowi prawdziwie
I jak przyjąć Krzyż Chrystusowy
Jak codziennie modlić się żarliwie
I na odejście być zawsze gotowym

Jak przyrodę kochać i człowieka
Jak o godność ludzką zawsze walczyć
Jak szanować rodzimą kulturę
Żyć dla drugich póki sił wystarczy

Nie wstydzimy się naszej wiary
Otwieramy dziś serca na łaskę
Błogosławiony Jan Paweł II
Aureoli otoczony blaskiem


JESIENNE DRESZCZE


Dreszcz jesienny
Drobną kroplą deszczu
Na samotność spada

Starość czai się obok
Snuje nisko
We mgle zaduszkowej

Dreszcz wspina się
Po plecach pochylonych
Nad ucałowaną chryzantemą
Bolesnym wspomnieniem

Dreszcz chłodu pamięci
Ogrzewany bladym
Płomykiem znicza

Dreszcz modlitwy
Przeszywający nagłą myślą
Trzy przestrzenie –
Niebo groby i nas

Listopadowy dreszcz zadumy
Wśród spadającego złota
Liści brzóz i klonów

Dreszcze wspomnień
Uśmiechniętych twarzy
Ciepłych dłoni
Przyjaznych słów
Wracają rokrocznie końcem października
Ogarniając przypływem miłości
Wszystkie cmentarze



IZDEBKA MOJEJ MAMY

Jest taki cichy kącik
Rozmodlony od nocy do nocy.
Jest taki uśmiech serdeczny
Mimo wieku, bólu i niemocy.
Jest taka izdebka malutka
Zdrowaśkami unoszona do nieba.
Są ręce, co wciąż drobią paciorki różańca
Za żyjących, za zmarłych,
Bo za wszystkich modlić się trzeba –
Za rodziców, za dziadków, sąsiadów,
Za rodzeństwo, za dzieci i wnuki,
Za chorych, cierpiących i smutnych,
Za ludzi kultury, nauki...
Biegną palce po szczeblach paciorków,
Wiele razy okrążyły Ziemię.
Czasem Anioł szepce Pozdrowienie Anielskie,
Gdy babcia drzemie.
Nawet sen jest modlitwą
W przemodlonych na wylot poduszkach,
Bo babcia od lat wielu
Nie wstaje z łóżka.
Różańce powstrzymują skargi,
Na niewygody i bezsenność nocną narzekania.

Jakąż moc ma w sobie ta modlitwa,
że potrafi zło sobą przesłaniać?


SŁOWO

Na początku było Słowo –
Ono nawet Bogiem było.
Czy przez wieki w mocy Słowa
Aż tak wiele się zmieniło?

Słowa rodzą nowe byty
I istnienia pomnażają,
I budują nowe światy,
I nadziei życie dają.

Świat duchowy się rozrasta
Dzięki sile, mocy Słowa –
Jedne dzieła umierają,
Drugie rodzą się od nowa.

Są na świecie cenne Słowa,
Które” nigdy nie przeminą”,
A które tradycja każe
Nazywać „Dobrą Nowiną”.


TERAPIA

Znów zabrakło stabilności wnętrza,
Wypełzają stare lęki, strachy i obawy,
Niepokoje i bezsenne noce,
Choć dni bez chwil przykrych i bez picia kawy.

Wszystkie słowa puste, zapomniały wzruszać,
Wszystkie dźwięki przykre, rozstrajają ducha.
Może fletnia Pana zna rezonans duszy,
Może cię ukoi, gdy zaczniesz jej słuchać.

A może na jej dźwiękach roztańczą się słowa
Psalmów, hymnów, poezji śpiewanej kolędy,
Może siła życia mocniejsza niż chandra
Wybuchnie w twym wnętrzu i znów puścisz pędy.

Roztańczone słowa są świetną terapią,
By odnaleźć ducha pośród zatracenia.
Ceń poezję jak dziecko i wyśpiewuj rymy
Czasem z potrzeby serca, czasem od niechcenia


NAŁĘCZÓW – PUŁAWY – KAZIMIERZ

Nałęczów z pachnącym chlebem
Ze zdrojową wyborną wodą
Ze starym parkiem który przewyższa
Wszystkie inne swoją urodą
Z pięknymi rzeźbami jakże zalotnymi -
Niejednemu szkoda że są kamiennymi
Ze stawem z łabędziami z fontanną na wodzie
I z Prusem na ławeczce co z wszystkimi umawia się co dzień
A że jest sympatyczny więc ma duże wzięcie
I z każdym bardzo chętnie robi sobie zdjęcie

Puławy z parkiem z Sybillą
Z grotą z nietoperzami
I oryginalnymi w zaroślach krzewami

Kazimierz który ujmuje
Od samego początku
Artystycznym klimatem
Jego wielu zakątków
Miasteczko kocha piękno
Sztuka jest jego wartością
Dba o nią i ją buduje
Z pietyzmem i miłością
Tu trzeba mieć aparat
Szkicownik z pomysłami
Tu przyjeżdża się by powrócić
Z pełnymi kieszeniami
Nowych zdumień zdziwień inspiracji
Dla nas to jedna z najciekawszych
Artystycznych stacji



PARK W NAŁĘCZOWIE

Łagodny powiew
I mruganie stokrotek pod drzewem
Zwinna wiewiórka
Tańczy po konarach
Drobne gałązki co kołyszą liście
Karmiąc je dawką słońca
Ucząc szmeru mowy
I rudzik wśród trawy
Rozgląda się wokoło
Wszystkiego ciekawy –
Kto przemierza alejki
Kto siedzi na ławce
Podfrunął i usiadł
Na gałęzi zielonej huśtawce
I szpak spacerujący
Wśród białych stokrotek
Zanurzający dziób w trawie

Piękne...
Posiedzę popatrzę podumam
Obraz namaluję duszą...
Potem


GOŚCINNY KAZIMIERZ


Wzgórze Kazimierza
Ogląda nas zachwyconymi oczami
Spod kapelusza czerwonych dachów
Oplecionych majową zielenią
Nasycone światłem kamienne bruki
Tęczą się mienią
I tak czysto brzmią dzwony
W spokojnym powietrzu
Tak nas wita ich soczysta dźwięczność
Że wchodzenie w klimat miasteczka
To prawie jak wkraczanie w wieczność

Kazimierz ucieszył się widząc
Nasze nim zauroczenie
I pod stopy niczym dywan rzucił
Snopy światła i kamienic cienie
I gościnnie otworzył przed nami
Najpiękniejsze swoje zakątki
I pokazał miejscową kulturę
Piękne rzeźby obrazy pamiątki



MIĘDZY PIĘKNEM A MAJEM

W Kazimierzu zakwitły kapelusze turystów
I białe kawiarniane parasole
Na górze czai się piękno
Wisła lśni w dole
Wszystko spowite zielenią
Tak bogatą że nadzieję daje
Wkraczamy w przestrzeń ducha
Między pięknem a majem

Słońce igra z cieniami
Gubi świetlne korale
Tym że ktoś je pozbiera
Nie przejmuje się wcale
Turystów oprowadza
Ławkę w cieniu wskazuje
Dusze napełnia nostalgią
Bezczynność palet rujnuje


UCZESTNIKOM PLENERU

Wszystkim mieleckim artystom
Którzy piękno chcą sławić w obrazach
Odmłodzenie ducha przynosi
Kolejna inspiracyjna faza

Nałęczów Puławy Kazimierz
Wabią majem słońcem i zielenią
Barwami nieziemskiej palety
Budzą serca które jeszcze drzemią

Bez ustalonych z góry oczekiwań
Przy spacerach w duchowej przestrzeni
Rodzą się pomysły uchwycenia duszy
Miejsc które dla nas minutą na ziemi

Chłoniemy rozświetlone pejzaże
Przez powieki na wpół przymknięte
Światło piękno zamienia w witraże
Drzewa z nimbami jak figury święte

Światłem obrysowane krawędzie
Kamieniczek w barwnych pasażach
Roztańczone świetlane kolory
W naszych duszach i na naszych twarzach

Słońce pada na wysokie wieże
Ześlizguje się po grzbiecie kościoła
Wędrujemy zadumaną uliczką
Bo tam Duch Piękna nas woła

Plenerowe spotkania
Jednoczą nas z wiecznością
Czujemy się znów jak dzieci
Karmione Pięknem Miłością

Artystyczne zamiary i plany
Krótkie chwile naszego istnienia
To co widzimy podziwiamy
Bóg wpisał w plan naszego zbawienia

Wyłuskujemy wspaniałe widoki
Przemierzając swego życia drogi
A On siedząc na ruinach naszych serc
Opowiada Ewangelię ubogim

Czujemy na sobie Jego oczy
Gdy toniemy w niemym podziwie
Gubimy się wśród zachwytów
Tak zwyczajnie niemądrze prawdziwie



TO MIEJSCE

Dziwna obecność Pani naszej
Tu na tym wzgórzu Kazimierzowym
Ubogaca nas wrażliwością
I otwiera na zdumienia nowe
Daruje czyste przejrzyste milczenie
Od mówienia bardziej owocne
Obdarza wnętrza światłem kolorami
Przemienia serca w religijnie mocne

Namaluję bardzo prosty obraz
A im prostszy tym bardziej bogaty
Narysuję atmosferę tego miasta
Bez tytułu bez podpisu i bez daty
Niech spoglądający na obraz
Nad sobą się pozastanawia
I niech czyta jego tajemnicę
Co wszędzie niedomówienia zostawia

Piękno musi się dostać do wnętrza
Wszystkimi możliwymi zmysłami
I nie tylko to co jest obok
Lecz i to niewidoczne gdzieś nad nami
Życie bez podziwu dla niego
Jakieś liche wątłe i jałowe
Bez piękna i modlitwa wysycha
Ginie źródło siły duchowej

To miejsce ubrane w prostotę i siłę
Błyszczy owocnej twórczej pracy obietnicą
Tutaj się zastanawiamy
Nad istotną wielu doznań tajemnicą
Zauroczył mnie wiatr w twoich włosach
I milczenie uczące milczenia
I melodia wiślanej toni
Zbieżność w czasie naszego istnienia



PODZIWIAM


Siedzę pod parasolem
Wytchnienie nogom daję
Podziwiam piękny Kazimierz
Oplątany zielenią i majem
Kopiuję stare budowle
Zdobione frontony kamieniczek
Czerwone dachy pod niebem
I prześwity wąskich uliczek
I starą studnię i Rynek
I Wisłę i gołębie
To jeszcze nie ten Kazimierz
Bo trzeba wczuć się głębiej
W atmosferę miasteczka
W turystyczne klimaty
Odkryć w tym co widoczne
Swoiste mikroświaty
Galerie rękodzieła
Straganów parasole
Ujrzeć bogactwo dusz twórców
I tłumy turystów w dole
I ciepły nastrój ryneczku
I wspaniałe wiślane „gondole”


PLENEROWE UBOGACENIA

Co wywiozłeś w swym wnętrzu
Z Nałęczowa z Puław z Kazimierza?
Co ze skarbca swojej duszy
Wyjąć zamierzasz?
Czy zaczarowane pędzle szpachle
Świetlaną barw paletę zwinne dłuto
Leciutkie słowa?
Nim dłoń artysty ich dotknie
Nim zrodzą się w sercu od nowa
Jakieś wizje pomysły
Odnalezione zdumienia
Kiełkujące powoli
W twego wnętrza kieszeniach
Skarby twojego ducha
Wizje pomotane z talentem
W każdym jakże odmienne
Niepowtarzalnie piękne

Tworzysz i cieszysz się z tego
Że to piękno urokliwie święte
Że ktoś ujrzy twoje wrażenia
W drewnie czy w płótnie zaklęte



SZUKAM

Szukam skarbów wśród tomów,
Wersów, rozdziałów, słów...
Nim świat mój się całkiem zawali,
Czymś jeszcze zachwycę się znów.
I znalezioną perłę
Do innych skarbów dołączę,
Znów zbliżę się do Słowa,
Zbudzoną myśl dokończę.
Słowa srebrne i złote
W czystym lustrze odbite
Zawirują wśród myśli,
Ujrzą światy zakryte.
Co zrozumiem, zapiszę
Według rad mego Ducha –
W te najpiękniejsze słowa
Muszę dobrze się wsłuchać
I zatrzymać je w sercu,
By sensu Słowa nie zmienić.
Dlatego czerpię z minionych pokoleń –
Szukam korzeni.


JESTEM CZĄSTECZKĄ

Gdyby nie to i tamto,
Nie byłoby tego, tamtego...
I żałujemy poniewczasie
Lub też wstydzimy się czegoś,
A nie zdajemy sobie sprawy,
Że wszystko jest sprawą zamysłu Boskiego.

We właściwym czasie
nasze posłannictwo wypełnimy –
że nim sam Bóg kierował,
też się zdziwimy.
Zawsze myślimy, że coś zyskaliśmy
Dzięki naszym staraniom_
A „to przecież zamysł Stwórcy” –
Szepce Anioł.

Czy pracuję, czy się uczę,
Jem czy śpię –
Pan o tym wszystkim wie.
Nic nie uczynię bez wiedzy Jego –
Jestem cząsteczką planu Bożego.

DOBRA NOWINA

On szedł jak Pielgrzym
Do narodów z Dobrą Nowiną
W wielu językach darował światu
Słowa które nie przeminą

Dobra Nowina zburzyła
Porządek naszego myślenia
Naszego zapobiegania
Naszego na dobra patrzenia
Naszego mówienia słuchania
I o dostatek starania

Dobra Nowina zburzyła
Radość z bogactwa ziemskiego
I z wszystkich przyjemności
Bez udziału Wszechmogącego

Dobra Nowina nam każe
Całym życiem się cieszyć
Zatrzymać się nad Słowem
Choć świat wokół się spieszy



WYSTARCZYŁO

Tłumy stojące po kres horyzontu
W strugach deszczu
Wszyscy wsłuchani w Słowo
Deszcz łaski i wewnętrzne Światło
Rodzi się w każdym na nowo
Ogromny okrzyk radości
Z milionów serc
I brawa
Spontaniczne brawa
Dla Słowa sianego z Miłością do serc
Gdzie tylko pustynia lub trawa

Wystarczyło usłyszeć zobaczyć
Zjednoczenie serc wielu
By zrozumieć że jest świat duchowy
I ujrzeć swój początek celu

Wystarczyło znów wierzyć
Tak jak dziecko w Anioła Stróża
I odrodzić się widząc moc Ducha
Męża w bieli w kolejnych podróżach









Urodziła się 22 stycznia 1925 roku w Górkach Mieleckich w powiecie mieleckim. Po ukończeniu Szkoły Podstawowej ukończyła drugą klasę Gimnazjum w Mielcu, gdy wybuchła II wojna światowa. Po wojnie ukończyła Szkołę Gospodarstwa Wiejskiego w Krakowie i tam również kurs pocztowy. Na poczcie w Mielcu pracowała 5 lat, a następnie - w Tuszowie Narodowym. W 1960 roku zatrudniła się w Gromadzkiej Bibliotece Publicznej w Tuszowie Narodowym, gdzie przepracowała 30 lat na stanowisku bibliotekarki. Na emeryturę przeszła w 1990 roku. Prezentowana w prasie regionalnej i na stronie Internetowej Grupy Literackiej „Słowo” w Mielcu, Jej wiersze trafiły do almanachów Grupy „Z podróży na wyspy słowa” i „W rytmie słowa”, a także do wydania pokonkursowego „Strzeż mowy ojców, strzeż ojców wiary”(2009). W roku 2009 ukazał się jej debiutancki tomik poezji „Kazał nam pisać”.


 

„Czas szybko mija”

Kwiatem i gwarem wokół nas dzwoni,
a życie biegnie na przełaj – wprost
nikt nie jest w stanie go dogonić,
choćby z poezji był pleciony most.

Z pośpiechu w skroniach ci dzwoni,
a serce trawi każdy ruch,
ujmij te kwiaty, śpiew, w swe dłonie
posłuchaj co mówi twój duch.

A on cię ostrzega, nie pracuj za wiele
miej czas dla siebie i dzieci,
o błogosławieństwo poproś w kościele
bo życie jak wietrzyk przeleci

 

Burza

Po cichym poranku, zroszonej zieleni
jakby baldachim wisiał nad drzewami,
i tylko szare odcienie kamieni
wróżyły światu, że coś się odmieni.

I rzeczywiście zrozumieć nie umie,
Nadeszła burza w ogromnym szumie
I w szale wyrywała drzewa sosnowe
Wszystko w ruinę zmienić gotowe.

I wielkie szkody poczyniła wszędzie,
Zerwane dachy, linie, złamane gałęzie,
Obron nas Boże, od burz, nawałnicy
I przywróć moc, święconej gromnicy.



Nadzieja

Jeszcze nie wszystko dla nas stracone,
Nie patrzmy w przyszłość łzawymi oczyma,
Jeszcze nadejdą dni szczęściem zwieńczone,
Wkrótce się przed nami uniesie kurtyna.

Idźmy do pracy, jesteśmy u siebie
Ci co jej nie mają, Boże spraw ten cud,
By wszyscy ją mieli , nie byli w potrzebie,
Niedługo staniemy u otwartych wrót.

To chwilowe załamanie naszej egzystencji
Na przełomie wieków, też bywały burze
Szanujmy się wzajemnie, nie czujmy pretensji
I do naszych przywódców, stojących na górze.

Przebaczmy uchybienia, sami to rozumią
Przez te kłótnie kraj w biedę staczają,
W takiej atmosferze rządzić nie umieją
A przyszłość oceni, jakie cele mają.


Ukochany

Tyś w mym sercu miłość rozniecił,
Tyś do żaru rozpalił mi tętna
I przyszłość jak słońcem rozświecił.
Ta noc będzie dla mnie pamiętna


Byłeś wówczas nad wyraz uroczy,
Całując zapewniałeś niezłomnie,
Księżyc całą swą tarczę wytoczył
Że kochasz mnie nieprzytomnie


Nazwałeś mnie lilią bez skazy
Bo jaśniały me lice dziewczęce
Chciałeś tulić mnie wiele razy,
Zapytałeś dlaczego ja milczę.


Wszystko wolno gdy ksiądz ręce zwiąże
A teraz mój drogi już żegnaj,
I teraz nie ulegnę, ma cnota orężem
Więc odejdź, nie wzniecaj mych pragnień.


Wspomnienie

Wspomnienie, smutny wdzięk dawności
Woń piwonii, róż i lawendy
Gwar rodzeństwa i przyjezdnych gości,
Przeszło echem i nie wiem którędy.

Czasem we śnie po imieniu wołam
Tulę się do taty, witam go cichaczem,
A już mamy powitać nie zdołam,
Bo rzewnym zalewam się płaczem.

Chciałam brata powitać rannego
Pod Monte Cassino – krwią nasączył ziemię –
Chciałam uścisnąć tułacza biednego
I powiedzieć: „dumna jestem z ciebie”.

Już niedługo i tam się spotkamy,
Podczas wojny nie dano nam prawa,
O losach ojczyzny wszyscy pogadamy
Zdobyliście wolność, nikt nie bił wam brawa!

 



 

 

Urodził się w 1948 roku, ukończył studia na Wydziale Instrumentalnym PWSM w Krakowie. Karierę muzyczną rozpoczął w 1966 roku jako członek rzeszowskiego zespołu „Rybałci” (z Antonim Kopffem), był stałym członkiem zespołu muzycznego Estrady Rzeszowskiej, występując z czołówką polskich piosenkarzy, m.in.: Anną German, Anną Jantar. W 1972 r. podjął pracę nauczyciela w klasach puzonu i fortepianu w PSM I stopnia im. M. Karłowicza w Mielcu. W 1972 r. założył i prowadził zespół wokalny „Limbus Fatuorum”, był też współzałożycielem ZPiT „Chorzelowianie” przy SOKiS w Chorzelowie.

Od wielu lat pisze wiersze oraz komponuje muzykę i aranżuje utwory, głównie dla prowadzonych zespołów, przygotowuje dzieci i młodzieży do konkursów lokalnych i ogólnopolskich.

Wydał: „Sto piosenek dla dzieci”, „O jesieni, jesieni”, „Muzyka kameralna puzonowa”, „Staropolskie kolędowanie” (Jasełka w czterech odsłonach), „Polskie kolędy i pastorałki w opracowaniu na kwartet puzonowy”, „Wiersze na każdą okazję”, „Wiersze dla przedszkolaków”, „Poezja śpiewana”, „Piosenki i przyśpiewki ludowe oraz pieśni okolicznościowe” i „Melodie piosenek i przyśpiewek ludowych oraz pieśni okolicznościowych”.

Wyróżniony m.in.: Złotym i Srebrnym Krzyżem Zasługi, Nagrodą Indywidualną Dyrektora Centralnego Ośrodka Pedagogicznego Szkolnictwa Artystycznego I stopnia i II stopnia za
szczególny wkład w rozwój edukacji artystycznej w Polsce, Nagrodą III stopnia Ministra Oświaty i Wychowania i Odznaką „Przyjaciel Dziecka”. W 2010 roku otrzymał brązowy „MEDAL ZASŁUŻONY KULTURZE "GLORIA ARTIS”

strona internetowa >>>


Życie

Co to jest życie? – Życie to wszystko,
Wszystko co gorzkie i wszystko co słone,
Czasami słodkie – ale jakże krótko.
Pragnienie czegoś – to co niespełnione.

Co to jest życie? – Godziny, minuty,
Dni i tygodnie, w końcu lata całe.
Wzloty, upadki, radości, zwątpienia,
Chwilami wielkie, w końcu śmiesznie małe.

Co to jest życie? - Jedna długa chwila,
Banalna farsa narzucona z góry.
To przeznaczenie. Chcesz czy nie – odgrywasz.
W myśl scenariusza po raz nie wiem który.

Co to jest życie? – Zadajesz pytanie,
Ktoś się uśmiechnie, ktoś rozłoży ręce,
Co to jest życie? – Życie to wszystko.
To, że się miotasz i klęczysz w podzięce.


Zadumanie

Dlaczego starość bywa taka smutna?
Choć srebrem wabi, mądrością zniewala,
Co jest przyczyną? – Czy niepewność jutra?
Może samotność śmiać się nie pozwala.

Dlaczego starość jest taka poważna?
Pełna cierpienia, pełna zatroskania.
Chyba wesoła byłaby mniej ważna,
Co ją krępuje i kto jej zabrania?

Dlaczego starość nie może być młoda?
Dlaczego ciągle jak gorączka pali?
Pokornie milczy – zrozumieć ją można,
Swą bezsilnością bez słowa się żali.


Zdrowie

I jeszcze jedna przechodzona grypa,
Znów się udało - już nie po raz pierwszy.
Szkoda ci pracy, nie żałujesz zdrowia,
Myślisz, że ciągle będziesz najmocniejszy.

Dbasz o samochód, lepiej niż o siebie,
Zmieniasz oleje, co najmniej raz w roku.
Sam u lekarza dziesięć lat nie byłeś,
Szkoda ci czasu, wolisz święty spokój.

I tak pomyśleć, trochę ruszyć głową,
To dureń z ciebie, oj, dureń mój stary,
Musisz zrozumieć, zdrowie najważniejsze,.
Nie samochody, ordery, fanfary.


Jak nie kochać jesieni

Jak nie kochać jesieni, jej babiego lata,
Liści niesionych wiatrem, w rytm deszczu tańczących.
Ptaków, co przed podróżą na drzewach usiadły,
Czekając na swych braci, za morze lecących.

Jak nie kochać jesieni, jej barw purpurowych,
Szarych, żółtych, czerwonych, srebrnych, szczerozłotych.
Gdy białą mgłą otuli zachodzący księżyc,
Kojąc w twym słabym sercu, codzienne zgryzoty.

Jak nie kochać jesieni, smutnej, zatroskanej,
Pełnej tęsknoty za tym, co już nie powróci.
Chryzantemy pobieli, dla tych, których nie ma.
Szronem łąki maluje, ukoi, zasmuci.

Jak nie kochać jesieni, siostry listopada,
Tego, co królowanie blaskiem świec rozpocznie.
I w swoim majestacie uczy nas pokory.
Bez słowa na cmentarze wzywa nas corocznie.


Odchudzanie

Będziesz się odchudzał – wszyscy dziś to robią.
Tylko w jaki sposób? - Nie chce ci się ćwiczyć.
A może po prostu – pogniewaj się z żoną,
Sam gotuj obiadki i żadnych słodyczy !

Kapuściana dieta – sąsiad podpowiada.
Ty lubisz kapustę, ale z goloneczką,
Gorącą, pachnącą, tłuściutką i świeżą,
Dobrze przyprawioną – do tego piweczko.

Mineralna woda rano i wieczorem.
Choć wściekły i głodny – będziesz jak paluszek.
Krawiec się ucieszy, więc pomyśl, czy warto.
Ty ten sam, choć inny – gdzie twój piękny brzuszek.

Radzę – przeproś żonę, coś za coś, mój drogi.
Nie ma nic za darmo na tym pięknym świecie.
Lepiej być puszystym, wesołym i zdrowym.
Ci, co na okładkach, niech będą na diecie.

 


Refleksja

Myślisz – wystarczy ścisnąć pięści,
Zapytać – po co nam to było?
Bo przecież my to nie ci pierwsi,
Innym przed nami też się śniło.
To, co wydaje nam się nowe,
Już oni dawno wymyślili,
Przed nimi trzeba chylić głowę,
Chcieli – nie mogli – dlaczego zwątpili?
Bo głową muru... i tak dalej,
Czas jego wieczną trwałość skruszy,
Bezsilność siły, bezsilność męki,
To wszystko leży nam na duszy.
I nie wystarczy ściskać pięści,
Palcami trochę ruszać trzeba.
Do życia mało tylko chęci,
Czasami jeszcze trzeba chleba.


Feralna trzynastka

Jutro trzynasty i piątek,
Na samą myśl cierpnie skóra,
Bo kiedy sobie przypomnę,
Ta oblana matura,
Złamana noga, zgubiony portfel,
W sądzie sprawa przegrana,
Muszę coś zrobić – wezmę L-4,
Z domu nie wyjdę od rana.

Gdy pod pierzyną – szczęśliwy cały,
Chcę przespać feralną trzynastkę,
Zamykam oczy, liczę barany,
Wiem, że na pewno nie zasnę.
Już po raz któryś dzwoni telefon!
Odbieram i pęka mi głowa,
Los mnie dosięgnął!!!
Zieńciu, już jestem,
Czekam na dworcu.
TEŚCIOWA.”


Moje miasto

Z dziesiątego piętra mojego wieżowca,
Wszystko obserwuję jak z lotu szybowca.
Domy, skwery, place, ulice i drzewa,
Kiedy patrzę z okna, duma mnie rozpiera.

To jest moje miasto, tu się urodziłem,
Tu wszystko jest dla mnie, tak bliskie, tak miłe.
To jest moje miasto, znam tu każdy kamień,
Zwyczajne dla innych, najpiękniejsze dla mnie.

Widzę stadion, szkołę, za szkołą - przedszkole,
A obok kawiarnia, duże parasole.
I budka z lodami, dalej pawilony,
Po prawej kościółek i rynek zielony.

Bo to moje miasto, rodzina tu mieszka,
Wujkowie, dziadkowie i ciocia Agnieszka.
Bo to moje miasto, gdy ktoś by mnie spytał,
Czy bym stąd wyjechał? – Przenigdy i kwita.

 

 


Marcin Niziurski



Urodził się w Warszawie w 1950 roku. Studia na warszawskiej ASP (grafika artystyczna w pracowni prof. Andrzeja Rudzińskiego) ukończył w 1977 roku. Trzykrotny stypendysta Ministerstwa Kultury i Sztuki. Pomysłodawca i organizator wielu wystaw, spektakli interdyscyplinarnych i plenerów. Uprawia malarstwo olejne i akrylowe, rysunek piórkiem i grafikę artystyczną. Jest autorem ponad stu wystaw indywidualnych w Polsce, Anglii, Australii, Austrii, Francji, Holandii, Japonii, Niemczech, Szwajcarii, Szwecji i na Słowacji; nadto brał udział w wielu wystawach zbiorowych. Jego obrazy, grafiki, rysunki, kompozycje przestrzenne znajdują się w kolekcjach prywatnych i muzeach wielu krajów europejskich oraz Australii, Argentyny, Egiptu, Japonii, Kanady, RPA, USA. Jest również pisarzem i publicystą (głównie krytyka artystyczna i tematyka turystyczna). Opublikował drukiem m. in. zbiór krótkich utworów prozatorskich „Ja” (wyd. Rewasz 1992) oraz powieść „Wszechświat” (wyd. Nowy Świat 2004).

adres internetowy  : Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.
strona internetowa : www.mniziurski.free.art.pl


BAGATELKA – DRZEMKA I SŁOŃCE

Wczoraj, w samo południe
drogę sobie do domu skracając,
przemierzałem ściernisko.
Pod smukłym snopem słomy
dojrzałem pulchne słońce.
Leżało wygodnie na boku.
Drzemało.
Jakże było blisko!
Aż mi dech zaparło z wrażenia.

Jednak
rychło chrobot kroków
po rżysku
postawił je na nogi.
Spłoszyło się.
Pierzchło ze ścierni
w błękitne regiony,
żeby miotać bezkarnie
promienne obelgi
pod moim adresem.
Dogonić je,
zawrócić na pole,
zmusić,
by się opalało pospołu ze słomą
na kolor biało złoty
nie mogłem,
albowiem niebo obłoków było pozbawione.

Zatem
rozglądałem się wokół.
Sprawdzałem stogi
oraz snopki.
Omiatałem wzrokiem
nawet zwykłe wiechcie, wiązki, pojedyncze słomki,
by znaleźć,
by ujrzeć kolejne drzemiące,
choćby tylko jedno,
choćby i najmniejsze z istniejących
na tym polu
słońce...

 


CHMURA

Przyrzekłaś
mi
burzę,
wiosenko...

Pod wieczór chmura
– urocza istota
o różanej twarzy –
podeszła ku mnie falą bursztynową
tak nagle,
tak lekko,
że jej życiowy towarzysz
odziany w ciężkie niebo,
przecież niezdolny do pośpiechu
od chwili narodzin,
nadto już nie młodzian
otchłanny,
zadyszał się,
aż zszarzał z zazdrości.
Tych fluktuacji nade mną,
dziwów niespodzianych,
nie starczyło na burzę prawdziwą,
dlatego wielce delikatnie
wziąłem chmurę w oczy
i jąłem płonąć deszczem,
deszczem bursztynowym.
Teraz krążę
– złoty dym, złote krople –
po twym rozległym królestwie,
a ty klaszczesz w dłonie
i rozgrzana szepczesz:
jestem,
więc płoń,
płoń,
proszę...
jeszcze płoń,
jeszcze...


 

FURTKA

Dokoła
zamarły już krzewy,
w drzemkę zapadły drzewa,
zszarzały trawy i zioła,
zwietrzały tak niedawno jakże twarde słowa.
Witalna tu jest nadal tylko róża wiatrów,
które ogród nawiedzą niebawem gromadnie,
jak wróżył w środku lata mój przekupień czasem.
Ostre kolce krzaku
tak znacznie wystrzępiły sukienkę przestrzeni,
że na szycie, naprawy bieżące
nie starcza przędzy marzeń i wspomnień
ani zwyczajnej nitki, lnianej lub konopnej.
W dodatku warunki są nieodpowiednie.
Niemal od tygodnia pada nieprzerwanie.
Wprawdzie kapuśniaczek skrywa
mizerię codzienności,
lecz rozmywa odpowiedzialność
za ogród,
zazwyczaj chłonną jak gąbka,
stabilną niczym grunt
pod stopami.

Wieczór.
Jesteś na prowadzącej do ogrodu dróżce
– przykucnięta, oparta
o mur tuż przy furtce
zamkniętej od środka.
Oczekując mnie w zadumie,
przysypiasz.
Dlatego nie dostrzegasz zwiastuna
mego nadchodzenia
– nagłego błysku gwiazdy
nad garbem horyzontu.

Kluczem rozwieram furtkę na oścież.
Zbliżam się do ciebie ostrożnie,
po troszeczku,
w milczeniu.
Najlżejszym muśnięciem powietrza
zdmuchuję zadumę z twej twarzy
– delikatnie,
do końca,
gdyż jestem przewidujący,
dbały o szczegóły,
uważny.
Oto dlaczego wiatr,
który właśnie z muśnięcia się rodzi,
dla żartu zatrzaśnie furtkę
i odgrodzi różę.

Gdzieś odejdziemy,
zostawiwszy ogród
w świecie osobnym
wyróżniony
ku przeszłości.


LIST

Jest wieczór
– rozmyślasz schylona nad mym cichym listem.
Nagle w dłoniach postrzegasz rozszalałą burzę
– aż kręte, wyboiste od błyskawic niebo,
prowadzące w świata nie odkryte końce.
Odkrywasz krążące po wyrazach ptaki
– kruki nad spadłym między gwiazdy słońcem,
spłakanym, gdyż się stanie księżycem tej nocy –
oraz znak wyryty wśród liter: swe imię.

Jak sądzisz,
dlaczego w obrazie nieba,
przez które przenoszę płomienie strzeliste,
są znaki – słońce, imię i ptaki?
Dlaczego mój świat nierzeczywisty
przesłałem ci listem właśnie takim?


SŁOŃCE

Codziennie
oczy otwieram na oścież
i ciebie witam z nadzieją, wiarą
w twój uśmiech pogodny, słońce,
a ty wisisz nade mną pochmurne
zamknięte na głucho, na ślepo,
niezmiernie zimne, ponure,
jakże niskie,
bez promienia zdatnego do lotu, bez gotowej kropli złota,
złota choćby fałszywego.


Strach skowronka

Jestem taki, że aż strach.

Nikt nie odbierze ci strachu nawet odrobiny.
Śmiało czyń mnie odpowiedzialnym
za wielkooką postać świata.
Za to, że wiatr wieje
i wznieca tumany kurzu.
Że czasem głodno, mroźno,
a kot czyha.
Że dzwonią polne dzwoneczki we mnie.
Że kłaniam się kapeluszem do ziemi
i kwitnę znoszoną purpurą.
Mało który świat dziś zakwita inaczej.
Nie zmienię jego postaci,
ale możesz mnie dotknąć.

Śmiało!
Śmiało!!!

Dobrze, już dobrze, nie denerwuj się!
Zakwitnę nawet prawdziwym bławatkiem,
byle uśmierzyć twój lęk
przed odrobiną obaw o siebie.
Albo sam się stanę strasznie błękitnym niebem
– twym powietrznym światem –
pośmiewiskiem wszystkich straszliwych,
co się zowie, strachów,
tylko zaśpiewaj...

Zaśpiewaj mi, proszę.

Please publish modules in offcanvas position.