Urodził się 15 października 1988 roku w Mielcu. Do dziesiątego roku życia przebywał w Mielcu. Później z powodu sytuacji rodzinnej przebywał, aż do czasu pełnoletności, w Domu Dziecka w Strzyżowie. Pisze od osiemnastego roku życia.

Od 13 lat gra na gitarze z małymi sukcesami. Lubi książki André Gide, Paula Sartre czy tomik poezji Charlesa Baudelaire'a pod tytułem „Kwiaty zła”.

 

Cała ty

Przez przeźrocze twojej duszy widzę szlachetny kamień
twej wartości.
Błyszczy barwą niebiesko- diamentową.
Emanuje dobrocią i miłością Boga, i twą, w zasadzie, was obojga.
Daje odczuć swą mądrość językiem spojrzenia.
Przez pryzmat barwy twej aury, widzę ogród z winoroślą stary,
a w nim kiście spokoju i nostalgii, wiszące na radości promieni słonecznych.
Są także tyczki podtrzymujące winorośl jak aniołowie dusze swych wiernych.
Noc swym zapachem przesyca grona i noc ta spokojna pilnuje,
by czas cię rozwijał i wierzył, że dorodnie dojrzejesz w tym niby raju.
I rozum twój niczym orzech stary mądrością nas swą darzy.
Nadaje jak antenka swoje wartości życiowe i jak ofiary składa
je w naszych uszach i wzroku, i ustach.
Czego się dowiemy sami spostrzeżemy, że to wartość ponad życiem naszym nudnym na ziemi;
Zapamiętasz niejeden swój oddech i niejedno spojrzenie, które wyczuje to co osowiałe, a jak bogate w te mądrości życia.


Ci szydercy

Będziemy twardym krokiem szli, pędzili!
w zamieci dłuta ukłuć...
Jeśli droga będzie równo twarda jak sam artysta, który dłutem miota!
Przeszkodą będą nasi Przyjaciele za nogi nas łapiący,
a wręcz same nasze nogi, gnące się i łamiące
od ciężaru naszych grzesznych myśli!
A jednak i Oni, Ci czarni szydercy w loży zasiadający,
w końcu wpadną w dół swym śmiechem wykopany!
- śmiechem silniejszym od łopaty.
Nagroda dla zwycięzcy - laur zloty, honorowy
taki drobny, a jak ceniony!
Lecz nie dla poszukiwacza złota ta nagroda
I nie dla leżącego w ziemi chłopa.
I choć żywi martwymi zdają się być
I choć martwi, to swój cel osiągnęli, bo w domu złota spoczywają
w mokrej czarnej ziemi.


Dziewczyna o czarnych oczach

Dziewczyno ma, co cudne czarne oczęta masz
O wielka pani będę na ciebie czekał
Dziewczyno kwiecista o stokroć milsza
Od tulipana kwiatu u zarania czasu.

Dziewczyno młoda tyś jak kwiat na wiosnę
Uczynna droga i zwinna jak orzeł
Urocza dziewczyna zawsze inna taka modna i nieomylna
Kwiecie złoty, co zapachem uwodzisz wonią swą zwodzisz.

Miła moja, bądź ze mną blisko, całe serce ci oddam tylko
A może aż, to w końcu wszystko co mam...
Czego zapragniesz doniosę i właśnie ciebie wybiorę
Na zawsze, na zabój tylko ciebie kocham o brzasku, wieczorem za tobą szlocham
Wybieram Ciebie na zawsze o poranku w wiosnę moją damę.


Fioletowa szkatułka

Jest szkatułka i jest czas
A w niej otchłań w fiolet osnuta
Zamknięta tajemniczość, ukryte uczucia.
A on jak wiatr pędzi wokoło
delikatnie muskając jej czarodziejskie lic okucia.
Zamknięta szkatułka, zaklęta szkatułka
Lecz ni on, nie żaden zwykły ktoś jest w stanie zmienić to.
Prócz jednego, prócz Niego.
Niezwykłego czarodzieja leśnego.
Czarodziej czarnoksiężnik,
Pokłon oddawszy, pocałunek złożywszy
pojmał czas, zdjął zaklęcie,
zakochując w sobie siły w niej zamknięte.

I co będzie ? I co dalej będzie ?
Ten wie jedyny, co wirując wokoło pilnował dziewczyny.


Grobowiec śmiertelny życia

Śmierć szykuje mi trumnę, w którą czas wbija swoje gwoździe.
Ona od początku trzyma każdego w swojej kościstej garści
powoli ją zaciskając.
Nie zawaha się nigdy.
Zegarmistrz wbija swe dłuto czasu w me ciało
zdrapując, wykruszając, kreując ideał niewiadomej idei.
Ciemne aleje życia nieustannie biegnące pod górę.
Na początku walkę toczą głupcy, lecz mądrości nabywszy poddają się,
ciesząc niewolą i męką niczym masochiści...

Ona ma najzacniejszą broń - kosę - Czas.
a kunszt przemijaniem.
Jednak mądry nikt nie jest, dając się jej pojmać - w niewolę życia krucjatę...


Joanna Kłaczyńska

Jest absolwentką Wydziału Lekarskiego Akademii Medycznej w Łodzi. Mieszka i pracuje w Mielcu, z którym jest związana od 1997 roku.

Pisze od kilku lat. Dotychczas nie publikowała swoich utworów. W roku obecnym wydała tomik poezji „Przed zmierzchem” (Rzeszów 2014), a jej wiersze trafiły do prasy regionalnej.


Przed zmierzchem

 
Portret Matki

Patrzy z niego dama
strojna w młodość, radość i nadzieję.
Zalotnie opada na czoło
kapelusik z piórkiem.
Uśmiech dyskretny.
Puszysta etola
otula ciepłem ramiona.
Już na zawsze.


Stary zegar

Patrzy na nas ze ściany
od lat.
Zatrzymany ręka mistrza
do transportu.
Do nowego domu. Niech stoi.
Wierzę,
że zatrzymał dla nas
najszczęśliwsze godziny.
Niech trwają.


Mój różaniec

Jak mantrę
powtarzam codziennie:
„Zdrowaś Mario, łaski pełna”...

Przesuwam paciorki różańca.
Chcę wierzyć, że to pomoże mnie

i mojemu małemu światu

przepełnionemu troską
o bliskich.
 

Franciszek

Pełen pokory,
pełen dobroci,
pełen ubóstwa.
Święty Franciszek.
Czy będziesz nim Ty
człowieku w jedwabnej bieli
z wielkiego pałacu,
z marmurów,
z potrójnej korony.
Przybyłeś z końca świata
aby stać się drogą
dla miliarda
wpatrzonych w Ciebie oczu
z nadzieją.


Szczęście
Stephenowi  Hawkingowi  w hołdzie

Szczęście, to wyciągnąć rękę i przytulić dziecko.
Szczęście, to założyć buty i ruszyć w drogę.
Szczęście, to ufać bezgranicznie bliskiej osobie.
Szczęście, to nie mieć pragnień. To mieć rozum
odpowiedni do możliwości.
To dlatego geniusz w fotelu na kółkach

może zazdrościć osiłkowi tępoty.


Poetka

Safona złotooka
w trójbarwny aksamit
Wymuskana,
utulona,
wygładzona naszymi rękami.
Poetka skrzydlatych mruczanek
na naszych kolanach.
Pozostałaś jedyna.
Ty też pamiętasz.
A może nie wiesz,
że jesteś kotem.


Lęk

Patrzysz na mnie
powtarzasz bezradnie
te same zdania
o lęku.
Czekasz, co ci powiem.
Jak ci wytłumaczę coś,
czego nie rozumiem.
Odwracam twarz.
Łzę niezrozumienia.


Wspomnienie

Pamiętam góry niewysokie
i rzekę rwącą jak w kanionie
i gwizd pociągu w nocnej ciszy
i sowy krzyk za oknem w lesie.
I ciepłą kąpiel i herbatę
i twoje oczy, twoje dłonie.
I nasz kot płowy bławatooki,
spacery kochał w górskim lesie.
Jesienne liście, złote buki.
I tyle piękna, fascynacji
i rozmów, planów i nadziei.

Te dobre czasy w nas zostały.
Grzeją nam serca w dni zimowe,
patrzymy w przeszłość, wspominamy.
Mówimy sobie - tak nam dobrze.


Jurajskie motyle

W stożku światła lampy
odcięci wyraźnie
od czerni pokoju
tkwimy w fotelach
zatopieni
jak dwa jurajskie motyle
w bursztynowej bryłce.
Cenny klejnot,
czy eksponat
w muzeum czasu.


Nasz  dom

Widzą cię oczy satelitów,
jesteś kroplą błękitu
w bezmiarze przestrzeni
Otula cię woal oddechów,
osłania tarcza energii.
Słyszą cię.
Gwar fononów nie ginie.
Jesteś cudem,
przypadkiem,
kreacją.
Laboratorium życia.
Naszym domem.
Ziemią.


Fonon – kwant fali dźwiękowej.
 


Jesienne pożegnania

Odleciały już
daleko.
Drzewa żółte suknie
stroją.
Słońce scenę życia
oświetla.
Nie odchodźcie dobrzy ludzie
jeszcze spektakl.
Jeszcze czasu dużo macie
przed sobą.


Tyle lat jeszcze
do przeżycia.
Tyle spraw rozpoczętych
przed wami.
Nie odchodźcie, jesień taka
ciepła.
Może miłość bliskich
was zatrzyma.

Ptaki wiosną powrócą
na pewno.
Z nimi wróci nadzieja
na życie.
Nie odlatujcie tej jesieni
z ptakami.
Poczekajcie na wiosnę –

z nami.

 

Porządek  świata

Mądrości miłośnico
Filozofio
I córy twe uczone
Matematyka, Fizyka.
Wzory tworzycie,
piętrowe równania.
Pięknie opisujecie
proste prawdy, że
aby żyć świat pożera
nim zostanie pożarty.
 


Tor do Workuty

W salonce kawior i wódka.
Dzień zda się nie mieć końca.
Rytmicznie  stukają koła.
Noc odpoczynku za krótka.

Za oknem kosmiczna pustka.
Mróz tnie jak nożem, ogłusza.
Czas i pustość na wieki zamarzły,
Nawet światło się nie porusza.

Ta bryła zmarznięta na granit.
Zapis bólu, męki, Golgoty.
Ten tor święty, cmentarny, bez końca.
To szeroki tor do Workuty.


W  godzinę  do zmierzchu

Przebiorę się kiedyś
w bure wdzianko
i kapelusz bury.
Będę ławki wysiadywać
w jesiennym słońcu.
Moja przyszłość
to gołębie karmić,
gwarzyć matowym głosem
o przeszłości.
I nadzieję mieć na niebo
w jesiennym deszczu.
A teraz mam jeszcze
godzinę
do zmierzchu.

Andrzej Ciach – urodzony 26 marca 1951r. w Mielcu. Poeta, autor tekstów, dziennikarz, a ostatnio także rzeźbiarz. Przez kilka lat w latach 70-siątych był instruktorem ds. teatru w Bieszczadzkim Domu Kultury w Lesku. Ze „swoim” teatrem i sztuką zajął drugie miejsce na przeglądzie teatralnym w Horyńcu. Jego publicystyczne teksty z życia wzięte są syntezą życia, po które chętnie sięgali dotychczas tacy wykonawcy jak: Krzysztof Krzak, Andrzej Szęszoł, Wacek Firlit, Jerzy Mamcarz i Marcin Daniec.

Laureat nagrody głównej im. Jonasza Kofty na festiwalu Piosenki Studenckiej w Krakowie w 1989r. oraz nagrody Kryształowy Kamerton na festiwalu w Opolu. Jest członkiem Związku Autorów i Kompozytorów ZAKR Oddział w Warszawie. Do dziś jest czynnym artystą w Mieleckim Zagłębie Piosenki.

Drukiem ukazały się jego książki: „Ujeżdżalnia” oraz „Szurnięte Anioły”, do których wspaniałe rysunki, grafikę wykonał znakomity i niepowtarzalny malarz, artysta Krzysiek Krawiec. Jego wiersze zostały również wydane w książce Andrzeja Potockiego pt., „Natchnieni Bieszczadem – antologia poezji”. W 2008r. ukazała się płyta Krzyśka Krzaka pt. „Gdzie jest Krzysiek Krzak Śpiewający Bezpańskie Ballady o niczym” oraz w 2009r. płyta Andrzeja Szęszoła z jego tekstami - poety, rzeźbiarza, zegarmistrza czasu.


Motyl

świat dąży do prostoty
a piękny życia motyl
polecieć może gdzie chce

i nawet w śmierci siatce
radosnym jest latawcem
bo gdzie doleciał wie



Dla Luizy

Gdzie chcesz odejść Luizo?
Noc nadchodzi i deszcz
Dobra pora na jakąś kolację

Tusz wycieka spod rzęs
Lepiej spróbuj coś z mięs
Ten luminal jest taki niesmaczny

Luiza jest wrażliwa zbyt
Daleka jak do szczęścia stąd
Luiza to jest dąs i pąs
Kochać Luizę trudno dość

Nie odlatuj Luizo
Nieprzytulny jest bruk
Gdy się leci z dziesięciu doń pięter

Po co ci taki huk
Wszak sąsiedzi i Bóg
I sukienka znów będzie pomięta

Proszę zostań Luizo
Dzieciom trzeba dać jeść
Odłóż ładnie zmęczoną strzykawkę

Brzytwa ostra jest wiedz
Powiem ci jakiś wiersz
Albo chwilę na siebie popatrzmy

Luiza jest okrutna wręcz
Przebiegła niczym sam James Bond
A przecież kocham ją jak pies
I łażę za nią z kąta w kąt

Syn chce w szachy znów grać
Córka bawi się w dom
Jakiś morał jest w tej sytuacji

Tam za oknem jest świat
Trwa choć żłobi go czas
Nawet gwiazdy ci o tym zaświadczą

Luiza jest szalona wszak
I czuję w sobie się jak gość
Wszystko ma przy niej inny smak
Czasami mam już tego dość

Odjechała Luiza
Śmierciostopem do gwiazd
Nie skończyła robótki na drutach

Teraz mieszka gdzieś tam
Gdzie się kończy nasz świat
Nie przychodźcie odwiedzać jej tutaj


Razem czy osobno

Chcesz ufać chłopcze
miastu Świat?
Ono jest
jak obuchem
nie do się pozbierania.
Cierpi
na brak siebie wspak.
Jak ty chłopcze.
Jak ty.

Tego miasta
gościotrup.


Tchnienie - mgnienie

Takie kruchutkie
tchnienie - mgnienie
na rozpacz
i na uwierzenie.

Że oczy dobre,
rybka złota,
a Bóg jest Bogiem
nie despotą.

Takie maleńkie
tchnienie - mgnienie
na pamięć
i na zapomnienie.


Słowikord

Słowik był niesymetryczny
W płaczące schował się drzewo
Choć udawało, że płacze
On przecież śpiewał i śpiewał

Skrzydła owszem nie powiem
Sympatyczne skrzydełka
Jedno trochę różowe
Drugie na rosy szelkach

Tymczasem pod drzewem człowiek
Uciekał gdzieś z losu klatki
Na skórze drzewa nożem
Szyfrować chciał serca zagadkę

Co zrobić miał mały słowik
Patrząc na wszystko to z góry
Mógł tylko śpiewać więc śpiewał
Harmonię wiatru i chmury

I człowiek już nie postąpił
Jak chciał postąpić człowiek
On też był niesymetryczny
Jak ten zuchwały słowik

Na to drzewo płaczące
Wyrwało się z korzeniami
Uciekało po łące
Wstydu rosząc ją łzami

Nic się takiego nie stało
Żeby pamiętać miał który
Słowik zastrugał człowieka jak gałąź
Rzeźbią słowicze natury


Ballada na starą szafę i puste krzesła

Moje okna już skrzypią przed zimą
Stary sweter domaga się łat
Znów udało się jakoś dopłynąć
Chociaż w szafie postarzał się świat

A tu lecą znajomi do nieba
Na herbatę dziś mieli tu wpaść
I tak nagle dopada mnie trema
Widząc mola co wtulił się w płaszcz

Nie odlatujcie chłopaki
Na służbę do Pana Boga
Przecież tyle wypiło się wina
Tyle dziewczyn tuliło na schodach

Tak wam śpieszno do posad
W niepojętym błękicie
Co wam chłopcy do tego
Gdy pod ręką jest życie

Znów sikorki za oknem
A wy już w wyższych sferach
Wam to po co chłopaki
W niebie się poniewierać

Czajnik gwiżdże aż pies ogon skulił
Ciepły szal muszę kupić i koc
Puste krzesła czekają na temat
Do rozmowy na bezsenną noc

Wiem znów kiedyś z tej szafy wyjdziecie
Nagle któryś pojawi się w drzwiach
Odwiedzajcie mnie częściej koledzy
Co wam szkodzi na chwilę tu wpaść


Ostatni tramwaj przed snem

W mojej głowie jest raczej spokój
Jeszcze tłucze gdzieniegdzie się dzień
Milczkiem noc już podchodzi do okien
Myją nogi skazani na sen

Młodzi gniewni wciąż szyją na wiosłach
Niczym szwaczki gdzieś w 56
Albo cierpią zaciekle zbyt dumni
Żeby przyznać, że mają to gdzieś

Może wpadnie ktoś jeszcze na wódkę
Jakiś Byron szalony jak świat
Dom zamkniemy na kłódkę i wkrótce
Polecimy pijani do gwiazd

Potem wrócę do siebie jak zawsze
Gdy już nie chce bez celu się iść
I na ludzi przez okno popatrzę
Co normalnie po prostu chcą żyć

I znów noc przyjdzie pod nasze okna
Jak lat temu 50 czy 6
Durna młodość zachłannie dorosła
Będzie w bramie skowyczeć jak pies

Tramwaj dzwoni ostatni
Ratunkową jest tratwą
Starych szczurów lądowych jak my

Motorniczy siwiutki
Nie poskąpi nam smutku
Potem śmiać się będziemy przez łzy

Serce robi co swoje
Myśleć nie chce się zbyt
Pewnie piszą coś jeszcze poeci

I choć wiemy, że gdzieś
Przyczaiła się śmierć
Zasypiamy naiwni jak dzieci


Przygnębnik

Te same myśli
o tym samym.
Ten sam w podeszwę
wbity kamyk.

Ta sama czarna
skrzynka serca.
Tak samo skrzętnie
zapamięta.

Ta sama cisza
ciągle. Oraz
kometa łzy
i snu bohomaz.

Tak samo.
Aż trywialnie wręcz.
Trzy sześć i sześć
melduje rtęć.


Ujeżdżalnia

Po to
się ćwiczy łzy
jak konie
wyścigowe

żeby
uśmiechać się
choć wykopyrtnie
mysz i człowiek


Wszystko płynie

Byłem na rybach w mojej Polsce
Choć ona była Bóg wie gdzie
Dobrze, że już mi umarł ojciec
Bo pewnie poczułby się źle

Znowu nie brały tylko ryby
Więc głowę miałem w Sacre Couer
I tak pomiędzy, i tak na niby
Kołysał się nad rzeką dzień

Wsłuchany w drzew milczenie dumne
Wędkarskiej karty tracąc sens
Pojąłem - drzewom jeszcze trudniej
Przerzucić się na drugi brzeg

Co mnie tu trzyma ciągle nie wiem
Choć wszystko woła: leć gdzieś! leć!
Lecz jestem z Panią, rzeką, drzewem
W tę samą zaplątany sieć

Wszystko płynie, proszę Pani, wszystko płynie
Na haczyku robak miota się pamięci
Każda rzecz znaczenie ma i jakieś imię
Ale płynie, proszę Pani, i nic więcej


Na wyrost

Kiedy będę naprawdę już stary
Najbardziej potrzebny sobie
Nie chcę szczęścia szukać w aptekach
Poza tym nie wiem co zrobię

Może będę się włóczył ulicą
Ale kumpli nie będzie już w mieście
Więc usiądę wygodnie w fotelu
I sobie umrę nareszcie

Stanę w boskim tam supersamie
Najzwyczajniej po piwo i pamięć
Albo będę jadł szynkę jak głupi
Potem mogę nawet się upić

A gdy najem się już i popiję
Niebo zdziwi się - przecież nie żyję
Ja już takie mam przyzwyczajenia
I nie będę nagle ich zmieniał

Jeśli wzburzy się Anioł Gabriel
Gdy na lekcji nie zjawię się śpiewu
Powiem: ja się tu nie prosiłem
I w ogóle nic mi do tego

Pójdzie Pan Bóg po rozum do głowy
Nie pasuje tu do nas ten nowy
Jego dusza nazbyt jest żywa
Więc z powrotem i dajcie mu piwa

A to piwo będzie przepyszne
Ja tam jeszcze jakoś się wślizgnę


Mosty

Mosty na blatach stołów,
Mosty na prześcieradłach.
Mosty na trzonkach noży.
Mosty na naszych gardłach.

Dłonie.


Lattarka

Jeszcze się lustro czasu lśni
Tak samo, choć inaczej
Ludzie sprzedają swoje sny
Sami nie wiedząc za co

Praktyczni aż do kresu dni
Lojalnie wielbiąc nudę
Wciąż w oczach przechowują łzy
Świadome tej ułudy

Najeść się strachu muszą więc
I szczęściem swym zapłacić
Nim przez wilgotny wiecheć rzęs
Naprawdę świat zobaczą

A kiedy w mroku błyśnie im
Cudowna latarenka
Pozbędą się fałszywych min
I zaczną szukać piękna

Coś do zrobienia każdy ma
Lecz w której stronie świata nie wie
Wszędzie zobaczy własną twarz
Wtuloną w rozgwieżdżone niebo

Za dużo chmur nad głową lecz
Kto ptakiem się urodził wie
Polecieć można jeszcze dalej
Przez światłoczułą życia mgłę

eR jak rondo

Mylą szczęściu
się numerki.
Nie ma to
znaczenia.
Godzi wszystkich
sygnał erki.
Nie to nie.
Do niedozobaczenia



Gdzieś jest takie lustro
 
Zedrzyj ze mnie świat.
Będę rad.

O chłam
mnie lustro okłam
 

 

 

 

Elżbieta Żuchowska-Pezda

Urodziła się i mieszka w Mielcu. Jest nauczycielką biologii i przyrody, autorką kilku publikacji pedagogicznych. Od 2009 r. maluje obrazy – jej ulubiona technika to olej i kredka. W sierpniu 2011 r. została laureatką konkursu poetyckiego „NA SKRZYDŁACH IKARA” za wiersz poświęcony swojemu Tacie, natomiast w roku 2013 otrzymała trzecią nagrodę za wiersz pt. „Pożegnanie na lotnisku”. W tym samym roku otrzymała również wyróżnienie za obraz w konkursie „SAMOLOT W OBIEKTYWIE I PALECIE BARW”.

Zadebiutowała w „Artefaktach – Mieleckim Roczniku Literackim Nr 1 (2012), a kolejne wiersze trafiły także do drugiego numeru tego pisma z 2013 roku. 

Jej artystyczne pasje to fotografowanie natury, malowanie kwiatów i pisanie wierszy.
 


Mój Ikar                                      
                                                                  Tacie
Uszczęśliwiał go ryk mieleckich ikarów.
Były muśnięciem jego sensów
Pełne jego delikatnych marzeń
Szalone jego zapałem

Spracowane ręce dopieszczały każdy detal
„Mniej gadania, więcej roboty”
Dzisiaj nad moim sercem fruwają jego marzenia
A uśmiechnięte z przestworzy oczy dodają mi skrzydeł
Które trzepoczą nad popielatym kamieniem.

Tylko czasem Smutek je składa
Żeby znowu usłyszeć
WIĘCEJ ROBOTY. NIE BÓJ SIĘ ŻYĆ

Wiersz nagrodzony I nagrodą w Konkursie Literackim „Na skrzydłach Ikara” -  sierpień 2011 r


Pożegnanie na lotnisku


Uważaj!
Kiedy skończy się ten ubity pas ziemi, już ci nie pomogę.
Jesteś skazany na samotną drogę.

Patrz!
Na końcu tej ścieżki jest twoje nowe życie.
Nie pozwól, żeby oszalałe upadło w niebycie.

Pamiętaj!
Kiedy skończy się ziemia, zachłyśniesz się własną odwagą.
Ale, niech nie zgubi cię pewność siebie i życie ze swadą.

Wiem,
że złota poświata nad Ikaryjskim Morzem przeniknie cię ciepłem i beztroską,
a Ikaria jawić się będzie cudną wyspą, wręcz boską.

Synu,
niech zawsze me myśli cię chronią!
Będę czekał na wieści z duszą utęsknioną.

Wiersz nagrodzony III nagrodą w Konkursie Literackim „Na skrzydłach Ikara” -  sierpień 2013 r.


Tylko raz

Chyba trzymałam się chmury

Wokół mnie sączyła się niebiańska cisza
Sunęłam w ażurowe tunele
Wspinałam się ku pozłacanym szczytom
Ześlizgiwałam na błękitne szlaki cumulusów

Nagle
Droga bez końca dobiegła końca

Serce znowu nabrało przyzwoitości
Krew spoważniała
Tylko dłonie dalej cicho żądały radości

To dobrze, że znów widzę niebo nade mną
Poczekam
Może kiedyś wrócę do ciebie

 


Pas startowy

Cement. Zimna chropowatość.
Za nim kończy się i zaczyna wszystko.

Tam, na końcu, jest początek dla tych, co skończyli z samotnością.
Metalowa kołyska samolotu, choć otula szczelnie, jest zimna i obojętna.

Tam, na końcu, znikną i rozpłyną się smutne wczorajsze dni.
Serwowana przez stewardesy wódka bardzo im pomoże.

Tam, na końcu, jest początek odkrywania nowych twarzy i nowych chwil.
Wypełnioną przeźroczystym powietrzem przyszłość tak łatwo zobaczyć.

Tam, myśli nie chcą zasnąć.

Jak przechytrzyć tam los?



Tuż przed

Dlaczego nie mogę poszybować wyżej?

Te ciągłe uwagi i narzekania:
Uważaj!
Spadniesz!
Nie poradzisz sobie!

Co może mi się stać?

Przecież, jeśli będę się trzymał blisko ziemi, nie zobaczę swoich marzeń!

Już stąd widać, że tam, wyżej, jest tak pięknie!
Wszędzie złoty pył, brokatowe chmury, lśniące iskierki!
I jeszcze do tego wszystkiego, tak przyjemnie ciepło!
Ten słoneczny żar przyciąga niemiłosiernie!

Że marzenia kosztują za dużo?
Że marzenia są niebezpieczne?

Jak można tak zabraniać mi próbowania życia!
Przecież ono i tak do mnie przyjdzie!

 


Sztuka sprzątania

Najpierw biurko.
Trzeba rozgarnąć wczorajszy dzień.
Żeby dostać się do zmęczonych okularów.

Teraz papiery. Dużo papierów.
Na jedną stronę maszerują pilne, na drugą ciężko opadają ważne.
I co dalej?

Teraz półki z książkami.
Uwaga! Zasadzka!
Trzeba omijać te ulubione grzbiety!
Bo skończy się dramatem pośpiesznego czytania!
To grozi bezbolesnym utonięciem
w przepastnych dolinach bystrych rzek czytelniczych wspomnień i wrażeń!

Na szczęście poukładałeś mi życie.
Wchodzę spokojna w twój świat.


Powroty

Wiem czego szukam
Krążę spokojnie
I wracam niecierpliwie
Przecież gdzieś tutaj jestem

Chodzę spokojna w ciepły spełniony dzień
Ciągle zaglądam do kolorowych szyb grodzkiej
Przebiegam wspomnieniem po torach szewskiej

Czekam na to drżenie

Pochłoń mnie maszyno marzeń
Wrzuć mnie we wczorajszy dzień
Zakręć mną na zawsze, bo
Nie chcę już wracać do siebie
Nie chcę tęsknić

Poszukaj mnie może na floriańskiej
 albo krakowiaków i górali
Przecież gdzieś tutaj już jestem, ta wcześniejsza, piękniejsza, szczęśliwsza

Zaklinam się, że znowu tutaj wrócę,
Będę cię ciągle dręczyć
Albo siebie


***

Zawsze go kochałam.

Nawet wtedy, gdy
Nie wiedziałam, że będzie.

Ciągle czułam jego obecność.
Czekałam na niego.

Wiedziałam, że patrzy na mnie,
Że tęskni,
Że chce się przytulić.

I w końcu zjawił się w cudownesłoneczne południe.

Biały puch na szarym dywanie

Tak, zawsze go kochałam
Nawet wtedy, gdy
Nie wiedziałam, że będzie.


Mojej Mamie

Zawsze jest pod telefonem
Zawsze mówi mi „nie przejmuj się”
Zawsze była, nawet, gdy mnie nie było
Zawsze uśmiechem wita i tęsknym spojrzeniem żegna
Zawsze o mnie myśli
Zawsze dba o moje drobiazgi i duże sprawy

Nigdy nie będę w stanie podziękować Jej za wszystko
Niech tylko zawsze będzie


***
Do Teściów

Zrobić ci herbaty?
Może wolisz kawę?
Co chcesz oglądać?
Lubisz ten film?
Co w szkole?
Jak zdrowie taty?
Co u mamusi?

Nie usłyszę już tych pytań
W przyciemnionym świetle gościnnego pokoju

Nie odpowiem

Odpłynął gdzieś gwar
I wesołość okraszana salwami śmiechu

Zniknęła powtarzalność dni

Wokół tylko moje osamotnione odpowiedzi

Nie potrafię Was pożegnać

przez te łzy
 



Please publish modules in offcanvas position.