Urodzona 22 stycznia 1954 roku w Rzeszowie. Tam też ukończyła II Liceum Ogólnokształcące oraz studia w Wyższej Szkole Pedagogicznej. Z wykształcenia rusycystka i polonistka. W zawodzie nauczyciela przepracowała 35 lat, w tym 33 lata w Szkole Podstawowej im. Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Tuszymie. Od września 2011r. przebywa na emeryturze. Zakochana w poezji Haliny Poświatowskiej.

Od kilku lat stara się ujmować swoje uczucia w strofy. Autorka licznych wierszy oraz haiku, w którym się specjalizuje. Publikuje swoją poezję na Zaszafiu / www.zaszafie.pl /, pod pseudonimem "belferka" oraz na blogu www.zanaar.bloog.pl

Artykuły:
W lustrze babiego lata Elżbiety Pyzik

u schyłku

za progiem tyle dróg
śnieg szarości wybiela
sumienie usypia
stary rok kartki liczy
odmierza godziny
upadki Ikarów do wora wciska
cichy poblask kominka
drogę w przyszłość wyznacza
ryzyko porażki myśli odważne
przywołuje do poziomu morza
nawet niżej do depresji
obarczona pękatym brzemieniem doświadczeń
czekam na ruch ze strony przybysza

bezsenność
Stado baranów
sięgnęło Jakubowej drabiny

Myśli z prędkością światła
bombardowały umysł,
plącząc postaci i wydarzenia.

Zegar na wieży kościelnej
kończył kolejny pracowity dyżur.

A ona?

Ona prężyła się zalotnie
na poduszce snów.
Bezsenność jestem
- szeptała.

Rodzicom
ciemne ramiona krzyża
ozdabiam kirem bólu z którym potrafię już żyć
kwiaty chryzantem
wkładam do wazonu
by czuły się jak firanka wspomnień
odprowadzona w ostatnią drogę
zapalam świeczkę pamięci
by poczuć ciepło Waszych serc
wrastam w płytę chodnika
i trwam i prowadzę monolog
który nie dokończy niedomówionego

***
tylko w poezji
duszę swą odsłaniam
na chwil kilka
a ramiona twe
otwarte są
na moje słowa
zamykam miłość naszą
i strzegę przed światem
odkrywam prawdę
między wierszami
wybiegam na spotkanie
i spełnienie
jestem wolna od myśli
spokój burzących
mój świat ze snu
prawdziwy się staje
i kochać mi wolno

dłońmi ramion dotykam
i skrzydła wyczuwam


lubię
zatrzymywać cię wierszem
nad kubkiem kawy porannej
kiedy samotność strwożona
umyka w zastygłe ramiona nocy

a ty
kreślisz mój portret
pocałunkiem słów nie wypowiadanych
pragnieniem miłości
która syci nie karmi

dotykiem dłoni
przemierzającym sny
do miejsc nieznanych

i jestem twoją Ewą
w chaosie przemijania

***
gdy jesień na dobre zagości
w mych progach
babie lato zwiąże w kokardę
rozpierzchłe marzenia

na tafli lustra
zakreślę palcem twe imię
a noc zaczesze biel włosów
bolesnym wspomnieniem

lekcję nadziei będę odrabiać
do ostatnich godzin snu


kocham
spokój moich myśli
gdy tuż obok jesteś

szybkie ruchy dłoni
wygładzające drogi zmarszczek

tak radosne lustro wnętrza
jak o świtaniu łąka kwiatów

rozciągam po naszym niebie
aby jawą się stały
niedomalowane do końca tajemnice

słowami wypełniam usta
o podróży wspólnej

bo ciągle jesteśmy spóźnieni

więc może tym razem
zdążymy
na wspólne przemijanie


jutro
jest czekaniem
do miejsc nienazwanych
gdzie wiatr rzeźbi dla nas
przystań dni

gdzie o poranku
nieskalanym żadnym błędem
oddechy wyrównuje
wygładza wgłębienie
na poduszce twoich oddaleń

dłonie w dłoni układa
rozpala zmysły poezją syte

a księżyc
drogę pospiesznie
wśród gwiazd wymiata
romantyk stary

Haiku

***
na moim niebie
słońce twe imię kreśli
słów brak emocjom


***
pierwszy przymrozek
chryzantemy na grobach
wartę skończyły

***
z nieba błękitu
spływają tchnieniem wiosny
poezji skrzydła


***
przez iskry w oczach
tchnienie na ego spływa
trwa lato w sercu


***
ty ja i lato
zauroczeni wizją
czasu przyszłego

***
kończący się dzień
kartka zapisana
drobną czcionką serca

***
maturę zdaje
sędziwy kasztanowiec
powtórka za rok

***
rozterki duszy
na wietrze chorągiewka
przeciągam strunę

***
wypiję kwartę lata
chwycę słońce w locie
utonę w marzeniach

***
zapach lata
w pamięci zapisany
kłosami zboża

***
zamknęłam myśli
w haiku napisanym
barwami lata
***
przymrozek na trawie
rozpuszcza się wraz z cukrem
w filiżance kawy

***
po winorośli
przemknął słońca promyk
rodzynków żniwa

***
płomienie wspomnień
jak żywe na granicy
życia i śmierci

***
wełniane skarpety
mole wyżerkę zrobiły
a mróz trzyma

***
radośnie białe
róg Amaltei skradły
szlak nieprzetarty

***
woda się marszczy
wiatr chmury rozwiesza
pragnę spokoju.

Urodził się w 1971 roku w Sanoku, a od 1976 roku mieszka w Mielcu. Tu ukończył Szkołę Podstawową nr 5 a następnie Technikum Budowlane. Interesuje się poezją i uprawia malarstwo sztalugowe. Wiersze zaczął pisać w wieku 25 lat. Zadebiutował w TR "Korso" wierszem pt " Modlitwa narkomana"(pierwotny tytuł "Modlitwa szarego człowieka we mgle).Od kilku lat pisze do szuflady, od 2010r należy do Grupy Literackiej "Słowo".

„MODLITWA SZAREGO CZŁOWIEKA – WE MGLE…”

Zimna szarość- niczym wiosna,
Nieprzetarte ścieżki kryje,
Dumna, wolna, bezlitosna,
Bezszelestnie mgła się wije…

Choć odwieczne są to prawa,
I przyrody strona jedna,
Źle, gdy siła się jej wzmaga,
Gdyż istota ludzka biedna…

Mgła swą biel wciąż rozpościera,
Na granicach tego świata,
Pustkę ma za przyjaciela,
Ze słabością wciąż się brata…

Pod jej płaszczem wszystko ginie,
Kształty, cienie, promyk słońca,
Nawet człowiek, co przy winie,
Upatruje wciąż jej końca…

Niczym czas jest nieuchwytna,
Chociaż mniejsze stawia kroki,
Dusza, która nie jest sprytna,
Pozna ból i strach głęboki…

Przy jej gęstych, mocnych sidłach,
Wzrok sokoli to potęga,
Szary człowiek przy mamidłach,
Po omacku celu sięga…

Lecz daremną jest to próbą,
Przy okrągłym życia kształcie,
Wie to człowiek, co przed zguba,
Wznosi modły swe zażarcie…

Mgła, jak niegdyś, bez wzruszenia,
Swoje karty wciąż wykłada,
Szary człowiek do kamienia,
Swą kamienna twarz przykłada…

Wzrok ma smutny, zapłakany,
Ręce wznosi swe do góry,
Los przeklina, co mu dany,
Gdyż nie sprawdza się raz, który…

W zbożu, w polu pięknym,
Gdzie przez mgłę przykryta droga,
Człowiek głosem zachrypniętym,
Zwraca się do swego Boga…

„ Panie –światła i ciemności,
Ty, co władasz ludzką duszą,
Pełen serca i litości,
Czemuż ludzie grzeszyć muszą…?


Czemu świat ten, dzieło Twoje,
Ludzka ręka przeinacza,
A samotne serce moje,
Pełne smutku krew przetacza…?

Czemu błądzę, szukam celu,
Szczytu swojej własnej góry,
Wiem, przede mną było wielu,
Powiedz,– który jestem, który..?


Pozwól odkryć swe talenty,
Lub pomnożyć te, co dane,
Bym się nie czuł jak przeklęty,
Gdyż Twe dary zmarnowane…

Dodaj sił i mocy Twojej,
W każdym czynie mym, geście,
Choć powstałem bez swej woli,
Ja nie żyję –chcę żyć wreszcie…!

Chciałbym cofnąć koło zdarzeń,
Przeznaczenie znać do końca,
Uciec od swych ciągłych marzeń,
By na jawie dożyć końca…

Chcę dumnie patrzeć w oczy,
Przy ostatnim serca drżeniu,
Ludziom i tej mgle, co kroczy,
Wiedząc o własnym spełnieniu…

Pragnę silnym być i zdrowym,
By móc zwalczać ból, nieszczęście,
Chcę też być kimś wartościowym,
To jest moje własne szczęście…

Wiem, nie jestem godzien Panie,
Gdyż są innych większe żale,
Prosić o Twe zmiłowanie,
Im błogosław wiecznie, stale…!

Nie bądź dla mnie Panie srogi,
Wyzwól wszelkie dobro we mnie,
Wskaż mi koniec własnej drogi,
Mgłę okrutną weź ode mnie…!”

Szary człowiek wstał i poszedł,
Kamień został tylko niemy,
We mgle zniknął, a gdzie doszedł,
Nigdy tego nie zgadniemy…

Bez miary

Życie, — jaką też miarą należy cię mierzyć,
wielkością słów czy gestów — może własnych przeżyć,
skrywanych skrzętnie pragnień lub spełnionych marzeń,
może ciszą, hałasem — kołowrotem zdarzeń?..

A może tylko rytmem wschodzącego słońca,
blaskiem gwiazd i księżyca — na niebie bez końca,
potęgą własnych doznań lub też świadomości,
strachem albo odwagą, falą namiętności?..

Może stopniem własnego wzlotu lub upadku,
częstotliwością przeznaczenia i przypadku,
radością, bólem, odpowiedzią czy pytaniem,
kolejnym powrotem lub kolejnym rozstaniem?..


Jak by cię nie ujmować lub próbować mierzyć,
jesteś darem, wartością, którą trzeba przeżyć,
ogarnąć duszą, ciałem pośród miar liczności,
trzeba cię mierzyć miarą bez miary — miłości!

13.02.2005


Wieczności...

Wieczności — ileż mieścisz w sobie chwil życia,
Ile oddechu, tęsknoty, łez i miłości,
Czy wypełnia cię hałas, czy zupełna cisza,
Czy więcej jest w tobie smutku, czy radości?..

Powiedz… ile mieścisz wieków w swej wieczności,
Ile pełnych istnienia początków i końca,
Ile zdrad jest w tobie, a ile wierności,
Jak mam cię mierzyć — blaskiem księżyca czy słońca?..

Jak mam cię uchwycić lub, jakich słów mi trzeba,
Wszak nie mogę cię dotknąć i ująć w dłonie,
Tyś nieskończona jest niczym płaszczyzna nieba,
Powiedz, jaka też to moc w twym łonie płonie?!..

Cóż ci, więc zapewnia bezkształtność twojej formy,
Bezbrzeżne, przezroczyste ściany twego ciała,
Czemu tak trudno jest określić twoje normy,
I wszystko, co mieścisz, co wciąż w tobie działa?..

Czymże jesteś — wieczności, nieuchwytny tworze,
Własnym żyjesz czasem, czy znaczysz jego drogę,
Czy ktoś twe istnienie pojmie, lub zgłębić może,
Tak wiele jest pytań… czy jeszcze pytać mogę?..

Powiedz, — czym zatem jesteś, nieśmiertelny dziele,
Który drwisz i masz za nic zwykłe ramy życia?
Podobnie człowieka w jego ziemskim ciele,
Jakże daremne stają się więc serca bicia?!..

Wszystko, co łączy ducha z ciałem w całość,
Zatem — czy ja w ciebie, czy ty we mnie wnikasz,
Z braku odpowiedzi ogarnia mnie żałość…
Czy jesteś też w miejscu, czy ciągle gdzieś znikasz?..

Bo nie wiem już, czym jesteś i gdzie mam cię szukać?..

08.05.2008


Szkic

Samotność — Ty i ja — czas zamknął nas w swych słowach,
w dźwięcznym kształcie zdań, w nieznanej linii losu,
w bezbarwnym potoku, na falach przeznaczenia,
budując jakże nową, bezimienną prozę dnia…

Podążam za ciągiem słów oczami wyobraźni,
wsłuchując się w ich rytm, szukając Twojej twarzy,
próbuję sporządzić szkic słownego uniesienia,
odbity w literach kształt tajemnej postaci…

Na próżno wytężam wzrok, nie widzę wciąż obrazu,
zbyt szybko płynie czas, zbyt szybko mija rozmowa.
Czy w oczach Twoich jest blask, czy są bez wyrazu,
a może nie ma słów, by mogły piękno ich oddać?..

Nie, one żyją! Radosne niosą usta dźwięki,
lecz nie wiem, czy barwa ich równa jest barwnej treści,
a słodycz, czy dopełnieniem jest słodkiej rozmowy…
A może przewyższa swą głębią pryzmat miłości?..

Nie wiem, skończyła się rozmowa, nie widzę już nic,
czas zamknął swą opowieść, ucichły fale dźwięku,
przepadł gdzieś w wyobraźni zarysowany szkic,
Nie przemawia już nikt — słychać wciąż głos samotności!.. 

24.07.2008


Życie

Kochaj mnie „teraz” i „jutro”, — lecz kochaj stale,
Światłem dnia i ciemnością nocy, w każdy czas,
Oceanem nadziei, gdzie wiary są fale,
Chórem spełnienia od sopranu, aż po sam bas...

Kochaj każdą porą roku, każdym jej echem,
Świeżym powiewem wiosny i przez zimowy lód,
W letni, ciepły wieczór przepełniony śmiechem,
Lub w jesienny deszcz i przeszywający chłód...

Kochaj tęczą namiętności, myślą i czynem,
Obrazem tęsknoty wśród upływających snów,
Pełnym bukietem rozkoszy, słodyczy winem,
Pragnieniem gorętszym od wypowiedzianych słów...

Kochaj oddechem woli i siłą marzenia,
Wsparciem, obecnością — na każdej z moich dróg,
Kiedy małe i wielkie toczą się zdarzenia,
I nawet wtedy, kiedy wielce zrani mnie „wróg”...

Kochaj i nie przestawaj nucić mi o świcie,
Pokazywać biciem serca każdy jego sens,
Kochaj mnie pieśnią miłości Ty, moje Życie,
Kochaj mnie „teraz” i „ jutro” przez każdy swój kęs!..

19.04.2011


Pytania do Miłości

Czym jesteś Miłości lub cóż też jest w Tobie,   
Że dla Ciebie rodzi się i umiera człowiek?
Gdzie źródło jest Twej siły i jakiej jest miary,
Że tylko śmierć potęgą dorównać Ci może?
Skąd czerpiesz swoje tchnienie niezmienne od wieków,
Że wszystko jest z Twej woli nic zaś bez Ciebie?
Powiedz, zatem Miłości, co znaczy Twe imię,
Skoro zapisane jest na Ziemi i Niebie?
Skoro aż tak wielu opiewało Cię wieszczy,
I stałaś się treścią dla poezji czy pieśni?..
Czym jesteś Miłości, bo przecież Cię nie słychać,
To jednak są symbole Twojego istnienia?
Przychodzisz, zostajesz lub znikasz w wieczności,
Rzucając cień bólu, nadziei lub spełnienia?..
Gdzie należy Cię szukać i przy jakiej gwieździe,
Wszak nie widać Twych skrzydeł w swej rozciągłości?
Czy można Cię odnaleźć i wyjść na spotkanie,
Skoro skupiasz w swym losie niejedną drogę?
O, najdroższa Miłości proszę powiedz szczerze,
Co należy uczynić, by Cię nie przegapić?
By nie przejść obojętnie wśród Twych znaków czasu,
Czy zjawiasz się raz w życiu, czy wiele razy?..
I kiedy już jesteś, czy jesteś tą jedyną?
A gdy już będziesz powiedz, jak też Cię zatrzymać,
Jakie też podjąć kroki, by Cię nie utracić?
Najszlachetniejszy klejnocie ziemskiego życia,
Czy można upatrywać sens większy od Ciebie?!..
Czym jesteś Miłości, gdyż trudno Cię wyrazić,
I zamknąć jednoznacznie w czynie i słowie?
Czy pojawiasz się z pierwszym promieniem słońca,
Lub też z pierwszym zalotnym mrugnięciem powiek?
Czy też określa Cię mocniejsze drżenie serca,
Lub wirujące szczęście zaklęte w głowie?
A, może zawiera Cię słodycz uniesienia,
Okraszona deszczem swych barwnych pocałunków?
Czy jesteś może płynącą łzą z tęsknoty,
Albo też bólem wyrosłym gdzieś z jej wnętrza?
A może jesteś stałym pragnieniem bliskości,
Odwzajemnionym szacunkiem aż po kres życia?
Może uściskiem dłoni pośród przeznaczenia,
Na trwale łączącym wiarę z zaufaniem?
Cierpliwością, dobrocią bez oznak zawiści,
Tym, co się zaczyna i nigdy się nie kończy?
Może jesteś wszystkim i każdym z osobna,
Tak wiele pozostało pytań bez odpowiedzi?..
Ktoś kiedyś znowu zacznie rozważać o Tobie...
Czymkolwiek jesteś i jakie jest Twe znaczenie,
Jesteś najpiękniejsza, gdy wypływasz z serca!...

17.05.2010


Wyznanie...

Tak wiele pragnę Ci dać, a tak mało mogę,
Przemierzam pośród myśli swoją własną drogę,
I szukam odpowiedzi na życia pytanie:
,”Co ofiarować sercu za jego tykanie?..”

Tak wiele pragnę Ci dać wśród czterech por roku,
Błękitną przestrzeń nieba odbitą w oku,
Pełne radości wschody i zachody słońca,
Gwiezdne upojenie ciągnące się bez końca...

Tak wiele pragnę Ci dać na każdy dzień życia,
Nadzieje wzmacniające Twego serca bicia,
Wiarę dającą siłę ciału jak i duszy,
Uczucie wolności, którego nic nie skruszy...

To wszystko pragnę Ci dać, lecz tego jest mało,
Choćby Ziemię z Niebem połączyć się dało,
Choćby u stop Twych złożyć księżyc jak i słońce,
Zbyt piękne jest Twe serce, zbyt rozległe końce...

Tak wiele pragnę Ci dać, a tak mało mogę,
Przemierzam bezustannie swoją ziemską drogę,
I wciąż się zastanawiam jak ująć Cię wielce,
Przyjmij proszę w darze moje skromne serce!..

Tak wiele pragnę Ci dać, lecz nie mam nic więcej...

21.01.2010


Sonata — Dla Ciebie...
Do utworu L. van Beethovena „ Moonlight Sonata”   

cichutko, cichutko... leciutko, leciutko...
wiatr wieje, wiatr wieje... muzyka, muzyka...
i słychać, i słychać... jak szumi, jak szumi...
jezioro, jezioro... i niebo mym świadkiem
jak tęsknię i szukam i wołam...
więc gdzie jesteś, proszę, powiedz mi, powiedz, gdzie?..
szukam cię już tak długo, całe życie... tyle lat...
kto skradł mi cię z tafli szkła?..

więc proszę, powiedz mi, gdzie blask twój piękny znikł,
i jak tu, jak tu dalej, dalej żyć...
w smutnych, czarnych chmurach tła?..
wciąż cię wołam, usłysz mnie i mój krzyk —
proszę cię, wróć!..
dlaczego tak już jest, że znikasz jak we śnie,
gdzieś tak... daleko stąd, daleko gdzieś...
aż po horyzont dnia... aż po żal...
proszę zostań przy mnie dłużej,
niech poczuję serca bicie,
niech ożyję w blasku twym...
cichutko... leciutko... wiatr wieje, wiatr wieje...
i słychać, i słychać... jeziora, jeziora...
szum... i żal...

23.02.2008

Urodzony w Rykach, mieszka w Mielcu. Absolwent Liceum Ogólnokształcącego w Rykach (1961), studiował na Wydziale Humanistycznym Uniwersytetu Marii Curie – Skłodowskiej w Lublinie, gdzie w 1967 roku uzyskał tytuł magistra filologii polskiej. Po studiach pracował jako statysta i dubler w „Filmie Polskim”, polonista i wychowawca w domu dziecka, po czym w 1975 roku zatrudnił się w Ośrodku Rehabilitacji Zawodowej WSK Mielec na stanowisku pracownika socjalnego.  W 1975 roku ukończył studia podyplomowe z zakresu pedagogiki specjalnej i uczestniczył w międzynarodowym sympozjum Światowej Organizacji Pracy przy ONZ w Sztokholmie, gdzie wygłosił referat. W 1981 roku uczestniczył w tworzeniu struktur NSZZ „Solidarność” w WSK Mielec. Należąc do Klubu Inteligencji Katolickiej brał udział w proteście przeciwko likwidacji znaków religijnych, w efekcie czego został dyscyplinarnie zwolniony z pracy. Po przywróceniu do pracy został skierowany do Robotniczego Centrum Kultury na stanowisko instruktora. Wówczas przerwał studia doktoranckie i w 1985 roku ukończył kurs kulturalno – oświatowy. W 1990 roku mianowany dyrektorem Miejskiego Ośrodka Kultury w Mielcu, a następnie w 1998 zastępcą dyrektora Samorządowego Centrum Kultury Ds. Domu Kultury, skąd w 2009 roku odszedł na emeryturę. Był dwukrotnie radnym miejskim. Jest zagorzałym myśliwym, ale przede wszystkim znawcą literatury i sztuki.

Pisze recenzje tomików poezji, a także do wystaw znanych mieleckich twórców.


O wystawie Doroty Łaz

MALOWANA MUZYKĄ SZTUKA,

akcentuje autorską wystawę Doroty Łaz – znanej w mieleckim środowisku plastycznym – malarki. W  zdziwieniu, uniesiona – brew! Dlaczego, dopiero teraz?!

Z  nieznanych powodów, ta interesująca artystka, zawsze obecna w kręgu twórców STKP i KŚT TMZM, nie doczekała się dotąd znaczącej wystawy prac.  Uczestniczka niezliczonych przeglądów, wystaw zbiorowych, plenerów i prezentacji prac wychowanków – bez własnej wystawy?! Mniej godna?! Dotknięta anatemą własnego środowiska?! Nic podobnego! Ta pragmatyczna, ukształtowana artystycznie twórczyni, uprzedzająco skromna, do swego wernisażu po prostu odpowiedzialnie dojrzewała. Zadziwiająco krytyczna wobec swych malarskich kreacji, przemykająca wystawy zbiorowe jedną lub dwiema zauważalnymi pracami, zaskakująca techniką, tematem, metodą twórczą (coraz to, inną), eksperymentująca z samą sobą, w oczekiwaniu na odczyn środowiska, metodycznie „dorastała” do tej ważnej chwili - wystawy autorskiej. Brnęła uparcie przez meandry  środków wyrazu artystycznego, by po latach skonstatować, że najbardziej odpowiadającą jej formą wypowiedzi jest niemal od zawsze uprawiane - malarstwo olejne. Rozważna indywidualistka, potrafiła tę charakterystyczną odrębność nieść przez lata, by w pełni zrealizować się właśnie teraz, jako „wyemancypowana”, ewoluująca artystka, próbująca w stadiach twórczych niemal wszystkiego.
Wyróżniający ją od początków styl, nie ma nic wspólnego z akademizmem i naśladownictwem czegokolwiek, choć jak sama twierdzi, wiele zawdzięcza impresjonistycznym inspiracjom (czytelnym w pejzażach). Malarstwo Doroty Łaz jest rozpoznawalne w klimacie, fakturze, sposobie kładzenia pędzla, nie dające się identyfikować z nikim innym. Świetnie zakomponowane martwe natury i portrety - „specjalite de la maison” - autorki, owiane aurą tajemnicy i refleksji, romantycznej zadumy, celowo niedokreślone,  (jakże inne od wystudiowanej, eleganckiej, a jednak galanterii - mieleckich portrecistów), budzą podziw i respekt, również przez wyrafinowany dobór modeli, z charakterem.    
Wysmakowana tytułowa kolekcja prac, wielce udanie kojarzy abstrakcję z niewymuszonym realizmem. Obrazy wypełnione muzyką w sensualny iście sposób przenoszą ruch, gest muzyków w sferę odgadnionego przez malarkę ducha - Sound of Music. Zilustrować wizyjnie brzmienie muzyki – zadanie wręcz niebywałe.  Wśród znanych mi twórców współczesnych, tylko Władysław Ławrynowicz z Litwy, w konwencji symbolicznego nadrealizmu, sięgnął po ten arcytrudny temat oraz  natchniona realizmem magicznym Debra Hurd (USA). Dorocie, śmiałymi pociągnięciami pędzla i odważnym sposobem kładzenia szpachli udało się uchwycić ciężką od oparów marihuany i trunków atmosferę pubów, piwnic, jazz-klubów obok wytworności music-hallów, hieratyczności krużganków i naw katedr, przenikającym fluidem muzyki. Jeśli do tej fascynującej, przemyślanej wystawy, dodamy aktywność pedagoga plastyki jako autentyczny wysyp dziecięcych indywidualności i młodych talentów - otrzymamy niebanalny „autoportret” spełnionej, w pełni dojrzałej, artystki wyzwolonej – Doroty Łaz. Jej twórczość – wykwintne danie firmowe - pragnę polecić uwadze koneserom sztuki oraz bywalcom galerii i wystaw artystycznych.  Każdemu...!

Marek Skalski


Dorota Łaz. Artystka wyzwolona i zodiakalny Baran. Urodziła się...(jak wszyscy!). Jej dzieciństwo ukształtowane zamiłowaniem do plastyki, upłynęło w Niedźwiadzie k/Ropczyc. W 1987 roku ukończyła, postrzegane jako kuźnia talentów, osławione Państwowe Liceum Sztuk Plastycznych w Rzeszowie, by wkrótce rozpocząć dwuletnią pracę nauczyciela plastyki w Szkole Podstawowej, w rodzinnej miejscowości Tadeusza Kantora – Wielopolu Skrzyńskim. Studia wyższe podjęła na WSP w Krakowie, uzyskując dyplom magistra wychowania plastycznego, pod kierunkiem prof. dr hab. Wojciecha Kubiczka, w roku 1994
Od kilkunastu lat żyje i tworzy w Mielcu, pracując równocześnie w Szkole Podstawowej nr 6 jako dyplomowany pedagog plastyki.
W roku 2008 ukończyła studia podyplomowe ze specjalnością oligofrenopedagogiki, co obok  pełnej pasji pracy nad uczniami uzdolnionymi plastycznie, pozwala jej oddziaływać na dzieci i młodzież z deficytami intelektualnymi. Współinicjatorka Stowarzyszenia Twórców Kultury Plastycznej im. Jana Stanisławskiego w Mielcu i jego wieloletnia członkini, zrzeszona równocześnie w Klubie Środowisk Twórczych Towarzystwa Miłośników Ziemi Mieleckiej im. Władysława Szafera.
Malarstwo sztalugowe uprawia od lat 80-tych, eksperymentując w technikach: olej, akryl, pastel (suchy i tłusty), rysunek, tempera. Od kilku lat najchętniej artykułuje się w malarstwie olejnym, śmiało operując pędzlem i szpachlą. Od niedawna manifestuje się też w malarstwie abstrakcyjnym. Uczestniczka licznych  wystaw zbiorowych STKP i KŚT (TMZM). Od marca 2009 prowadzi własną galerię. Wielorakie spektrum malarstwa Doroty Łaz można śledzić w internecie na stronie: www.dorota-laz.com
Marek Skalski


 



Wędrujemy cygańskim obozem,
nocujemy w gwiaździstej grozie,
dzisiaj pod Wielkim Wozem,
jutro na Wielkim Wozie...
Maria Pawlikowska-Jasnorzewska
Wielki Wóz

 

Muśnięć Mus Muzycznych Muz!

Tak oto w jednym zdaniu, które tu za tytuł służy, można by zrecenzować nowy tom wierszy Wojciecha Szczurka. Gdyby piszący te słowa miał niejaki wpływ na tytuł zbioru, to zapewne byłby on fuzją tytułów dwóch cykli wierszy, przewijających się uporczywie przez cały tom i artykułowałby się jako „Muśnięcia muz”, w miejsce lakonicznych „Muśnięć”. Pomysł autora, jak i dywagacje piszącego przedmowę, już na wstępie deszyfrują enigmatyzm tytułu, ewokując zaledwie otykalność, szkicownik olejny malarza w owe muśnięcia pędzlem strojny lub de facto muśnięcia warg rzeczonych muz (w domyśle Erato i jej Siostry), o których przychylność autor tak zabiega i do muz się łasi, przymila, kokietując słowem kapryśne opiekunki swego talentu, który wybuchł późno i od razu obficie – tomem „Wyśpiewać Zdziwienie”.

Obecny zbiór wydaje się być kontynuacją, prostą konsekwencją wyzwania, jakie stanowiły „Zdziwienia”, moszcząc wygodnie w przychylnej zawartości wiersze, które nie przepchnęły się przez wrota okładek debiutanckiego tomu. Obecny bliźniaczy tom przywołuje te same klimaty wędrówki po bieszczadzkich połoninach, piargach, żlebach. Osią spinającą, kośćcem i pępowiną tej poezji, jest motyw wędrówki, ciągłego poszukiwania, zauroczenie Biesem i Czadem, mitem owego
polskiego Dzikiego Zachodu, który już tylko gdzieniegdzie pozostał dziki. W odróżnieniu od „Zdziwień” nie jest to już naiwny zachłyst oniemiałego majestatem natury wtórnego odkrywcy,tylko dojrzała, mądra konstatacja filozoficzna praw życia, natury, mechanizmów przyrody, zjawisk i emocjonalnych relacji międzyludzkich. Autor nie odbiegł daleko od protagonistów śpiewanej poezji, tj. Stachury, Barana, Ziemianina, Majstra Biedy – Wojtka Bellona, jak świadczy o tym „Urodzinowy blues”, pod których przemożnym wpływem wydaje się pozostawać. Niektóre wiersze z cyklu „Piosenki” stanowią jakby portfel zamówień dla bardów bieszczadzkich, rezonans gitarowych pudeł, nieodłącznych atrybutów złazów, rajdów, wyrajów, wędrowania i magicznych ognisk wspólnotowej gromady. Ich żar wręcz zda się płonąć do taktu muzyki. Może ktoś ją napisze? Owa oczywista balladowość, muzyczność wręcz nachalna, aż błaga struny gitar o akord adekwatny.

Mniej zachwycają wiersze z cyklu „Muzy”, które jawnie muzy kokietują, podlizując się,łasząc, ale muza też człowiek, po Bieszczadach bieży chyżo i żyć z poezji musi, a autor o przychylność muz i ich muśnięcia też zabiegać pragnie. Nie ustrzegł się autor owej późnomłodopolskiej nuty, rodem ze Staffa, Leśmiana, która tu i ówdzie mocno pobrzękuje. Dziwi trochę nadmierna łatwość pisania i zadyszka, by zaistnieć kolejnym tomem. Niezdyszany dystans natomiast stanowią (i te naprawdę mnie urzekły) mądre i chłodne z pozoru wiersze różne cyklu bez tytułu, stanowiące egzegezę aktualnej, ewolucyjnej twórczości autora. Te, a zwłaszcza „Chlebowy piec”, zdają się przemawiać do wyrobionego miłośnika poezji najbardziej. Do mnie przemówiły dalece, jak cała dotychczasowa twórczość Wojciecha Szczurka, którego poetyckiemu rozwojowi przychylnie sprzyjam, ceniąc sobie z wierszami jego – obcowanie.

Marek Skalski – MarS


Jadą, jadą dzieci drogą...
Siostrzyczka i brat,
I nadziwić się nie mogą,
Jaki piękny świat!
Maria Konopnicka
„Co dzieci widziały w drodze” (1890r.)

KU ZDZIWIENIU CZYJEMU, CO ROBIĆ...
Jak tu nie zadziwić się nad „Zdziwieniami” – debiutanckim tomikiem mężczyzny w średnim wieku, który odkrył w sobie przemożną potrzebę poezjowania. Zdziwieniem wreszcie napawa natrętna myśl, dlaczego tak późno i cały ich następny rój, że to debiut jednocześnie dojrzały, i tak pięknie – naiwnie, w życie zapatrzony. Wręcz natrętnie ciśnie się młodopolska, rodem ze Staffa, refleksja: „Nic mi, świecie piękności twej zmącić niezdolne”, z tomu „Kochać i tracić” (1914r).

Miłość, szczęście, zaduma nad życiem i jego ulotnością, pięknem świata i nieuchronnym jego przemijaniem, śmierć, wieczność, smutek, cierpienie, szacunek i zgoda na wyroki boskiego demiurga – to kilka uniwersalnych uogólnień i doznań, jakie przezierają przez strofy autora, który o dziwo, posiadł łatwość pisania i trafnych skojarzeń, wyrażanych prosto, uczciwie, bez udziwnień i pseudoliterackich chwytów. Jeśli dodamy do tego intuicyjnie kobiecą wrażliwość, to mamy wyczerpujący obraz cech składających się na materię owego poezjowania. Autor prezentuje uczuciowo-refleksyjny zachwyt nad urodą świata, przetwarzając go na zdumiewająco (zadziwiająco przemyślaną) pogodną mądrość, wywiedzioną z potęgi uniwersum, z umiejętnie wyakcentowanym sacrum i profanum. Świeżo, szczerze i uroczo-naiwnie odkrywa aksjomaty obszarów, wydawałoby się wyeksploatowanych przez piszących poezję.

„Świata - poema naiwne” albo „Gucio zaczarowany”, chciałoby się powiedzieć, w nawiązaniu do cykli wierszy Miłosza. Naiwne z pozoru fantazjowanie przekonuje czytelnika „Zdziwień”. „Wszystko jest poezją” Edwarda Stachury, owa biblia wszystkich piszących, zdaje się znajdować odniesienie do tej niewymuszonej twórczości, której leitmotivem jest podróż (wędrówka), wyrażonej komunikatywnie i zgoła porywająco. Zadziwiający i rzadki to dar w odróżnieniu od licznych wyrobników słowa, u których migotliwość znaczeń ma być wyznacznikiem poziomu piszącego, a oznacza słowotok zrozumiały wyłącznie dla niego samego. Te rafy zgrabnie i zadziwiająco trafnie wyminął autor „Zdziwień”. Co prawda nie ustrzegł się - świadomych lub nie - zapożyczeń. Sentymentalno-melancholijną stylistykę łączy wyraźna pępowina z piosenkami Ewy Demarczyk a zwłaszcza z jedną („Groszki i Róże”) w wierszu „Miałaś...”. (Notabene, czy ktoś dziś jeszcze pamięta, że jej twórcami  jest autorski tandem Julian Kacper i Henryk Rostworowski). Wiersz autora broni się przed zarzutem plagiatu umiejętnym przetworzeniem, nobilitującym autora – w końcu równajmy do najlepszych. Zgrabnie i wytwornie operuje nostalgiczną metaforą, zderzając w puencie zaskakujące semantyczne antynomie, w bodaj najlepszym z tomiku wierszu „Wiosna w Zalipiu”: „...bo w drewnianych domach murowane szczęście”.

Tomik zdziwień świata jest zapisem fascynacji wędrówką śladem powsinogów beskidzkich, mistycznym kultem biesz¬czadzkich szlaków, apologetyką hieratyczności cebulastych cerkiewek, lekcją pokory wobec Radosnej Pani Urody Świata. Uderza zadziwiająca śpiewność, z  muzyki wywiedziony rym i rytm, jak z tekstów kultowych piosenek „Wolnej Grupy Bukowina” i Starego Dobrego Małżeństwa, śpiewanych na rozlicznych górskich złazach, nieodparcie cisnących się pod struny gitary w somnambulicznej magii ogniska. Cieszy nadto, zawoalowany, dyskretny erotyzm, nachylony w hołdzie kobiecie (-tom). Przed autorem wiele pracy, wiele czytania, mozolna wspinaczka po schodach wierszy własnych i cudzych, by Gucio zaczarowany – Piotruś Pan, spotkał kiedyś Pana Cogito. Tymczasem, choć młodopolski nieco, udany wcale debiut, co rzadkość w nachalnej zalewie quasipoezji.

P.S. Tomik dyskretnie dopełnia i komentuje rysunkami, najlepsza wśród mieleckich plastyków portrecistka – Ewa Czeczot.

Pozytywnie zdziwiony
Marek Skalski

Urodzona  21 sierpnia 1945 r. w Brniu Osuchowskim. Mieszkanka Brnia Osuchowskiego.Po ukończeniu szkoły podstawowej pracowała w gospodarstwie rodziców i uczęszczała do szkoły przysposobienia rolniczego w Czerminie, a następnie pracowała w „Iglopolu” w Trzcianie i w PKS Mielec, skąd w 1996 roku odeszła na emeryturę. Kocha wieś, pracę na wsi i przyrodę, wszelkie kultywowane tradycje, wyczulona jest na każde cierpienie, w szczególności cierpienie zwierząt i bezduszność człowieka. Należy do Grupy Literackiej „Słowo” od 2010 roku.

Zaproszenie

Na ucztę Cię zapraszam czytelniku miły
Menu będzie wykwintne, urozmaicone
Nasze czasy w talenty mocno obrodziły
Stąd duchowym pokarmem stoły napełnione

Pysznią się więc dorodne różne winogrona
Aby nam wapniem wzmocnić kręgosłup moralny
I kalorie też nęcą w grubych, tłustych tomach
Będą aminokwasy i węglowodany

Cenne białko w cieniutkich tomikach króluje
A jest to najcenniejszy do życia budulec
Cała gama witamin ducha prowokuje
Zapewne trudno będzie pokusie nie ulec

Warto zatem skosztować z każdego talerza
I także tę w wazie rozwodnioną zupę
Każda myśl cenna bywa, sama w sobie świeża
Nawet gdyby ją trzeba wyławiać przez lupę

Tu można też bez obawy skosztować słodkości
Bo stać się mogą dobrym katalizatorem
Kiedy los kapryśny z ciężarem zagości
Pocieszą i zabliźnią ranne serce chore

I ja tam nieśmiało swe trzy grosze podtykam
A może tam spełni choć rolę błonnika.


Rady praktyczne

Nie zatrzymuj Wisły kijem
Pozwól niech swobodnie płynie
Oliwa na wierzchu żyje
Zmierzch głupoty zaś w głębinie

Nie płyń z prądem choć porywa
Bo zagarnia martwe ryby
Często koniec smutny bywa
Gdy osaczą życia tryby

Nie idź w szranki z wiatrakami
Raczej daj im do wiwatu
Za niedługo padną sami
Ty szczęśliwy spojrzysz na to

Nie wierz wszystkim i we wszystko
Co Twe ucho rejestruje
Przesiewaj przez gęste sito
Bo to dobro owocuje

Nie krocz w parze z naiwnością
Przyjaciółka to zawodna
Gdy rozsądek przyjmiesz w gości
Twa starość będzie pogodna

Nie wydawaj też wyroków
Zanim nie przemyślisz sprawy
Choćby źdźbło raniło oko
Twój sąd nie będzie łaskawy

Nie zamykaj serca swego
Gdy jak strunę Ci porusza
Cichy głos Ducha Świętego
Gdy omdlewa Twoja dusza


Boże Dziwy

Znowu pełnia w kalendarzu
Na niebie księżyc w koła wachlarzu
Dumnie króluje w złotym otoku
Lśni jak latarnia o szarym zmroku

Dumne chmurki jak w defiladzie
Suną dostojnie w wielkiej paradzie
Ciemne jasne małe i duże
Swój wkład mają w nieba strukturze

Gwiazdek srebrnych cała plejada
Pogodną nocą do okna wpada
Takie poważne i zamyślone
Jakby z ażuru tworzą koronę

Taka to cudna niebios uroda
Że aż niekiedy zasypiać szkoda
Cicha harmonia doskonałości
Wieńczy to dzieło Boskiej mądrości

Ale powieki same się kleją
Zakodowane stałą nadzieją
Że gdy przemienię snu liczne fazy
Oczy zobaczą nowe obrazy

Zorza oznajmi że nowy dzionek
Pobudką zbudzi miły skowronek
Dzięki Ci Panie za Twoje dziwy
Bo jesteś Święty, Żywy, Prawdziwy


Karuzela

Jedzie w polu karuzela
Duży bęben tańczy młynka
Od łęcin bulwy odcina
Taka mądra ta maszynka

Pac, pac, spadają piłeczki
Różnie tańczą, podskakują
Nie ma dla nich już ucieczki
Na przyczepę wprost wędrują

A z przyczepy do piwnicy
Tam w cieple przetrwają zimę
Już szczęśliwi są rolnicy
Teraz czas siać oziminę

Ale problem z łęcinami
Co je zaraz zgarną brony
Bo nas straszą mandatami
Ekolodzy od ochrony

Wyczytali gdzieś tam z tomów
Że dym truje środowisko
Tak spłoszyli nam z zagonów
Zacny urok kartofliska

Moi drodzy bez przesady
Nie nękajcie tak rolników
Posłuchajcie mojej rady
Bo wciąż mamy trosk bez liku

Bo dylemat ten prawdziwy
Niech wszyscy przekonsultują
Kto lud w mieście będzie żywił
Gdy rolnicy zastrajkują

 

Please publish modules in offcanvas position.