Urodziła się w 1966 roku w Kraśniku, dzieciństwo spędziła w Zdziechowicach. Ukończyła Technikum Ekonomiczne w Stalowej Woli i z tym miastem związała się na kolejne lata, tu założyła rodzinę. Pracowała w Dziale Księgowości w Hucie Stalowa Wola. Pasjonuje się zielarstwem i medycyną naturalną, uzyskała certyfikat UE w tej dziedzinie. Przez wiele lat opiekowała się ciężko chorą mamą i w tym okresie zrodziła się u niej potrzeba wyrażenia swoich emocji, przemyśleń, nastrojów w formie poetyckiej. Początkowo pisała „do szuflady”, w ostatnich latach opublikowała kilka wierszy w stalowowolskiej gazetce promocyjnej „Free”. Od kilku lat uczestniczy w spotkaniach Stowarzyszenia Literackiego „Witryna” w Stalowej Woli i Mieleckiej Grupy Literackiej „Słowo”. Przygotowuje do druku swój debiutancki tomik, poświęcony pamięci Mamy.

Szklane serce    

Moje serce skaleczone
Moje serce szklane
Deszcz łez rozbija
Na okruszki szkła
Każdego dnia.
Nie zbieraj
Bo się pokaleczysz.


Nadzieja

Zbieram garściami wspomnienia
Łowię minione chwile
Myślami biegnę, by złapać szczęście
I zaległą nadzieję…
Wiara daje siłę i mówi
Że wróci miłość do świata i ludzi.


Tato, dlaczego?

Wspomnienia o Tobie męczą tak
Gdy w nich widzę Twoją przemęczoną twarz.
Ale dotyk trawy, gdy chodzę wśród łąk
To łagodny dotyk Twych spracowanych rąk.
Dzisiaj, gdy życie i rodzina może mnie zaskoczyć
To pamiętam Twoje spokojne oczy.
Gdy najbliżsi dzielą na czworo włos
To pamiętam Twój ciepły i łagodny głos.
Czasem, gdy się sama po mieszkaniu snuję
To myślę o Tobie – Ciebie mi brakuje.
Mam w życiu wszystko, nie brak mi niczego
A jednak za Tobą tęsknię, kto to wie, dlaczego…


Pociąg marzeń

Wsiadam do pociągu marzeń
Za oknem góry, lasy, równiny
I tylko stukot kół o szyny
Wytrąca mnie ze snu.

Rozglądam się wokół
I nie widzę Cię, Mamusiu…
Tak bardzo tęsknię
Choć mówią, że czas leczy rany…

Nie wyznaczam sobie celu podróży
Bo w moich marzeniach i tęsknotach
Wydaje mi się, że zbliżam się do Ciebie…


Dzień Matki

Gdy żyłaś, świat był wspaniały…
Nauczyłaś mnie życia, otworzyłaś oczy
A teraz tęsknota tylko za mną kroczy.
Wydawałaś się krucha, lecz jak trzeba – silna
A ja na lekcji życia byłam dosyć pilna.
Dziś, gdy życie tak boli, serce z żalu się kuli
Nikt mnie nie wysłucha, nikt mnie nie utuli…
Gdy byłaś obok, czułam się jak w niebie
A niedługo pierwszy
Dzień Matki
Bez Ciebie…



Drobiazgi

Swego szczęścia szukaj w drobiazgach
W słońcu, co świeci
W zapachu kwiatów
W uśmiechu dziecka

Szukasz szczęścia w Paryżu, w Londynie
A ono jest za progiem
To się naprawdę zdarza
Otwórz oczy i uwierz w siebie
Uwierz w miłość…


Jesień życia

Piękna jest jesień, nie tylko życia
Bogata w słowa oraz w odkrycia.
Masz dużo czasu, więc się nie śpieszysz
Możesz pogadać, kogoś pocieszyć.

Krótkie wspomnienia, szczere uśmiechy
Czekasz na wnuki, to twe pociechy.
Korzystaj z życia w jesieni wieku
I dbaj o siebie, starszy człowieku.

Idziesz na spacer i do kościoła
Życzliwych ludzi widzisz dokoła.
Minęło  życie jak jeden rok
I co dzień bliżej ten trudny krok.

Myśl o swych bliskich, do których pójdziesz
I w Bożym Świecie na pewno ujrzysz.
Więc zanim zgaśnie jesienne słońce
Ciesz się i nie myśl wciąż o rozłące.

Masz jeszcze siłę i potańcować
I poswawolić, i pocałować…
Trzymaj się mocno tego co cieszy
I myśl o sprawach, w których pocieszysz.

Uśmiech i radość niech cię wyróżnia
Bo jesień życia to nie jest próżnia.
 

Pochodzi ze Stalowej Woli. Od wielu lat mieszka w Rzeszowie.
Pierwsza wzmianka o jej twórczości poetyckiej ukazała się w 1995 roku w Almanachu „Cieniutka kładka niepewności”. Przez długi czas pisała wiersze do szuflady a od ponad dwóch lat poezja ponownie zagościła w jej życiu.

Należy do Koła Młodych przy Związku Literatów Polskich w Rzeszowie i do Klubu Poetów Podkarpacia „Perły” w Mielcu. Na spotkaniach poetyckich prezentuje wiersze i chciałaby wydać w najbliższym czasie tomik. W maju 2017 r. wzięła udział w III Rzeszowskiej Nocy Poezji, gdzie otrzymała wyróżnienie. Myślą przewodnią jest dla niej to, co powiedziała poetka Anna Kamieńska, że poezja jest tylko sposobem dojrzewania, dlatego nie wstydzi się słabszych wierszy – są etapami, dochodzeniem, samookreślaniem.

Romantyk
Obezwładniam  cię
swym ciałem
odkrywam wzrokiem
jak pająk swą sieć
ustami kładę
różnorakie pieczątki
na twym ciele
mocno wpuszczam oddech
byś uleciał w jaskrawe
 przestworza
głowę kładę
w otwarty tunel

i tak przeistaczam się
w inną kobietę
i tak jestem w swym
żywiole

Entuzjastyczny ogród
W entuzjastycznym ogrodzie
znajdę zaszczytne miejsce
zasadzę tam siebie
z napisem- dla ciebie

A  gdy wiosen przybędzie
zabrzmi etiuda
wiatr zacznie rozrzucać
włosy na wspak
korowód białych motyli
będzie nas prowadzić

Pójdziemy aleją
uniesienia
Pszczoły świerszcze
i wiatr
rozbudzą umarły
koncert sprzed lat

Wiara
W przeźrocza
W przedsionki kobiecości
W półmroku bezsilności
W chwiejącą się bezradność
Zaczął posuwać kroki
Zmierzając wyboistą drogą
Wierzył że dojdzie
Do mety
Z nią – przemienioną
Wczoraj biedną
Dzisiaj duchowo bogatą

Niezaproszony
Przytulił się do drzwi
mego życia
i ujrzał przez szparę
ocean łez
garść fioletowych słów
nogi z jedwabnych nici
i ścieżkę ciemnej zagłady

chciał drzwi usunąć
i wszystko przemienić
lecz wiedział że nie może
nie został zaproszony

Aktorka
Chciała być nią
królową bez mienia
więc weszła w zachwyt
upiększenia

Minęło kilka miesięcy
lat kilka
upadła
wstać nie umiała

Chcę wrócić do siebie
do siebie-krzyczała
chcę ujrzeć wolność
tę którą miałam

Lecz życie wrzasnęło
chcesz wstydu mi przynieść ?!
masz grać królową
tę którą tak chciałaś

Niespełnione marzenia
Wsiadała
drzwi zamykała
wierzyła że będzie tam
lecz jesień za nogi
ją  pochwyciła
mgłą ręce opatuliła
staruszek
z siwą brodą
przydał jej lat
paparazzi  po kątach
zdjęcia strzelał
i nic jej odlecieć
nie pozwalało

Miłość
Na skraju rzeki
Miłość na nich
Czekała
Chciała szumem
Wody zatriumfować
Ale nie umiała
Rzuciła tylko
Koszyk białych
Pereł na szczęście
Mówiąc
Weźcie je
Na szlak swego życia
A kiedyś
U krańca drogi
Zawiążcie korale
W podzięce

 

Rafał Stanisław Bańka "baumer"

HALIFAX  nr. BB 438

Straszliwe zgnieść musiały Ich siły
gdy skrzydła się wreszcie w ziemie wbiły
płomieni otuleni kocem , stalowym przygwożdżeni grotem
jak Chrystus w belki swego krzyża.

Co czuli kiedy śmierć się zbliża?

Oprócz  potu z benzyny i krwi...jęku kolegi i stopionych  drzwi...
gdy silnik kaszlał już skowytem tęsknym
za sobą wlekli już pióropusz gęsty ,kiru żałoby ten ogon ponury
mijając wioske spod Sadkowej Góry.


Kogo w swych myślach wtedy przywołali ?
 w ostatnim locie-  słusznym boju

Im zawdzięczamy  czas pokoju

Bo Oni przyszli prosto z chmur
przez las piorunów, przez grad kul
z lotnisk Italii poprzez burze
by skończyć lot w Sadkowej Górze
i spleść się z ziemią nieojczystą


Przecięli ziemie jak niebieski pług
by płonąć potem jak ofiarny stóg.


Czy to przypadek ,ze skrzydlaty ptak...
Jest na tle nieba niczym Chrysta znak ?
ofiarny fenix ,który w ziemi tkwi
co nam wywalczył dziś pokoju dni.

Wrzące opary połykały usta
twarze w grymasach ,pokrwawionych  lustrach
w oczy patrzyly odbicia  bliżniacze
jeden już umarł,inny wtedy skacze...
Czyje Ich wtedy żegnało oblicze ?
kiedy u kresu dni kończyli życie ?

Krwawo pękały topione zwierciadła
a kiedy ranna maszyna już spadła
ognista gwiazda i swoim kolosem
germańskim srogo uderzona ciosem
kadzidłem chwały kadząc dom i zboże
w swoje objecia racz Ich przyjąć Boże
historii tej dając epilog

Chcieli ratować  kraj sponiewierany
I  niech IM szumia  pieśń tę złote łany

Bo Oni przyszli prosto z chmur
cięci burzami, cięci gradem z kul
w ogniu krzyżowych świateł reflektorów
szukając grobu w sandomierskich jarach
dla ciał (bo dusza w niebiańskich hangarach)

Pamięć żołnierzom sojuszniczych armii
daniną życia swego wolność nam wydarli
jęk sie Ich splatał z metalicznym zgrzytem
kiedy sie wbili ognistym kopytem
cięci ostrzami blach stalowych noży
Piloci RAFU rycerze przestworzy.

11 lipca 2017


PIEŚŃ CYGAŃSKO-CYRAŃSKA
~derib | poezja / wiersz wolny

jadą wozy kolorowe ,jadą mącą koła w głowie
jadą wozy wolnych ludzi żaden trud ich dzisś nie truudzi
konie graja kopytami kurz tej drogi tańczy z naami
brzeczą kubki i patelnie
slużmy swej wolnosci wiernie

ogień tańczy na popasie suknie piękne w całej kraasie
iskry tancza i wiruja to cyganie konia kuja
wiersz sie wtyrwał dziś Papuszy - to jest cząska romskiej duuszy
las korona tu przygrywa -prosta droga chociaż krzyywa


bies cygański ma kapelusz (ich w taborze jest niewieelu
na starym rowerze jedzie kurs wytycza Im na przeedzie
twarz ma czarna niczym sadza dzisiaj jest cyganska wladza!!
jedzie tabor widmo ,duchy ,ledwo we mgle widac ruchy...

jedzie tabor...


ROZROST
~derib | poezja / wiersz wolny

Świecące oczy smoka
Przeszywający wzrok
Niczym pięść, co spada z wysoka
By cie strącić w mrok

Gardziel, co samotnością zieje (a czarna jest jak smoła),
Wchłania samotność garśćiami, pomocy czasem zawoła:

"Tak bardzo czekał na Ciebie!"
"Tak bardzo mu Ciebie zabrali!"
Zaszyli Twe serce Mario

w plastikowej lali

I nie ma dla niego Maniu
Niczego, co byłoby warte
Bo serce pełne gniewu
(Prawie na trzy czwarte)

Gardziel, co samotnością zieje (a czarna jest jak smoła),
Wchłania samotność garśćiami, pomocy czasem zawoła:

"Tak bardzo czekał na Ciebie!"
"Tak bardzo mu Ciebie zabrali!"
Zaszyli Twe serce Mario

w plastikowej lali

Serce, co pełne żółci
Co w dusze się mu wlewa
"Po co to było?!" - woła
Zamiast radośnie śpiewać

Gardziel, co samotnością zieje (a czarna jest jak smoła),
Wchłania samotność garśćiami, pomocy czasem zawoła:

"Tak bardzo czekał na Ciebie!"
"Tak bardzo mu Ciebie zabrali!"
Zaszyli Twe serce Mario

w plastikowej lali

05-09-2015

WIEM
~derib | poezja / wiersz wolny

Przyjde do Ciebie
gdy Ty bedziesz z nim
i powiem Tobie:"ja juz wszytko zrozumialem".
A Ty pozwolisz mi odejść.
Jak ja pozwoliłem odejść Tobie
I Tylko twarze naszych dzieci
Jak dwie samotne wyspy
Ja my-dwie ziemie sobie wrogie
I nie pomoże świety Walenty
Nikt z nas nie był i nie jest święty
choć świętym każdy być powinien
Przyjde do Ciebie
Gdy żyw troche jestem lub gdy całkiem zgine

Wybacz mi prosze
Co złe nie pamiętaj
Wierze,że kiedyś sie spotkamy
Ja święty
i Ty-święta



PAMIĘCi Iana Curtisa

w czarnej prochu chmurze lecisz ku górze Ianie
czarna chmurą prochu moszcząc niebiańskie posłanie
z trójkąta bólu wyborów Twe wyrwanie
Twój koniec i odlot
jak skończone pranie

29-08-2014


DARIUS KENNEDY BLUES

25 zbrojnych na człeka jednego
(strzelali by sie bronić,mój drogi kolego?)
On sam w rozpaczy i z nożem jedynie!
Opedzał się od zgrai(czy wiedział,że zginie?)
Czy ćpal,czy zabił,(jaka Jego dusza?)
25 (!) zbrojnych zabiło Dariusa.

I choćby kradł i zabił, nie wiem jaka wina
Postrzelać lubi sobie każy SUPERGLINIARZ.
Tłumy przechodniów tę scene kreciło
Celując aparatem w Dariusa,gdy ginął
W centrum wydarzeń, powiedzą,że byli
Śmierć chociaż Twoją, Darius uwiecznili

Czy kradł czy zabił? Jaka to przyczyna?
Że ogień otworzył wtedy każdy glina?
Czy za kolor czarny?Zakręty życiowe?
Czemu Darius zginął?Jaka jest odpowiedż??
Strzelili niemal salwą (do człeka jednego!)
Zabili więc Dariusa ,tak jak Kennedy'ego.

Czy ćpał,czy zabił-cenne każde życie.
Medal za odwagę ?medal za zabicie...


fakt z 14.08.2012 z krainy Wschodnich Stanów Pier...Ameryki ( USA )

streścił -CKS rav

20.082012


 W "MOIM" KRAJU (RYM)
~derib | poezja / formy klasyczne

W "moim kraju" co na Bożym globie,
pod Bożym niebem-
nie odpoczniesz sobie.
Podatek od szopy, dobroci i duszy
w nadwislańskim kraju-oddać władzy musisz.
Działka prywatna!
Droga państwowa!
(Od "działka prywatna" Boże mnie uchowaj.)
Oddycham za darmo,jeszcze to zostało.
Nie wiem na jak długo?
Bo ciagle IM
mało


"Ciągle im mało,mało, mało mało..."

ps.Kinga ,tak Cie kocham
tak mi ciebie brak
Ale z ciebie suka
niech cie trafi szlag...


ravcks'-17 lipiec 2012



NAZWISKO NIEZNANE

Miałkie umysły
podłe serca...
Miecz uczyniłem z cienia wiersza
Do tych co sprawe te miarkują
Z szacunku dla Tych co w więzieniach
bez rodzin swoich, dzieci ,żony

Wrzucam te karte czyniąc
akt swój
obywatela i sumienia
W pamieci mając utraconych.
Dla Nich
bo mówił mi tak ksiądz ambony.
Skorupka
z czaszką przetrąconą.
i krzyż tu stawiam nie lewakom
i innym frakcjom podejrzanym.
Krzyż tu swój stawiam Wam
Polakom
w leśnych ostepach pochowanym.
i krzyż swój stawiam grobom Lisa,mscicielom
świetym utraconym
do Was Ojcowie wołam dzisiaj
choć sfrustrowany i zmęczony:

I krzyż rysuje
X
Duszom leśnym
Lwowa dziecieciom mi nieznanym
bo wymarzyli to co dzisiaj
czasem "wolnością" nazywamy
amen

19 pazdz 2011


WAHADŁO z ALEI SZUCHA
~indiarav | poezja / formy klasyczne

NIE WIEM JAK WYGLADAJĄ PLECY
PO CIĘŻKICH UDERZEŃ WAHADŁEM
GDY KOCUR NADCZŁOWIEK JAK W BĘBEN
UDERZAŁ WAHADŁEM ZAJADLE.
RAZ PIERWSZY OD DNIA TAMTEGO
KĄPIEL W KLOZECIE JEST MĘKĄ
ODDAJĘ MĘŻCZYZNIE,KOBIECIE
(W TRAMWAJU NA SZUCHA) CHLEB SWÓJ.
SAM KARMIONY UDRĘKĄ.

13 grud 2010


POETA ZABITY
~indiarav | poezja / wiersz wolny

Grześ Przemyk zabity
zomo niekarane
W Kraju, gdzie psa zabij-
2 lata dostaniesz.

40 razów pałą
od wron zwyrodniałych
smierteny makijaż
oto kraj nasz cały


Oświadczenie sączy TV
Szyk pełen i para.
Poeta zabity -
Kolejna ofiara

Na próżno tu sensu
i logiki szukasz
nie w czas i nie w miejsce trafił
taka to nauka


Wiare zamordować-za to wyrok drugi
Za Grzesia Przemyka przedawnia sie długi

02-08-2010


wiersze powstały w latach 2002-2017 z duszy a spod ręki Rafała Stanisława Bańki z Mielca ps."Baumer" (na digart.pl jako derib indiarav)

Rocznik 1990. Jestem kawalerem, zaszufladkuje się jako humanista. Interesuje mnie człowiek, świat, życie, relacje. Wszystko to co transcendentne – immanentne. Pociąga mnie integracja wszelkich dziedzin życia, stwarzanie podstaw mentalnych zdolnych uporządkować cały ten bałagan ludzkiego „ widzi Mi się” Głęboko wierzę w to, a nawet jestem święcie przekonany, że każdy z nas od ameby po korę nową jest transcendentnie tym jednym jedynym Ojcem-Matką. ZEN.

Maluje, Tańczę, Śpiewam, Rzeźbię, Gram, Kocham, Upadam, Wstaję, Marzę, Cierpię, Żyję, Umieram. W szkole jakoś specjalnie się nie wyróżniałem. Trenowałem Siatkówkę w szkole sportowej w Rzeszowie, Jeździłem stopem, chodziłem po górach, pracowałem w klasztorze, medytowałem w ośrodku ZEN, piłem , paliłem , a teraz, no właśnie Co Teraz ? Być.


Rodzina

Przyjdź, do mnie, w osnowie nocy.
W komunii mroku, cierniowa korono.
Ojca śmiertelnych ,odkupiciela miernoty.
W spokoju, nocy ciężar minionych.
Orgii i trosk.
W stosie tajemnic, płoną.
Bez przerwy,
Tkaniny rwące, kończyny.
Bezsenne noce.

Rodzina w święto, obrzuca się błotem.
Westchnie nerwowo, samotnie.
Papieros, dopali się sam.


Ciężar

Niosąc, na barkach, minionych nocy ciężar.
Wreszcie, przekracza próg swych tajemnic.
Ufa już temu, co tak swobodnie powstaje.
Potrafi podnieść się, ze zgliszczy swych potknięć.
Frunąć wysoko, ponad zwierciadłem swych pragnień.
Kocha, zrozumiał swą przeszłość.
Ma siłę, iść dalej.

Iść tam, gdzie nikt jeszcze nie był.


Zakonnik

Karmiczne niemowlę, bez tchu i nadziei.
Wykrzyczy swe troski, w zupie oddechu.
Pierwszy raz, od wieków w chwili wolności.
Zmieli swe kości, olbrzym mu w głowie.
Stopień pokrewieństwa ,człowiek – bestia.
Mistrz, okrucieństwa,

Zakonnik.


Idole

Nie, zachowuję się wcale.
Rozpuszcza się, nieśmiały ocen.
Bezpieczny. Wybawca, śmiertelnych.
Nie, ma miejsca na słowa.
Nie, słyszy już.

W głowach, idee kunsztu się rodzą.
Płoną, ogniem, żałośnie
Boga pragnienie.
Dzieciątka, Jezus.

Chrystusem, To
Dotykaj
Spożywaj – To, ciało .
To miejsce, Ono Jest.
Życie.
żółć wylej!
Uprzedzeń zasłonę.
Wspomnień,
Odetnij kupony.
A kręcą się głowy Tak,
na Nie, Butnie !
W formie sprzeciwu,
lęku
Tłumnie !!!
nunc stans
nunc stans
nunc stans
Nie będziesz miał cudzych
Bogów prze de mną.


Łza

Dziękczynienie trwa…
W chwil skromnych oddechem.
Żyje, kto? Czemu ? i po co?
Nie ważne!
W wieczności zmiana,
Najbliższą oblubienicą śmierci,
W nieustającym tańcu przeciwieństw,
Odnajduje na nowo.

Łza,
miłując stworzenie


Światło

Iskrzące słońce, na horyzoncie,
porusza najgłębsze przestrzenie,
we mnie. Wschodzące,
Jest pięknie, jak chcesz, to nazwij.
lecz słów brak, tu ma - znaczenie.
Pewnie tylko cisza, zna odpowiedź.
Zna ją prawdy, brzmienie.
Tak wiele, chciałem dostać.
Teraz, Nie wiem.


Słowik

Niemy głos wszechświata
szepcze w moim wnętrzu,
z troską podpowiada
co unosi się w powietrzu.
To nie świat, jest zły,
to Ludzka materia,
zagubiona gdzieś,
pośród cudów i piękna.


Befsztyk

Gdzie? zrodziła się nienawiść.
Ssak, drapieżnik, pragnąc żyć,
pragnie również zabić?
Gdy instynkt szepcze,
w zakamarkach ciała,
szanuj, krew, formę,
która przeżyć ci pozwala,
byś żył ,życie swe, na twe barki składa.
Tak, to ta ,oto życia strawa.
w kręgu życia piękna ,
choć w tych trzewiach, spokojna i cicha,
z powrotem w objęciach, do ziemi trafi,
by wstać, wzlecieć, wzrosnąć
nie po to by zabić.

Justyna Żelazo
Urodzona 18 października 1989r. w Knurowie, z wykształcenia geodeta, nauczycielka zawodu w Zespole Szkół Budowlanych w Mielcu, a prywatnie ciekawa świata, często wędrująca górskimi szlakami, niespokojna dusza. Wiersze i prozę publikowała wcześniej na łamach raciborskiego Almanachu Prowincjonalnego.

Dolina Końca

ósma zero trzy.

unosząc się z popiołu mgły
ranni ludzie idą

w dolinie końca
ranni ludzie idą

rozpięta ona
pomiędzy wzgórzami bloków
szumiącym strumieniem głów
wyżłobiona

dołem
ranni ludzie idą.

ten z prawej szybko.
jeszcze go goni
senny omam szarży koni.

ta z lewej
z kwitkiem odprawiona,
zastanawiająca
ona.

jest ich więcej,
który pierwszy,
który prędzej.

zostawiają ciepłe słowa
jak bułeczki,
gnając cicho
coraz ciszej
w Niewiadomo.



Nawrócenie po przejściach

jak się zapętliłam
jak ja się okropnie zapętliłam

spłonęły moje pamiętniki
w ogniu pieca węglowego

jak się rozwinęłam
jak ja się okropnie rozwinęłam

tam gdzie należy, czyli
w kierunku niczego.

kamienie węgielne
położone
w fundamencie mojej grozy
moje wspomnienia
i wasze ciała
leżą w tych samych
opałach.

przesiewałam je ukradkiem
przez maleńkie sito
ale papier i płomień
to tylko

popiół.

ogień niczego nie oczyszcza
gromi, odrywa, gryzie
oto zgliszcza.

co mi z siebie zostało?
ostygły kołtun
martwego feniks


Panu Prezydentowi, epitafium kwietniowe

ta ziemia wcale nie jest taka płaska
kępa lasów, tu pagórek z niej wyrasta
w dotyku miękka, czarna, ił
pachnie jak proch, krew i dym

bez zdziwienia popatrzyłeś na szeregi
które stoją dość milcząco w miłej mgle
przecież takie powitania są na miejscu
w taki dzień, przy takim odejściu

uśmiech tylko przygasł Ci na chwilę
bo mundury są w zieleni jakiejś zgniłej
bo salut wymierzony w oficerską skroń
jest jak przyłożona do ich głowy broń

krzyczałbyś żeby nie strzelać,
ale dziś już nic nie krzyczysz
milczysz tylko pełny krzyku,
krzyk wymyślasz w ciszy.

pierwszy krok stawiasz na dywanie odchodzenia
spoglądając w twarze szare ze zmęczenia
liczysz ile lat czekali tu na Ciebie
by się znaleźć na rozkaz w oficerskim niebie

i nadszedł w końcu rozkaz, ostry, drżący
z Twojego gardła urodzony, żywy jakby dla żyjących
ruszyli marszem depcząc za sobą proch ziemi
nie zostawiając w niej śladów, nie poruszając kamieni

odeszli, a Ty myślisz, że jesteś już sam
ale nie, tłum przyjaciół gromadzi się u bram
pierwsza radość się miesza, z rozpaczą tej chwili
bo nie chcesz ich tu widzieć - chcesz, żeby żyli

krzyczałbyś żeby wracali,
ale dziś już nic nie krzyczysz
milczysz tylko pełny krzyku,
krzyk wymyślasz w ciszy.


Jeden strach

jeszcze jeden we mnie strach
że pamiętać przestanę
twoją prawdziwą twarz

że będziesz dla mnie krzyżem
płótnem, ozdobnikiem
w takiej chwili: obojętnej
tym co martwe i wyryte

odejdziesz powoli, pozwolisz
oglądać swoje, coraz mniejsze plecy
a z mojej słonej niegdyś soli
kryształy pozostaną,
mdłe jak proch i mętne

jeszcze jeden we mnie strach
że dziś jest chwila obojętna
że właśnie teraz tracę smak
patrząc na drogę, która kręta

przenosi cię w zaświaty
z obrazów, sklepień, desek
pełne odprysków i spękań
suche, pradawne, niedostępne.


Monolog jeszcze nie zagrany

albo ciemna albo jasna
nawet nie chcę lustra
albo coś we mnie jest
albo jestem pusta

albo słońce albo śnieg
patrzy na mnie z okien
albo nie wiem albo wiem
czy jestem człowiekiem

albo krok albo sen
albo noc albo dzień
złapie mnie albo nie
głupi albo ten co wie

czy się dam czy odwrócę
czy ucieknę czy powrócę
czy się poddam czy postawię
w twoje ręce to oddaję

w twoich dłoniach pozostawiam
żal i radość - wszystko na raz
moją kruchość moją stałość
moje to co pozostało

możesz okraść mnie do naga
lub kłamstwami otumaniać
zranić oddać i pochować
proszę nie każ ... decydować.


Plac Zbawiciela

oto brukowany czarnym granitem
Plac Zbawiciela
depczą go tłumy gapiów,
nie z przypadku
 
pytają między sobą niepewni
czy, aby który z nich
przed chwilą nie umarł

okazuje się, że wszyscy umarli
a ja stoję pośród
i nic nie rozumiem

podjeżdża miejski autobus
rozlega się szmer nie do zniesienia
kto zdoła wsiąść ten pojedzie
do nieba

pchają się wszyscy, ale ja
chcąc jeszcze trochę ugrać
bo nie jestem pewna
żadnego ze swoich uczynków
przepuszczam ich przodem

mówię sobie: to niby nic
a jednak coś dobrego,
każdy gram się liczy.

a potem, patrząc przez duże
trochę brudne szyby
oglądam się na tłum, który został
choć przepuściłam wszystkich

milczę, a on mnie wiezie
do złotej furtki zbawienia,
bo choć ładna, nie jest wielką bramą
raczej kojarzy się z niewielkim
przejściem do ogrodu mojej babci

zawiasy nie skrzypią

jeszcze tylko kilka miłych formalności
jakieś papierki do podpisania
i jestem

pamiętam tylko, że były białe.
nie plamiło ich żadne słowo czy kreska
piękny papier.

na znak próżności uśmiecham się:
czy to pierwsze,
czy ostatnie amen?

Domy nasze

czy - mimo wszystko
nie zbudowaliśmy domów marzeń?

ich fundamenty mają
zmienne twarze
ale w gruncie rzeczy
i z zaprawy takiej samej

czy - mimo wszystko
przed wiatrem nas nie chronią?

ich mury solidarne
związane chmurą burzową
ale chociaż runęły
są wsparciem i osłoną

czy - mimo wszystko
nie jesteśmy w nich wolni?

ich okna otwarte
wyłamane zamki od drzwi
ale wyrwano je dla nas
byśmy wejść i wyjść mogli

czy - mimo wszystko
gwiazdy nad nimi nie spełniają życzeń?

ich dachy pozwolą nam
przez strzechy półprzezroczyste
ale na tyle mocne
że staną tam

i powstaniec, i tatar, i skrzypek.


Potrzaskane

prawie wieczór
błyska awantura w oknach
przekleństwem
kura zmokła.

płaczą szyby
na kwaśno stłuczone
szkoda mi ich
ale nie otworzę.

tamte słowa, które sobie
nawzajem wbiliśmy
przeszywają na nowo
porozumień nitki.

ten szew jest wcale
niegeometryczny
tam w kącie rozprute leżą
szmatki naszych myśli.

mimo to

po sobie tylko znanej
drodze zakończenia
przebiega promień czysty
suszy łzy szyb
jego ciepła nadzieja.

przebiła naszą przestrzeń
ostra igła słońca
bierzemy ją do siebie
nie ma końca.


Eksport

wyeksportowałam moją pamięć
do chmury nad głową
i sięgam tam w chwilach
gdy najdzie mnie chęć

by chmura wydała
odpowiedź gotową
na haczyk pytajnika
albo pytajników sieć

wyeksportowałam swoje bogactwo
do skarpety zero – jedynkowej
tam żadna stopa nie stanie
nieuprawniona

zapachem pieniędzy
niechętnie obdarzy
a tylko dyskretnym „pik”
i przyzwoleniem monitora

wyeksportowałam przyjaciół
do takiego albumu zdarzeń
dzieje się tam dużo
i tylko wtedy gdy chcę

wiem co u nich
kiedyś i teraz
mam nasze urodziny
pogrupowane po pięć

coś zostało
kręci smętnie nosem
nie wie co robić
w takiej wielkiej ciszy

mruczy, że wierszy
dawnych nie pamięta
szelestu banknocików
i jak Marta krzyczy


długo szukałam ale jeszcze
nie wymyślono języka
w którym można by serce
z siebie wynieść i zapisać.


Słowo

zanim noc
i pierwotny dzień
zanim otworzyć oczy
zanim zapaść w sen

zanim pierwsze kiełki światła
dzieci irysów
kijanki błękitu

zanim piski, trele, trzaski
mimowolne ochy, achy
zanim pocałunek brzasku
i skomlenie na dachu

było słowo.

ale strach je wypowiedzieć
dreszcze mnie przechodzą
na samą myśl.

bo ona pyta
strasznie pyta

a co jeśli
jeśli

było słowo: nic?

 

Izabela Trojanowska – urodziła się 3 grudnia 1980 r. w Mielcu. Mieszka w miejscowości Borowa, niedaleko Mielca. Absolwentka Uniwersytetu Rzeszowskiego na kierunku prawo. Wiersze publikowała początkowo w Internecie, a część z nich znalazła się w cyklicznych antologiach, wydawanych przez portale poetyckie. Z Grupą Literacką „Słowo” związana jest od 2014 r. Jej wiersze ukazały się w Mieleckim Roczniku Literacko-Kulturalnym „Artefakty” (2014, 2015) oraz w miesięczniku literackim „Poezja dzisiaj”. W 2016 r. pojawiła się jej pierwsza książka poetycka pod tytułem „Akt”.


 

 

 

 

 

 

 

 

 

Z czułością

Wsłuchuję się w kroki nieznajomych. Mają inny rytm, prawdziwą

szorstkość i stanowczość wobec ziemi. Prowadzą do ogrodów,

gdzie młode źdźbła traw mają odwagę być najpiękniejsze,
w jasne ganki, sypialnie wchodzących w ciało światłocieni.

Podobno pamięć komórek nie zanika, a jednak zapominają nas.
Łapczywie starty naskórek opada z ust i zmienia się w kurz.
Dłonie wycierasz o spodnie. To takie banalne.
Chowam się, bo w mroku nie widać mokrej twarzy.
Przewracam kartkę, z czułością czytam kolejną zmarszczkę.

***

Jej świat nie walczy o wolność, gdy nazywam go
moim imieniem. Nie opiera się, gdy zamykam
w swojej źrenicy. Ale zostało może okamgnienie
i rozkwitnie we wnętrzach jej dłoni,
chłonnych jak żyzna ziemia wiosną.

W moich snach bywa smukłą topolą. Widzę giętkie ramiona
i sukienki szeleszczące niczym mięte wiatrem liście,
a czasem jest zwinną gazelą i gna bez wysiłku,
ledwo dotykając ziemi. Wtedy ja kurczę się, tak dziwnie,
do bijącego serca albo wrastam w ostatni wspólny brzeg
i jestem światłem latarni.

 

Wspomnienie

 

Tamten dom ma oczy Jana Pawła. Szlachetny zapach
drewna prowadzi od progu i rozwiera skrzydła
szaf, wciąż skrzypiących powojenne melodie.

Skrzętnie schowane skarby nie straciły na wartości.
Zza bram skarbca wychyla się dziewczynka w filcowym,
jaskrawym kapeluszu i zbyt dużych butach na koturnach,
jak dyktuje moda po drugiej stronie muru.

Mogłaby teraz znów przybierać pozy dojrzałej kobiety,
być jasnym tańcem po końcówki włosów, a później
położyć głowę na kolanach i pozwolić nawijać na palce muzykę.

Myślała wtedy, że tamte nieporadne ręce są starsze niż węgiel,
a przecież znały świat za mało. Jednodniowe motyle znikają,
ledwie nauczą się żyć.

 

Z podróży

 

Myślałeś, że będę wcześniej. Wiem, nie było mnie
bardzo długo. W książkach na chwilę odłożonych
zbladły historie, nie potrafiły beze mnie rozwiązać
supełków miłości połowicznie rozkwitłych.

Ogród zuchwale wrastał w ściany i w twoje serce
dzikim winem, wiatr ze wszystkich stron niósł
tę samą wilgoć południa. Bluszcze spinały barki,
a w skroniach krew pulsowała histerycznie.

Ale uwierz, niczego nie mogłam zaplanować.
W podróży dzieją się rzeczy nieprzewidziane.
Jeszcze kolanem domykam walizkę, jeszcze
zatrzymują tamte piosenki i wiersze pachnące miętą.

Księżyc był w pełni może milion razy, jak twoje oczy
nocami. Ja też nie mogłam zasnąć, w palcach obracałam
srebrny pieniądz, kuszący bardziej niż świat
pełnych talerzy i parujących kawą kubków.

Pewnie wychodziłeś na werandę, spojrzeniem łączyłeś
w linie proste wczoraj z dziś, dziś z jutrem.
Wyszeptywałeś mnie z daleka. Valentine, Valentine
odnajdziesz wyspy-łzy na mojej twarzy.


Coraz mocniej odbijam światło. Przypływy powoli
zostawiają słabe falochrony, odsłaniają uda, uwalniają kostki.
Wyjdź naprzeciw, mój cień położy się za chwilę
u twoich stóp.

 

Kamyk

 

Połączy nas kamyk przybłęda, na którym nieomal złamię obcas,
mniej więcej za rok. Uznam, że jest doskonały,
silny i gorący od słońca.
Podniosę, na chwilę zamknę w ręku wszechświat,
po czym upuszczę w miękką trawę.

Kilka miesięcy później, chłopak spod bloku kopnie nim
w chuligana z podwórkowego gangu. Kamyk nie sięgnie celu,
tylko wpadnie pod koła pędzącego auta,
odpryśnie dynamicznie i odbije się od ściany spożywczaka.
Siwy pan we flanelowej koszuli, zamaszystym ruchem,
zamiecie go z chodnika razem z kurzem, wprost pod twoje nogi.

Podniesiesz, bo pomyślisz, że jest doskonały
silny i gorący - pewnie ktoś przed chwilą trzymał go w dłoni.

 

Powrót

 

Nie płacz. Mówiłaś przecież, wszystko zaczyna się i kończy.
Dojrzewamy wolniej niż zboże, wysychamy szybciej niż siano.
Za kilka lat i ja, pierwszy raz, wyśnię ciepłe spichlerze.

Nie dziw się. Nie dalej jak wczoraj tłumaczyłaś,
że jest powietrzem, bo tak samo wypełnia płuca.
Jeszcze chwilę. I będziemy mieć piersi jak solne groty.

Nie bój się. Nie będziesz jedynie synapsą, która zapomniała.
Pustym oczodołem, kością bledszą od słoniowej.
Szlachetny papirus przylgnie znów do ziemi. Stanie się trzciną.
Żywą opowieścią, nie historią.

 

modlitwa człowieka XXI wieku

 

nie pozwól panie spoważnieć za szybko
stać się urzędnikiem mieć m3 i kota
na spółkę z sąsiadem

daj trochę poszaleć pokręcić
światem popędzić
za wiatrem
dobić do kalifornijskich plaż
byle tylko nie wyschnąć w słońcu
jak śliwka bo ta choć słodka
to brzydka

nie dawaj panie na starość
zamiast głowy blaszanego bębna
i brzucha jak kubeł na śmieci
weź śmiercią dobrą
niczym dawna kochanka we śnie
po cichu

i nie każ czekać zbyt długo
bo mam już plany na wieczność

 

deja vu

 

następuję po sobie niezmiennie. co dzień
jabłka na stole czerwienią się, bez wstydu
reklamując właściwy apetyt na życie.
na parapecie szamocą się wróble. przez chwilę
obserwuję ich dzióbki. zawzięcie wystukują odę
do chleba. powszedniego dnia parzę usta kawą,
zostawiam w pośpiechu nieumyty kubek.

później w garście zbieram uściski, w głowie słowa,
gdzieś pomiędzy gubię oddech, kilogramy, siebie.
wracam do przypadkowego nieznajomego uśmiechu.
tracę impet, płynność ruchów, melaninę.
wypełniam się powtórzeniem krwistego zachodu
- czas tłoczy mnie niezmiennie.

następnego ranka jestem wróblem. parzę usta.

 

jaszczurka

 

wieczorami kamienie wąskich uliczek kuszą bose stopy.
wolno oddają ciepło. z ciekawością przesuwam palce
po rozbielonych ścianach, nie dbając o tkliwość tkanki.

on znika czasem w niespodziewanych zaułkach,
albo przysiada na chwilę na małych placach, ale
nawet linie wysokiego ligustru nie przysłonią celu,
więc czekam.

idzie jasny, z ręką podniesioną tak, jakby nie sięgał po łuk,
a chciał tylko włosy odgarnąć ze spoconego czoła.
w ażurowych pergolach drżą bugenwille.
jaszczurki szeleszczą w rozgrzanych krzewach.
napięta skóra boli. najbardziej tuż przed.

chowam twarz w kącicierń,
a morze zawraca do brzegu ud.

przywieram do drzewa.

 

ty który nie śpisz

 

walcz o mnie każdego dnia
za mało mam z Piotra
bym mogła być kamieniem
dla samej siebie

potrzeba mi takiej dłoni
pod którą cichnie sztorm
truchleje biały szkwał
a ja ręce mam pełne niemocy
jak połamane wiosła
dziurawe żagle

wciąż zbyt łatwo przestaję wierzyć
że kiedy dotykam palcami
czoła ramion serca
kolejny raz wypływasz
w otwarte morze

 

nie czas

 

mówili
nie pisz o śmierci
cóż ty dziewczyno o niej wiesz
umarłaś raz czy dwa
ze śmiechu
wstydu
pewnie z miłości

nie wiesz
czy boli ostatni haust
świata
czy boli bardziej
niż mocny mróz w płucach

mijasz ją albo ona ciebie
trącasz ramieniem
w tłumie
może sama zabijasz
nie patrząc pod nogi

nie pisz o śmierci
wiosną
serca młodych liści
masz pod powiekami

nie czas
dopóki myślisz
że w pięści ją zaciskasz
kiedy rodzisz

 

genesis

 

zaczynam o szóstej
najtrudniejsza jest jasność
w tym nadal brakuje mi wprawy
nie wystarczy tylko unieść powieki
odsunąć zasłony
za każdym razem trzeba odnaleźć myśl jak diament
jasny kosmyk włosów dziecka

ziemia staje się moją od pierwszego dotyku
podłogi bosą stopą
po tylu latach stąpam twardo
choć czasem świat chwieje się w posadach
kiedy na chwilę zapominam znanych ścieżek

później kolejny raz kiełkują stuletnie akacje
majestatyczne świerki ciche trawy
bażanty kroczą nieświadome czyjejś obecności
zające wychylają łebki zza krzewów

dzień za dniem mija
jakby liczył po minucie
najdłużej stwarzam zawsze kobiety
kruche silne ciche wrzeszczące
obojętne i matki-teresy
równoległe jak światy

Urodził się 14 grudnia 1995 roku w Mielcu i mieszka tam całe życie. Na co dzień zajmuje się muzyką. Gra na wszystkim co wpadnie mu w rękę, jednak najbardziej zżyty jest z gitarą oraz instrumentami perkusyjnymi.Pasję do muzyki odkrył w gimnazjum, kiedy to założył z kolegami z klasy pierwszy zespół. Po szkole wraz z przyjaciółmi założył własne studio nagraniowe i zajmuje się nagrywaniem oraz obróbką dźwięku.
W 2015 wspólnie z przyjaciółmi stworzyli formację Makar & Children of the Corn.

Pisze wiersze oraz piosenki zarówno po polsku jak i po angielsku. Inspiruje go życie, sytuacje i ludzie których spotyka na co dzień.


"Twój przyjaciel Wiatr"

Pod gwieździstym niebem
zagubiłem siebie.
W oddali wyje pies,
boje się patrzeć wstecz.

W płuco sobie wbijam
do trumny kolejny gwóźdź.
Jak pięknie być ponad tym
i marzenia snuć.

Oczy swoje zmrużył
nasz wspólny dom.
Został tylko wiatr
by ponieść nad hen stąd.

Płynie niczym okręt
na otwartej wodzie,
co swojej przystani
odnaleźć nie może.

W sercu gra piosenki
bezwzględne niczym kat,
co przypominają mu radość
młodzieńczych lat.

Julia leży w domu,
płacze w swej pościeli
w łóżku, 
którego nigdy nikt nie ścieli.

I jak każdy okręt
dożył swoich lat,
deski napęczniały,
został tylko wrak.

W siwy dym się zmienił
nasz przyjaciel Wiatr,
co miał nam wiać
sto tysięcy lat.

Pościel niezadbana
oburzyła się,
że jej królestwo
to naiwny sen.

Wstali wcześnie rano
wszyscy jemu wierni
by zobaczyć jak podnosi się
z naszej męczarni.

Wyszli na ulicę,
lecz nie było tam nikogo.
Nasz przyjaciel Wiatr
gwiżdże sobie błogo.


"Kilka słów do was wszystkich..."
Pamiętasz, jak pachniały kwiaty
gdy byliśmy tylko dziećmi?
Pamiętasz, jak ciepłe były łzy
gdy płakałaś w moich ramionach?

Te chwile minione, rozwiane gdzieś na wietrze.
Dzisiaj łatwiej śnić niż żyć.

Gorzki smak sumienia czary w ustach mam co noc.
Spijam go od tak - z nawyku, sfałszowałem lekko uśmiech.

Wiem, że Ty to samo czujesz, gdy w tęsknocie tulisz koc
Tylko jeden serca gest, koszmar nocny zniknie.

Masz ten dar, więc pozwól mi
otworzyć serca nasze.
Nie by grabić, nie by bić,
lecz by być opieką zawsze.

I nie słuchaj nigdy wstydu, zgubny jest to nauczyciel.
Poprowadzi Cię w doliny chociaż możesz być na szczycie.

Ponad wszystkie szare sprawy, które serce męczą
doceń człeku skarb największy - twoje piękne życie.

"Na Drogę"
anioły, anioły, moje anioły
przy was jam zawsze spokojny, wesoły
lecz cały mój spokój wart jest tyle
że wy, anioły, nie macie skrzydeł

dosyć mam waszych ciepłych ramion
i szczerych do bólu ostrza znamion
zbrzydł mi wasz kojący dotyk
i wasze niebiańskie pieszczoty

pora wyruszyć naprzód, w ciemny las
by stawić czoła samemu sobie jeszcze raz

i tam osiądę na powalonym pniu
i oddam się pięknu, oddam się dniu
popłynę z wiatrem między gałęziami
i na jakiś czas pożegnam się z babami

zabiorę tylko tą najwspanialszą, jedyną
niezastąpioną, wszakże ona mą dziedziną
która zawsze serce me rozszalałe ciepłym dźwiękiem koi
i nigdy w płomienie ze mną iść się nie boi

jest zawsze przy mnie, czy upadek czy wzlot
gdy frunę po niebie, gdym pijany, oparty o płot
dźwięczne jej imię, aż w duszy mi gra
a imię to - muzyka

"Karuzela Planet"

Chociaż ciężko jest dźwigać świat cały na swych ramionach,
chciałbym zabrać Cię w gwiezdną podróż pod niebiosa.
Będziemy niczym bogowie, wiecznie piękni i młodzi
zwiedzać wszystko, co już było i wydarzyć się może.

Złamiemy horyzont zdarzeń i złączymy bieguny świata!
wszakże dla nas to tylko zabawa, draka.
Dzieckiem, ach dzieckiem pięknie być,
władać mocą wyobraźni, frunąć na skrzydłach ptaka.

Planety unisono zadźwięczą Ci
pieśń pisaną na twą cześć;

Wenus onieśmielona twym pięknem,
wnet zgaśnie jej blask, schowa się za słońcem;

Mars już niepotrzebny jest,
zwątpił w wojen sens;

Jowisz poprowadzi nas,
rozświetlając drogę;

Saturn płodny chów,
pielęgnować nam pomoże;

Uran nas ugości,
w niebieskich chmurzystych salonach;

Neptun z kropel łoże wyścieli
i fale uspokoi.

Jeśli więc chcesz, miej za sobą ten chwiejny gest -
podaj dłoń, rozluźnij skroń i postaw krok w przepaść.
Znikną dziwy i przepaść też zniknie gdy zamkniesz oczy
w krainie bogów nic Cię nie zaskoczy.

"Ranny Ptak"
Gdzie jesteś, przyjacielu mój?
Gdy wokół szum i gwar.
W harmonii głosów brzmi sto
i czeka na twój dar.

Twoje melodie zgrabne
i Twój anielski głos
tym głodnym i spragnionym
dają nadzieje i moc

ref.

gdzieś po drodze zaplątałeś się
we własnych tworów wyobraźni siec
Lawina myśli przygniotła cię
nie masz już siły by biec

Pewnego dnia pod moje okno
przywiał Cię wiatr
by zmienić moje życie
w wirujący szał

nurt rzeki nagle
rwącym się stał
a Ty mi nadzieją,
żebym radę sobie dał

ref.

Gdy otworzyłem oczy
nie było Cię wśród nas
nie śpiewał swoich pieśni
nasz poranny ptak

wyjrzałem wnet za okno
by wzrokiem śledzić cię
lecz jedyne co ujrzałem
to las uschniętych drzew


"Jesteś"
Jestem taki dziwny,
a Ty i tak jesteś tu.
Jestem taki zimny,
a Ty i tak jesteś tu.
Tu jest tak dziwnie,
a Ty i tak tu jesteś.
Tutaj jest tak zimno,
a Ty i tak tu jesteś.

A gdy ja jestem tu,
a Ty jesteś tam,
i tak nie jestem sam
bo jesteś.

Jestem tak daleko,
a Ty i tak jesteś przy mnie.
Jestem straszną kaleką,
a Ty i tak jesteś przy mnie.
Wszystko mi obojętne
bo jesteś przy mnie.

Jestem taki zły,
a Ty wciąż mnie kochasz.
Jestem taki mdły,
a Ty przezemnie szlochasz.
Gdy chwyta mnie za szyje
skostniała dłoń - śmierć,
ja łapie Cię za ręke
a śmierć to tylko sen.

Wiem, że Cię to boli,
tak kochasz i nienawidzisz.
Wiem dobrze, nie musisz
niczego już się wstydzić

 

"Czerwony Guzik"

Na stole leży czerwony guzik.
Jeśli go połkniesz, możesz się zadławić.
Może to wiele przykrości Ci sprawić
a nawet do snu ułożyć tak, że się nie obudzisz.

Guzik winno w koszuli się nosić,
lub w spodniach tudzież płaszczu.
Lecz kto wpadłby - guzik wrzucić do barszczu
tak po prostu, żeby się nie smucić?

Spadł kiedyś ze stołu, potoczył się po posadzce
przez korytarz, drzwi wyjściowe, zatańczył na klatce.
Przez drzwi wyfrunął na świeże powietrze
zniknął za rogiem i rozpłynął się w mieście.

Tuż za nim biegniesz ty, jest na wyciągnięcie ręki.
A gdy go chwytasz, podnosisz głowę
i uwierzyć nie możesz, co widzisz -
lat przybyło a ty wciąż za guzikiem gnasz.

I cały wszechświat i boski budzik
i aniołów chór swym śpiewem
próbuje pomóc ci w biedzie
a tobie w głowie tylko guzik.

 

"Cykuta"
Lać pragnę
w gardziel otwartą
goryczy czarę

aż pysk wyparzy,
bym nie mógł
powiedzieć już nic.

Lać pragnę
na oślep co popadnie
aż padnę,

bym mógł
zapomnieć żal
i zmartwień sto.

Lać pragnę
aż utopię wszystko
i utonę sam.

Gorzką pokutę
zamiast łez,
ostatni w piersi dech,
nie czuje jak padam.

Oczy zamglone
nie widzą nic.
Kłamliwe deluzje,
nadzieje mizerne.

Wrzeszczeć chcę
z rozpaczy
że jestem przegrany.

Sączy krew
serce me
które sam kaleczę.

Wrzeszczeć chcę
by usłyszeli, że
cierń oplata me ciało.

Nie słyszy nikt,
bo winny sobie
jestem sam.

 

"Ratunek"

Puste dni mijają gdy jesteś daleko,
obserwuje świat pod zmrużoną powieką.
Jesteś ciągle przy mnie, we mnie, jesteśmy razem
a ja wciąż nie mogę się pogodzić z tym obrazem.

Leżysz obok mnie, a nagle w głowie iskra -
do pustego łba światła myśl mi przyszła!
Rozwiązanie mam na mój urojony ból wielki -
spędzić parę chwili sam na sam w gronie butelki.

Pociągam łyk, jeden, drugi, trzeci
dziesiąty, dwudziesty, uff, jak ten czas leci!
W głowie szumi przyjemnie, i zaraz wredna myśl -
kąpiesz się przy ścieku, miałeś do źródła iść.

Ile łyków było, nie wiem, nie pamiętam,
bezwładnie wypuszczona pęka butelka.
W głowie już jedno - "dooo do-mu iść"
a tu nagłe pojawia się ta wredna myśl...

Uroiłem sobie, że jesteśmy rozłączeni.
Chyba sam ze sobą jakiś problem mam.
Choćbyśmy byli ze sobą zaręczeni
ja i tak będę czuł się sam.

A na samotność zawsze jest dobra metoda
tylko, że potem z rana strasznie boli głowa.
Wnętrze przepalone, wije się majakach,
gdzie ta moja mądrość? Wyrzygałem ją w krzakach.

Widzę Cię znowu, nie patrzysz mi w oczy,
chociaż wiem, że niczym mnie już nie zaskoczysz.
Znam Cię na wylot bo jesteśmy tacy sami,
chciałbym żeby nie było żadnych ścian między nami.

Pociągam łyk, jeden, drugi, trzeci...

 


 

Please publish modules in offcanvas position.