Mamcarz Jerzy

Mielecki bard

Rozmawiamy z Jerzym Mamcarzem – pieśniarzem, kompozytorem i poetą. Mielczanin od wielu już lat mieszkający w Warszawie, ciągle identyfikuje się z Mielcem ale jak deklaruje...


Powspominajmy stare czasy, wyrastał Pan w cieniu mieleckich ośrodków kultury. Związany był Pan również z naszym Domem Kultury, oczywiście...

Najdłużej. To były głównie lata 70-te, a od końca 1982r.uprawiam zawodowo piosenkę autorską. Wtedy miałem możliwość wielokrotnie reprezentować środowisko artystyczne Mielca, na różnych przeglądach, konkursach czy festiwalach. Po egzaminach w Ministerstwie Kultury, u prof. Bardiniego, moja działalność zaowocowała pracą w kabarecie w Warszawie. Był to kabaret Ostatnia Zmiana, w którym pracowali m.in. Anita Dymszówna, Jerzy Cnota, Piotr Skarga, Stefan Zach, a także Jan Himilsbach. W ciągu 5 lat odwiedziliśmy wszystkie większe miasta i ośrodki w kraju. Potem był krótki epizod współpracy z Tomkiem Raczkiem, gdzie prezentowaliśmy koncerty pod hasłem „Ze sztuką na ty”. Natomiast od koncertu w Pradze, gdzie reprezentowałem pr. III PR na festiwalu OIRT, czy jeszcze później po Tage der Leichten Musik w Hessischen Rundfunk we Frankfurcie n. Menem, a może bardziej trafnie, po moim drugim recitalu telewizyjnym zarejestrowanym na Woronicza, zacząłem funkcjonować jako wykonawca samodzielny, który prezentuje swoje recitale. I tak zostało do dzisiaj.

Jak trafił Pan do Piwnicy pod Baranami?

Pod koniec moich studiów na Politechnice Krakowskiej, na tejże uczelni zorganizowano konkurs Old Folk Meeting, który wygrałem. Przewodniczącym jury był znany grafik i działacz Instytutu Katyńskiego Adam Macedoński. To właśnie Adam zaprowadził mnie do Piwnicy i przedstawił Piotrowi. Piotr Skrzynecki z Jackiem Zielińskim przesłuchali moje pieśni. Piotr powiedział: Dobrze, dziś wieczorem zaczynasz występy w kabarecie. Tak się zaczęła moja przygoda z Piwnicą, przerwana po roku przez stan wojenny. Później były pewne powroty i luźna współpraca.


To za Pana pośrednictwem Piwnica pod Baranami na początku lat 90 zawitała do Mielca...

Miałem przyjemność wystąpić w tym koncercie. Przyznaję, było to duże wydarzenie dla miasta. Można powiedzieć, że jeżeli chodzi o tzw. wrażliwość artystyczną, rodzaj estetyki, ostrogi artystyczne, to zdobywałem je właśnie tam, w piwnicznych zakamarkach. Jest to o tyle istotne, że gdziekolwiek bym nie pojawił się z moim recitalem, recenzenci mówią, że słychać w nim echa krakowskiej nuty.

Należy pan do grona nielicznych piszących poetów, którzy jednocześnie poprzez swoją działalność estradową popularyzują poezję. W Starym Dobrym Małżeństwie występuje na co dzień również poeta Adam Ziemianin – który tą drogą prezentuje swoje utwory publiczności. Poezja śpiewana dociera do ludzi lepiej niż tomik poetycki?

Funkcja muzyki w przypadku piosenki poetyckiej jest służebna. Chodzi o to, żeby wiersz nie tyle dopełnić, co przekazać w formie bardziej strawnej, z ludzką twarzą. A wtedy okazuje się, że poezja to nic strasznego, trudnego i odległego, że można ją namacalnie odczuć i w pełni zrozumieć. W przypadku bardzo intelektualnej i skomplikowanej poezji taki utwór może wymagać wielokrotnego słuchania, ale zawsze jest przynajmniej ta pierwsza warstwa znaczeniowa, która mam nadzieję, zawsze dotrze do słuchacza.

Czy określenie poezja śpiewana pasuje do pańskiej twórczości?

Poezja śpiewana to: słowa mówione, muzyka grana. Jest taka definicja kabaretowa i jest coś w tym prawdy; ponieważ śpiew jest to mówienie, tyle że na dźwiękach. Ja unikam tego sformułowania, ponieważ w tym co robię zawsze interesowało mnie, oprócz naprawdę dobrego słowa, które czerpię również z twórczości polskich poetów współczesnych od Barańczaka po Herberta, to żeby każdy utwór miał pewien charakter, żeby to nie było wykonywanie jednego utworu, tak jak w przypadku wielu moich kolegów, którzy śpiewają całe życie jedną pieśń i ewentualnie zmieniają tekst. W warstwie muzycznej moich utworów pojawiają się na przykład rytmy samby czy tanga. Jest różnorodność, jeśli chodzi o dynamikę jak i stronę słowną.



Ma pan bardzo interesujący tembr głosu i świetną dykcję, a to cechy nie zawsze obecne u wszystkich bardów estrady...

Moi koledzy bardzo często swoją drogę rozpoczynali od pisania tekstów. Poziom literacki, tego co pisali, upoważniał ich do występów na scenie. U mnie rzecz wyglądała inaczej. Najpierw uzyskałem zawód artysty estrady. Zostałem członkiem ZASP-u, czyli związku odtwórczego, bo taka jest rola aktora, czy niejednokrotnie osoby występującej na scenie. Rozpocząłem od wykonywania cudzych tekstów, najpierw ukształtowałem, można to tak nazwać „aparat wykonawczy”, będąc wielokrotnie uczestnikiem Ogólnopolskich Warsztatów Piosenkarskich, pod okiem znanych wykładowców Akademii Teatralnych i Muzycznych jak: Ewa Mentel, Lech Terpiłowski, Zbigniew Górny, Janusz Kondratowicz czy Andrzej Ibis-Wróblewski, który zaakceptował moje pierwsze próby literackie i zachęcał do pisania. Stąd teksty autorskie pojawiły się trochę później. Tekst jest rzeczą najistotniejszą w tym co robię, ale warstwa muzyczna stanowi ważne dopełnienie.

Uprawia pan sztukę trudną, nie komercyjną – jaki jest odbiór tego rodzaju gatunku twórczości muzycznej? Przychodzą ludzie na koncerty?

Udaje mi się dotrzeć do różnych pokoleń. W ostatnim okresie najwięcej recitali zagrałem w Warszawie , np. Klub pod Harendą, Klub Aktora, w ramach Ogólnopolskiego Przeglądu Piosenki Autorskiej OPPA 2005, w teatrach: Rampa, Na Woli, Stara Prochownia, w Ogrodach Frascati, w cyklu Galeria Śpiewających Poetów, który ma miejsce w warszawskich muzeach literatury, w większości Ośrodków i Domów Kultury Warszawy, ale bywa że wyjeżdżam do ciekawych miejsc w Polsce, jak Muzyczna Owczarnia, znakomity klub w Szczawnicy-Jaworkach. Ta grupa słuchaczy może nie jest zbyt liczna, ale utrzymuje się od wielu już lat na stałym poziomie. A poza tym teksty, które wybieram lub piszę są komunikatywne i czytelne. Staram się aby pojawiały się w moich recitalach elementy satyry, w formie doskonałej pożywki dla inteligentnych ludzi.

Media, a telewizja zwłaszcza kierują się głównie kryterium oglądalności, pragną przyciągnąć masowego widza. Gatunek, który Pan uprawia rzadko gości w ich ramówkach…

Kryterium oglądalności powinno jedynie dotyczyć mediów komercyjnych i wtedy to jest zrozumiałe, ale ściganie się telewizji publicznej, która ma wpływy z budżetu i abonamentów, z komercyjną, jest wychowawczym samobójstwem. A gdzie kształtowanie gustów, misyjność…

Pomówmy o znakomitym, dwupłytowym wydawnictwie, w którym Pan uczestniczył i do którego realizacji walnie się przyczynił. „Bardowie ZAKR-u” – bo tak zatytułowana jest ta płyta - to rejestracja warszawskiego koncertu z okazji 60-lecia Związku Autorów i Kompozytorów Polskich ZAKR. Prowadził Pan ten koncert wspólnie ze Stanisławem Klawe, a wśród wykonawców same znakomitości...

Ze Stanisławem prowadziliśmy i występowaliśmy w tym programie. Pomysł, który zastosowałem do tego koncertu był taki, że zaprosiłem artystów o ugruntowanej pozycji, takich, którzy wykonują własne recitale i są członkami ZAKR-u. Jest tam: Krzysztof Daukszewicz, Piotr Bakal, Andrzej Brzeski, Stanisław Klawe, Ryszard Makowski, Marek Majewski, Kuba Sienkiewicz. Moją ideą było zintegrować warszawskie środowisko, co zresztą udało się, tak żebyśmy mogli od czasu do czasu pojawić się na większym koncercie wspólnie. Nota bene tym koncertem właśnie zainaugurowała działalność Warszawska Scena Bardów, jako stowarzyszenie, którego jestem prezesem. Od strony artystycznej, natomiast, myślę, że wspólnie się uzupełniamy i inspirujemy.

Czy płyta Bardowie ZAKR-u będzie miała edycję ogólnopolską ?

Wygląda na to, że tak. Radiowa Agencja Fonograficzna jest zainteresowana tym, aby tę płytę wydać. Będzie utrzymana forma dwukrążkowa, być może tylko z niewielką korektą. Warszawskie media interesują się tym materiałem. Paweł Sztompke, kierownik redakcji Muzyczna Jedynka, już parokrotnie na temat tej płyty i całego projektu wypowiadał się na antenie.


A może by tak nowy sezon kulturalny otworzyć w Mielcu tym spektaklem?

Bardzo chętnie. Byłaby to okazja pojawić się w Mielcu po latach przerwy. Program, który prezentujemy jako Kabaret Literacki BARDOWIE to ok. 3 godzinna propozycja intelektualna z mocnym akcentem na satyrę, co tworzy znakomitą zabawę.

Pamiętamy trzy Pańskie recitale w Mielcu. Bardziej znają pana w całej Polsce i w Warszawie, okazuje się, że Mielec nie jest zbyt łaskawy dla swoich artystów. Cóż, nikt nie jest prorokiem we własnym kraju.

Tak. To był chyba 98 rok, kiedy pojawiłem się tutaj z Krzysztofem Litwinem, z okazji otwarcia wystawy jego grafik (jak napisała Polityka wykonanych w stylu Chagalla) do moich wierszy, które wydała Bellona w tomie „ …jeszcze tańczą ogrody”. Trochę czasu już upłynęło, więc może to twierdzenie jest prawdziwe. Wywędrowaliśmy z żoną na stałe do Warszawy. Ale mamy tu dom i nadal chętnie i często do Mielca wracamy. Jestem u siebie i tam i tu.

Satyra to inna strona pańskiej działalności, znamy pańskie próby w tym gatunku – nie ciągnęło pana do kabaretu?

W kabaretach działałem, ale raczej od strony piosenki literackiej, jako przeciwwaga dla czystej satyry. Choć przyznam, że jest mi ona coraz bliższa, jak się dobrze przyjrzeć, większość moich utworów na pierwszy rzut oka bardzo poetyckich, ma podtekst satyryczny. Bo jedynie w tym widzę sens istnienia, żeby się uśmiechnąć od czasu do czasu.

Plany wydawnicze – przygotowuje pan dwa tomy poetyckie do druku..

Pierwszy: z cyklu przewodniki poetyckie, jest o Italii. Piszę głównie o architekturze, stąd do każdego obiektu przypisany jest wiersz o pewnych walorach poznawczych, Cieszę się, że prof. Wiktor Zin zadeklarował, że swoim piórkiem i węglem je zinterpretuje. Świat antyczny jest mi bliski, mam nadzieję, że jeśli się ukaże ten pierwszy tom, będą kolejne o Grecji, może Francji... Pan profesor namawia mnie żebym napisał jeszcze przewodnik po Polsce. Druga pozycja – wspólnie z Krzysztofem Krawcem przygotowałem tomik ”Żeby lub żaby”, który będą ilustrowały jego prace w technice malarsko – komputerowej. Obie pozycje oczekują na ukazanie się. Mam nadzieję, że to niedługo nastąpi.

Kroi się nowa płyta Jerzego Mamcarza?

Ona jest nagrana, jeśli chodzi o demo, już tak gdzieś od trzech lat. Przyznaję, że mało energii poświęciłem na to, by się ukazała. Warto by się tym zająć, ale niestety ciągle brakuje mi czasu.

A może książka z płytą, teraz to modne?

Ten układ już u mnie zaistniał, bo wydawnictwo Bellona dołączyło moją płytę nagraną z Zygmuntem Kuklą i muzykami jego orkiestry Kukla Band, do partii tysiąca sztuk mojego tomiku „...jeszcze tańczą ogrody”. W tej książce zastosowałem taki mój autorski pomysł, żeby każdy wiersz był narysowany, czyli zinterpretowany graficznie. Udało mi się namówić do tego projektu Krzysztofa Litwina. Myślę, że w przypadku tomu „Ponte, przewodnik poetycki - Italia” będzie podobnie, takie sprzężenie zwrotne, obie sfery: literacka i graficzna będą się wzajemnie przenikać.

Ostatnie pytanie - czy Piwnica pod Baranami przetrwa?

Trudno dać prostą odpowiedź na to pytanie. Na pewno przetrwa, tylko, jaka to będzie kondycja, to jeszcze trudno powiedzieć. Największa broń Piwnicy to środowisko krakowskich intelektualistów i jeżeli będzie pielęgnowała ich gusty, to przetrwa bez wątpienia.

Dziękuje za rozmowę

 

Please publish modules in offcanvas position.